Выбрать главу

– Dobrze – odparła, odwracając głowę w bok

– ale przez dzień lub dwa chyba nie będę wychodzić z domu. Nie ma się czym martwić. Być może złapałam coś od J ane. – Na pewno usłyszał już o jej wycieczce do miasta.

Wziął ją za rękę, nachylił się i pocałował ją w czoło. – Monty opowiedział mi o twojej małej wypra¬wie. W obecnych czasach samotna kobieta nie jest bezpieczna na naszych drogach. – Uśmiechnął się do niej tak czule, że poczuła jeszcze mocniejszy ucisk w sercu. – Powinienem przełożyć cię przez kolano i dać parę klapsów.

Zwalczyła cisnące się do oczu łzy.

– Tęskniłam – powiedziała zupełnie szczerze.

Boże, jakże chciała, by to nie była prawda. Tęskni¬ła za nim w każdej minucie, nawet wtedy, gdy zdra¬dzała jego tajemnicę, nawet wiedząc, co się wyda¬rzy tej nocy. Powinna go nienawidzić, widzieć w nim jedynie zdrajcę, którym przecież był, lecz gdy popatrzyła w te piękne oczy, widziała jedynie niesamowicie przystojnego mężczyznę, który ukradł jej serce.

– Ja też tęskniłem – powiedział lekko gardło¬wym głosem. – Przez ostatnie cztery dni myślałem tylko o tym, by namiętnie kochać się z tobą. – Mu¬snął jej usta pocałunkiem. – Ale to chyba będzie musiało zaczekać.

– Jutro na pewno poczuję się lepiej, obiecuję. – Lecz wiedziała, że już nigdy nie poczuje się lepiej. – Może wybierzemy się powozem do wioski albo urządzimy piknik nad morzem. – Zamknęła powieki, nie mogąc dłużej patrzyć w jego świdrują¬ce- niebieskie oczy. Gdyby nie znała prawdy, na¬prawdę uwierzyłaby, że za nią tęsknił, że napraw¬dę mu na niej zależy.

– Masz czas do rana. Jeśli nie poczujesz się na si¬łach, żeby wstać, poślę po doktora.

Kiwnęła głową. Jutro i tak nie będzie to miało znaczenia. Jutro ich wspólne życie stanie się zamk¬niętym rozdziałem, na zawsze.

– Odpocznij trochę, kochanie. Mam pewne plany co do twojego pobytu w łóżku, ale nie mają one nic wspólnego z twoją chorobą. – Uśmiechnął się, a po¬tem jeszcze raz pocałował ją delikatnie i czule, lecz na jego twarzy wyraźnie widoczne było pożądanie.

Doznała kolejnego ucisku w sercu. Chciało jej się płakać, bić pięściami, krzyczeć z rozpaczy, po¬mstować na niesprawiedliwy los. Patrzyła, jak Da¬mien wychodzi, potem krząta się po swojej sypial¬ni. Przez chwilę rozmawiał z Montym, który jed¬nak zaraz opuścił pokój swojego pana.

Zadrżała, czując nagły chłód. Kiedy przybędą Francuzi? A może Damien sam wyjdzie, żeby spo¬tkać się z nimi na plaży? Tak czy inaczej, zamierza¬ła tam być. Skoro zabrnęła tak daleko, to bez względu na konsekwencje zamierzała dopilnować tej sprawy do samego końca!

Drżącymi rękami ubrała się w praktyczną ciem¬nobrązową wełnianą suknięl splotła włosy w poje¬dynczy warkocz, który odrzuciła na plecy. Otuliw¬szy się przed zimnem ciepłym kocem, usiadła przy oknie. Na zewnątrz zebrała się gęsta mgła, tłumiąc blask księżyca. W brzeg ciężko uderzały fale, podobnie jak ciężko biło jej, serce.

Zastanawiała się, gdzie jest Bewicke i jego lu¬dzie. Czy tak jak zapowiadał, przyprowadził ich z pobliskiego Folkstone? Mieścił się tam garnizon, w którym stacjonowała obsada fortów Martello zbudowanych na wybrzeżu jako umocnienia prze¬ciwko Francuzom.

Mijały godziny, w panującej dokoła ciszy zegar z pozłacanego brązu tykał nieznośnie głośno. Usłyszawszy jakiś dźwięk, Aleksa wyostrzyła zmy¬sły. Damien znowu krzątał się po swoim pokoju, słyszała jego długie kroki, po chwili dobiegł ją od¬głos zamykanych drzwi, gdy wyszedł na korytarz. Aleksa zebrała cały zapas odwagi i pokonując nad¬chodzący atak paniki, podniosła swój gruby weł¬niany płaszcz, narzuciła go na ramiona i naciągnꬳa na głowę kaptur. Odczekała chwilę, po czym ci¬chutko ruszyła za mężem na dół.

Przy tylnych drzwiach zatrzymała się, obserwując jego wysoką sylwetkę oddalającą się w kierunku klifów. Jej serce znowu waliło jak młot. Chyłkiem wymknęła się z domu, ale stanęła bezgłośnie w cie¬niu, czekając, aż Damien zacznie schodzić na plażę. Wtedy puściła się biegiem wąską ścieżką w kierun¬ku brzegu, nabierając powietrza krótkimi, urywa¬nymi haustami. Na szczycie klifu zatrzymała się po¬nownie, szukając gorączkowo wzrokiem Francu¬zów, a także Bewicke'a i jego żołnierzy.

N a falach kołysały się dwie małe łodzie, ich maszty były opuszczone i ukryte w kadłubie. Wzdłuż linii wody stało sześciu mężczyzn, zaś trzech innych szło przez plażę. Damien kierował się w ich stronę. Pod pachą niósł prostokątną skó¬rzaną teczkę – jak się domyślała – z dokumentami, po które przybyli mężczyźni.

Z zapartym tchem przycupnęła osłonięta jakimś głazem. Za skałą, która pozwalała im pozostać w cieniu, po plaży powoli posuwali się do przodu Bewicke i jego ludzie ubrani w czerwone mundury. W rękach mieli muszkiety z osadzonymi bagneta¬mi. Pułkownik trzymał szablę, która w pewnym momencie zalśniła złowieszczo w blasku księżyca.

Aleksa znowu przeniosła wzrok na Damiena, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Przed oczami ujrzała nagle męża, który ją przytu¬la, całuje, szepcze namiętne słowa. Przypomniały jej się wszystkie chwile, gdy był troskliwy i delikat¬ny. Pomyślała o nocy, gdy wpadł do jej pokoju w zajeździe, o tym, jak bardzo starał się ją obronić, jak bardzo martwił się o jej bezpieczeństwo. Pomy¬ślała, jak bronił ją przed atakami swojej matki, jak cierpiał na myśl, że poślubiając Aleksę, zdradził własnego brata. Przypomniała sobie jego hodowlę ptaków, wspólne spacery plażą, różne drobiazgi, którymi sprawiał jej przyjemność.

Nagle zdała sobie sprawę, że bez względu na to, co zrobił, opa nie może znieść myśli o tym, że mógł¬by zostać uwięziony, postawiony przed sądem w at¬mosferze skandalu, mógłby zostać ranny w nadcho¬dzącym starciu.

Nawet puszczając wodze najdzikszej wyobraźni, nie byłaby w stanie zaakceptować jego śmierci.

Na Boga, co ja najlepszego zrobiłam!

Zaczęła biec. Jeśli zdążyłaby dotrzeć do niego, zanim żołnierze miną załom skalny, mogłaby go ostrzec. Wtedy i on, i Francuzi mieliby szansę uciec. Gdyby udało im się wskoczyć na łódź, mogli¬by dopłynąć do Francji, a tam byliby bezpieczni.

Pędziła wzdłuż klifu, czując na policzkach pieką¬ce uderzenia ostrego wiatru. Będzie musiała zabrać mu te dokumenty – przecież miała obowiązek chronić tajemnice swojej ojczyzny -lecz jeśli się jej uda, Anglia nie zostanie narażona na niebezpie¬czeństwo, a Damien ucieknie.

Z trudem zeszła po stromym, piaszczystym szla¬ku, co chwilę ślizgając się, zjeżdżając, raniąc sobie dłonie i kolana o kamienie, których ostre krawę¬dzie rozdzierały także jej suknię. Zanim znalazła się na dole, w butach miała ziemię i skalne odłam¬ki wbijające się jej w stopy. Szybko zrzuciła je i bo¬so pobiegła dalej. Głęboki piasek spowalniał jej ru¬chy, a w pewnym momencie coś wbiło się w pode¬szwę jej stopy. Tłumiąc okrzyk bólu, pędziła dalej.

Do tej pory żaden z mężczyzn jej nie zauważył, ona zaś nie odważyła się krzyknąć. Bolały ją nogi, w płucach czuła palący ogień. Serce gwałtownie pompowało krew, lecz ona nie zatrzymała się, by odpocząć. Jeszcze kilka kroków i nagle Damien odwrócił się, idealnie w chwili, gdy go dopadła. Zaskakującym ruchem wyrwała mu teczkę

– To pułapka – powiedziała, przyciskając teczkę do piersi, cofając się o kilka kroków. Oddychała ciężko, z trudem wydobywając z siebie słowa. – Zołnierze… są już blisko. Musisz uciekać!

Nawet w bladym świetle księżyca wyraźnie za¬uważyła, jak pobladł.

– Słodki Jezu, Aleksa, coś ty zrobiła? – Damien zro¬bił krok w jej kierunku, lecz ona znowu się cofnęła.

Ledwie stała na trzęsących się nogach, a policz¬ki miała mokre od łez.

– Nie ma czasu. Musisz uciekać… zanim będzie za późno.

Wtedy zobaczył, jak zza skał wyłonili się żołnie¬rze i biegli pochyleni w jego kierunku. Pierwszy strzał rozdarł powietrze tuż nad ich głowami.

– Biegnij do klifów. – Stanął między nią a żołnie¬rzami, pociągając ją w tamtym kierunku. – Musisz ukryć się w bezpiecznym miejscu. – Rozległy się kolejne wystrzały. Francuzi rozbiegli się, w powie¬trzu wyraźnie czuć było woń prochu. Gdy Bewicke rzucił rozkaz kolejnej salwy, Damien pchnął Alek¬sę na ziemię i nakrył ją własnym ciałem.

– Nie rób tego – wysapała. To postępowanie nie mieściło jej się w głowie. Panicznie bała się o jego życie. – Musisz uciekać! – Dlaczego tego nie robił? Na Boga, ryzykował dla niej życie, nie dbając o własne bezpieczeństwo, rezygnując z szansy uc~eczki. – Damien, proszę cię!

Swisnęły kolejne pociski. Gdy żołnierze ładowa¬li broń, Damien natychmiast postawił ją na nogi i pociągnął ścieżką wiodącą ku skałom, aby ją ochronić przed niebezpieczeństwem.

– Damien! – krzyknęła, ale było już za późno.