– Nie wrócę bez tych papierów – upierała się, przekrzywiając znacząco głowę. Jej oczy rozbłysły zielonym ogniem.
– Do diabła, Alekso. Nie pozwolę, żebyś się w to angażowała.
– Jak możemy tam wrócić? – spytała, ignorując jego słowa.
– W cale nie musimy wracać.
– Jak to?
Westchnął znużony.
– Bo generał na pewno schował plany w innym miejscu i…
– I co? No, mów dalej, chociaż jeden raz powiedz mi całą prawdę.
– I może jest łatwiejszy sposób ich zdobycia.
– To znaczy?
Spojrzał na rzekę. Po wodzie dryfowała łódka, wywołując małe falki łamiące odbicie księżycowe¬go światła.
– Mogę je zdobyć od człowieka, który je nakreślił.
– Skąd wiesz kto to?
– W narożniku była sygnatura autora.
– Tak, pamiętam. Małe kółko i dwa trójkąty, które wyglądały jak miniaturowe żagle.
– Wiem, czyj to znak.
– Czyj? – spytała podekscytowana.
Do licha, przecież nie chciał, żeby się w to anga¬żowała.
– Niejakiego Salliera. Jest słynnym projektan¬tem okrętów. Jest bardzo prawdopodobne, że ma jeden komplet planów u siebie.
– Na pewno jest tam napisane, kiedy ich kon¬strukcja ma być ukończona. Myślisz, że napisali także miejsce budowy, dzięki czemu będziemy wiedzieli, które to stocznie?
– Bardzo możliwe.
– Więc musimy je zdobyć. Musimy zapobiec ich wodowaniu. Gdyby zbudowali dostatecznie dużo tych okrętów, Napoleon mógłby przekroczyć kanał w dowolnym momencie. Nie będzie zmuszony cze¬kać na wiatr. Wykorzysta zasłonę mgły i wysadzi żołnierzy w dowolnym miejscu, a nam nie uda się go powstrzymać.
Spojrzał na nią twardo. – Wiem.
Na ścieżce pojawili się jacyś ludzie, więc Damien odwrócił się i poprowadził Aleksę z powrotem do karety. Milczeli. Kiedy zobaczyli konie,:zatrzy¬mała się i stanęła twarź'ą do niego.
– Czy mówiłeś szczerze? – spytała cicho, nic spuszczając z niego wzroku. – Wtedy wcześniej…, gdy jechaliśmy karetą.
– Tak. Człowiek taki jak ja niełatwo wypowiada takie słowa. Kocham cię, Alekso. Chyba od dawna cię kocham.
Chciała odpowiedzieć, że ona też go kocha, lecz przypomniała sobie, jak zobaczyła go w gabinecie generała, kiedy był zimny, okrutny, bezwzględny. Od uderzenia wciąż bolał ją policzek, od wylanych łez piekły oczy, i słowa uwięzły jej w gardle. Da¬mien nachylił się i pocałował ją, czule i delikatnie, wywołując kolejną burzę emocji, ucisk w bijącym z bólem sercu.
Bez słów dotarli do powozu i Damien pomógł jej wsiąść.
– Będę szczęśliwa, gdy znajdziemy się w domu – powiedziała, wciąż niepewna swoich odczuć.
– Tak – zgodził się z zakłopotaną miną.
Wciąż nie wiedziała, co on naprawdę myśli.
Miała tylko nadzieję, że domem, o którym wspo¬minał, jest Anglia.
Rozdział 19
Gdybyś tylko mogła zajrzeć w moje serce. Te sło¬wa nie dawały jej spokoju, nękały ją podobnie jak cierpienie, które widziała na jego twarzy. Tej nocy Damien nie przyszedł do jej sypialni, za co była mu wdzięczna. Zbyt wiele się wydarzyło. Targały nią emocje, obawy, niepewność.
Damien musiał to wyczuć, bo pozwolił jej spać znacznie dłużej, niż powinna. Gdy Aleksa w końcu ubrała się i zeszła na dół, stwierdziła, że Damien już gdzieś wyszedł.
– Jest w powozowni – powiedział Claude-Louis.
– Pomaga mojemu synowi karmić ptaki.
Elegancki, jasnowłosy służący Damiena stał przy oknie z widokiem na ogród. Wcześniej Damien powiedział jej, że przed rewolucją rodzina Arnaux należała do arystokracji. Wrodzony wdzięk i inteli¬gencja Claude' a-Louisa świadczyły o tym, że rzeczy¬wiście w jego żyłach płynie błękitna krew.
– Mój mąż i twój syn chyba się przyjaźnią?
– Dziwi to panią?
– Odrobinę
– Pani mąż to twardy człowiek, ale tylko na zewnątrz. Nawet on sam tego nie rozumie.
– Nie było mu dane zaznać prawdziwego beztro¬skiego dzieciństwa. Może to jest przyczyna. Ludzie oczekują od niego, żeby był kimś więcej, niż jest w rzeczywistości.
– A może naprawdę jest kimś więcej, niż myśli. Zastanawiała się nad tym, gdy kierowała się na tyły domu. Jej mąż miał wiele twarzy. Między innymi dlatego wydał jej się tak intrygujący, tak bardzo ją pociągał.
Z tego też powodu bała się tak bez reszty oddać mu swoJe serce.
Wyszła przez drzwi werandy do ogrodu i dalej ruszyła ścieżką w kierunku powozowni. Panował w niej chłód, pachniało starym drewnem, farbą i smarem do osi. Na poddaszu w jednym rogu sie¬działy gołębie, co chwilę któryś z nich z trzepotem skrzydeł wzlatywał w powietrze, zataczał koło i wracał do gniazda, żeby poprawić sobie pióra i dalej gruchać.
Aleksa poszła w stronę małego pomieszczenia na zapleczu, z którego dobiegały głosy. W pewnym momencie mały Jean-Paul wybiegł na jej spotka¬me.
– Bonjour, madame Falon – uśmiechnął się ra¬dośnie. – Mieliśmy nadzieję, że pani przyjdzie.
– Naprawdę? – Przeniosła wzrok z małego ciem¬nowłosego chłopca na swojego wysokiego, przy¬stojnego męża.
– Tak – powiedział Damien – właśnie taką mie¬liśmy nadzieję. – Spoglądał na nią tajemniczo, jak¬by starał się odgadnąć jej myśli.
– Kiedyś zastanawiałam się, czy lubisz dzieci – rzekła cicho. – Teraz widzę, że tak.
– Nie lubię dzieci, przynajmniej nie wszystkie. Jean-Paul jest… wyjątkowy.
Uśmiechnęła się. Sama też nie lubiła jednakowo. wszystkich dzieci. Ale zapałała sympatią do Jean¬-Paula i chciałaby mieć własne dziecko. Zwłaszcza z Damienem.
– Tak, jest wyjątkowy. – Nachyliła się nad malcem. – Damien ma szczęście, że jesteś jego przyjacielem.
– Ah, non, madame. To ja mam szczęście. Gdyby nie monsieur Damien, nie byłoby mnie tutaj.
Zerknęła na męża, który tylko wzruszył ramio¬namI.
– Spotkaliśmy się w dniu wypadku. Gdybym był szybszy, być może Jean-Paul nie zostałby ranny.
Znowu przeniosła uwagę na chłopca, czując nie¬przyjemne łomotanie serca. Od dawna zastanawia¬ła się, co było przyczyną kontuzji Jeana-Paula, lecz nigdy nie pomyślała, że mogło to mieć jakikolwiek związek zDamienem.
– Czy tak było, Jean-Paul? Damien był obecny, gdy miałeś wypadek?
Kiwnął głową.
– To był dzień, kiedy maszerowali żołnierze, by¬ło ich tak dużo, że trudno zliczyć. Pięknie wygląda¬li w kolorowych mundurach z medalami i błyszczą¬cymi guzikami. Były też konie i wozy, tak liczne, że końca nie było widać. Patrzyliśmy na przemarsz razem z mamą. Gdy obok przejeżdżała armata, koń czegoś się przestraszył. Mama krzyknęła. Pa¬miętam twarz pana Dawiena, kiedy biegł w' moim kierunku… Więcej nie pamiętam… tylko że bola¬ła mnie noga i bardzo płakałem.
– Wóz uderzył Jeana-Paula? – spytała Damiena.
Na samą myśl serce w niej zamarło.
Pokręcił głową.
– Laweta armatnia ciągnięta przez konie. Ktoś strzelił z pistoletu i zwierzęta się spłoszyły. Kiedy skręciły, laweta przewróciła się i działo spadło na ziemię razem z kilkoma kulami armatnimi. Uda¬ło mi się uratować Jean-Paula przed uderzeniem działa, lecz jeden z pocisków zmiażdżył mu stopę.
– To musiało być okropne!
Chłopiec wzruszył ramionami tak samo jak wcześniej jej mąż.
– Trochę bolało, ale teraz już prawie nic nie pa¬miętam.
– Tak właśnie poznałem Claude'a-Louisa – wtrącił Damien. – Był mi wdzięczny, że pomogłem jego synowi. Z czasęm zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi, a w końcu on i Marie Claire zaczęli dla mnie pracować.
– Monsieur Damien uratował mi życie – stwier¬dził poważnie chłopiec.
– A więc mamy ze sobą coś wspólnego – uśmiechnęła się do niego. – Kiedyś mnie także uratował życie.
Damien spojrzał na nią czule.
– Ale też ja sam naraziłem cię na niebezpieczeń¬stwo. No dobrze, może sypniemy Charlemagne garść ziarna i pójdziemy do parku na lody? Założę się, że madame Falon polubi je tak samo jak Jean-Paul.
W jego spojrzeniu było ciepło, które rozpaliło w jej wnętrzu jakiś płomień.
– Qui, monsieur – powiedziała. – Bardzo chętnie.
Pozostawała tylko jedna niedokończona sprawa.
Jules S1. Owen. Cokolwiek zaszło między nią i Da¬mienem, Aleksa chciała zaryzykować. Chciała być lojalna wobec St. Owena i nie zamierzała zrobić niczego, co mogłoby go narazić na jakieś niebez¬pieczeństwo.
Tak więc gdy Jean-Paul wbiegł do jej pokoju z małą pogniecioną kartką zwilgotniałą w jego zaci¬śniętej rączce, odczytała ją z lekkim niepokojem.
– Skąd to masz? – spytała.
– Od jasnowłosego pana, który stał przed domem. Powiedział, że nie mogę tego oddać nikomu, tylko pani.
Uśmiechnęła się, lecz jej serce od razu przyspie¬szyło.