Выбрать главу

Sięgnął po jej dłoń, poczuł delikatną, ciepłą skó¬rę, po czym uścisnął ją uspokajająco.

– Dobrze, zrobimy tak, jak zechcesz. W hotelu Marboeuf zostawię wiadomość z instrukcjami. W czwartkową noc zdobędziemy plany.

– Dziękuję ci, Jules.

Pocałował jej smukłe palce.

– A vec plaisir, cherie. A teraz módlmy się, żeby wszystko poszło dobrze.

* * *

Damien stał w pomieszczeniu na tyłach powo¬zowni, które było jedynym miejscem wolnym od podsłuchu. Towarzyszył mu Claude-Louis. Wielki biały ptak Jeana-Paula zatrzepotał skrzy¬dłami i zaskrzeczał, przyjmując karmę, którą Da¬mien wsypał mu przez pręty klatki.

– A więc wszystko już gotowe – powiedział, spo¬glądając na przyjaciela.

– Wszystko jest tak, jak chciałeś. W poniedzia¬łek wieczorem ubierzecie się do wyjścia i opuścicie dom, jakbyście wybierali się do opery. Będę czekał na rogu z karetą i podróżnym ubraniem. Twoja żo¬na pojedzie ze mną, a ty wyruszysz po plany.

Damien skinął głową

– Przed pracownią konstrukcyjną Salliera będzie czekał mężczyzna. Nazywa się Charles Trepagnier. To dobry, godny zaufania człowiek, on ci pomoże. – Oby żadna pomoc nie była potrzebna, ale dobrze, że w razie czego mam pomocnika.

– Gdy zdobędziesz plany, spotkasz się z nami na północ od miasta i wyruszymy w dalszą drogę. – A łódź?

– Będzie czekała za cztery dni na południe od Boulogne. Jeśli do tego momentu nic złego się nie wydarzy, wrócicie bezpiecznie do domu.

Damien chwycił Claude' a-Louisa za ramię.

– Dziękuję ci, mon amio Zawsze byłeś mi wiernym przyjacielem..

– Nie powiedziałeś jeszcze, co zrobisz, jeśli pla¬nów tam nie będzie.

– W takim wypadku wyjedziemy bez nich. Przy¬najmniej wiemy, co planuje Napoleon, a ja nie mo¬gę dłużej ryzykować, trzymając Aleksę we Francji. Sprawy i tak wymknęły się spod kontroli.

– Miło mi to słyszeć. Zacząłem się już niepoko¬ić o wasze bezpieczeństwo.

– A ty uważaj na siebie, żonę i chłopca.

– Możesz być spokojny. I… Damien… tak jak ja byłem i jestem twoim przyjacielem, ty także jesteś mmm.

– Nigdy was nie zapomnę, zwłaszcza Jeana-Pau¬la. Powtórz mu to ode mnie, dobrze? Powiedz, że gdyby kiedykolwiek chciał przyjechać do Anglii…

– Powiem mu.

Damien ponownie skinął głową. Powiedzieli so¬bie już wszystko. Dziś wieczorem zamierzał wta¬jemniczyć Aleksę. Po kolacji wybiorą się na spacer nad Sekwanę, gdzie będą mogli dyskretnie poroz¬mawiać. Będzie spokojniejsza, mając świadomość, że wszystko jest na dobrej drodze i niebawem wyjadą do domu.

On sam też będzie spokojniejszy.

Z każdym dniem rosła możliwość dekonspiracji, do czego przyczyniała się obecność Aleksy. Pogłę¬biały się też jego uczucia do żony, chociaż za wszel¬ką cenę starał się to ukryć. Wyprawa po dokumen¬ty znacznie zwiększała ryzyko, ale musiał je pod¬jąć, gdyż stawka w tej rozgrywce była przeogrom¬na. Gdyby coś się z nim stało, gdyby nie przybył na miejsce spotkania, Claude-Louis wsadziłby Aleksę na pokład łodzi i dopilnował, by bezpiecz¬nie wróciła do Anglii.

Mogła na nim polegać.

Modlił się tylko, żeby wszystko poszło zgodnie z planem i żeby mogli razem wyruszyć do domu.

* * *

W czwartek pod koniec dnia Aleksa kazała przy¬gotować specjalny posiłek, który miał wprowadzić nastrój spokojnego rodzinnego wieczoru przy do¬mowym ognisku. Zresztą, sz~zerze mówiąc, chcia¬ła spędzić tych kilka godzin z mężem.

Zapaliła świecę. Chciała, aby wszystko ułożyło się idealnie, chciała rozbić dzielący ich mur, choć¬by tylko na krótko, na ten jeden wieczór. Bo nie mieli dużo czasu. Wierzyła, że plan St. Owena ąię powiedzie, jak to obiecywał w swoim liście. Ze o dziewiątej zjawi się posłaniec z pilnym wezwa¬niem dla jej męża.

Oficerowie zbierali się na odprawę dotyczącą ru¬chów wojsk. Jules stwierdził, że dodanie nazwiska majora do listy osób objętych rozkazem uczestni¬czenia w naradzie będzie dobrym pomysłem.

Poza tym gdyby kradzież dokumentów zakoń¬czyła się fiaskiem lub gdyby została odkryta, zanim Damien wyjedzie z miasta, miałby doskonałe alibi.

Poczuła się lepiej, bo cokolwiek wydarzy się tej nocy, on nie będzie narażony na niebezpieczeństwo.

Wygładziła świeżo wyprasowaną białą serwetkę, którą położyła obok jego nakrycia. Stół był zasta¬wiony delikatną porcelaną, kryształowymi kielisz¬kami, w wazonach pięknie prezentowały się świeże kwiaty. Kucharz przygotował cote de veau belle des bois, czyli eskalopki cielęce z kremem grzybowy.

Z pewnością będą smakowały wybornie, ale Alek¬sa była zbyt zdenerwowana, żeby jeść.

Słysząc kroki Damiena, odwróciła się. Poczuła przyspieszone bicie serca na widok niesamowicie przystojnej, wysokiej postaci.

– Mon Dieu… – powiedział cicho, spoglądając na nią z pożądaniem. Lekko ochrypły, jakby łamią¬cy się głos męża wywołał kolejne bolesne ukłucie. – Jak mogłem tak szybko zapomnieć, jaka jesteś piękna…

Zaczerwieniła się.

– Miałam nadzieję, że ci się spodoba. – Wybrała szafirową jedwabną suknię z siateczką. Miała głę¬boki dekolt, który pięknie eksponował zaokrąglo¬ny biust, a także wycięcie w spódnicy uwodziciel¬sko odsłaniające spory fragment nogi.

– C'est extraordinaire. Ale jeszcze bardziej podo¬ba mi się to, co jest pod spodem.

Spłoniła się jeszcze bardziej. Celowo włożyła tę suknię. Chciała, żeby patrzył na nią tak jak kiedyś, z pragnieniem w oczach, z pożądaniem emanują¬cym ze śniadej twarzy. Bez względu na to, co się później wydarzy, chciała jeszcze raz zobaczyć ten głód w jego spojrzeniu.

Widziała to już teraz. Ow ogień, który rozgrze¬wał jej krew, poganiał sefce do galopu. Z płonący¬mi oczami, ze zmysłowymi, kształtnymi ustami, zbliżał się teraz – męskU silny. Objął Aleksę w ta¬lii, przytulił ją mocno do siebie i przywarł ustami do jej ust.

Był to pełen żaru pocałunek mocnych warg na miękkich i delikatnych ustach. Dziki, niepoha¬mowany, wladczy.

– Tęskniłem za tobą – powiedział ochryple.

– Nie powinienem był czekać. Powinienem był przyjść i kochać się z tobą, abyś zapragnęła mnie tak bardzo, jak ja pragnę ciebie.

Damien… – kolejny gorący pocałunek, tym ra¬zem tak namiętny, że nogi się pod nią ugięły. Trzy¬mała go za ramiona, czując jego język głęboko w swoich ustach, dłoń na swojej piersi, napięte mięśnie jego torsu i nabrzmiałą, twardą męskość.

– Pragnę cię – powiedział. – Bardzo cię pragnę, Alekso.

Jęknęła cicho. Przez chwilę myślała, że weźmie ją od razu na miejscu, podniesie suknię i wejdzie w nią tak jak wtedy w bibliotece. Na to wspomnie¬nie ogarnęła ją jeszcze gorętsza fala pożądania, lecz tymczasem Damien odsunął się z zalotnym uśmiechem.

– A może twoja wspaniała kolacja zaczeka?

To byłoby nie fair. – Z trudem łapała powie¬trze, zdobywając się na słaby protest. – Kucharz pracował nad tym cały dzień.

Wynagrodzimy mu to. N a pewno znajdziemy jakiś sposób.

Chciała się zgodzić. Boże, tak bardzo go pragnꬳa. Nagle przyszło jej do głowy, że powinna była zrobić to wcześniej, że on czekał na nią, pozwala¬jąc, aby sama wybrała odpowiedni moment. Po¬wiedział, że ją kocha, a ona nie wyznała niczego w zamian. Pozostawiła go w niepewności.

Zanim zdążyła przemówić, uśmiechnął się

Oczywiście, oczekiwanie też ma swoje zalety. Odkryłem, że pewien… apetyt znacznie wzrasta, jeśli towarzyszy mu dłuższe oczekiwanie. – Deli¬katnie dotykał jej szyi. – Miałbym dość czasu, by wymyślić nowy sposób uwiedzenia cię. – Uniósł szelmowsko czarną brew. – A może będziemy uda¬wać, że znowu jesteśmy w bibliotece?

Ponownie oblała się rumieńcem. Już wcześniej widziała go w takim uwodzicielskim nastroju, ale nigdy nie był aż tak swawolny. Poczuła ulgę, gdy uświadomiła sobie, że wciąż go pragnie. Boże, jak mógł w to wątpić! Poczuła bolesny skurcz w sercu. Była niemal gotowa zrezygnować ze swoich pla¬nów, pozwolić mu zanieść się na górę i kochać się z nim bez przerwy całymi godzinami.

– Małe opóźnienie na pewno nie będzie proble¬mem – szepnęła, unosząc się na palcach, żeby go pocałować. Objęła go za szyję.

Uśmiechnął się szelmowsko i wysunął z jej objęć.

– Gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że twój plan jest lepszy. Zrobimy to powolutku. Chcę, że¬byś przez całą kolację wyobrażała sobie, co będę z tobą robił.

Wstrząsnął nią dreszcz pożądania. Zostało mało czasu. Przez chwilę miała chęć zostawić kolację i kochać się z nim, ale ten moment już minął i te¬raz było już za późno, by cokolwiek zmieniać.