Posadził ją na krześle z wysokim oparciem, po czym zajął swoje miejsce, uśmiechając się czu¬le. Głód pozostał, lecz tłumiła go jakaś emocja, której nie mogła wyczytać z twarzy Damiena. Oby to była miłość. Oby prawdą okazały się słowa, któ¬re wypowiedział, gdy spacerowali wzdłuż Sekwany.
– Dziękuję ci – wykrztusił, nachylając się, żeby ująć jej dłoń.
– Za co?
– Za to, że do mnie wróciłaś.
Coś ścisnęło ją za serce. Czy kiedykolwiek w ogóle od niego odeszła? Jednak wiedziała, że tak właśnie było. Tak samo jak on kiedyś oddalił się od niej.
Może oboje się bali?
Podniósł swój kieliszek, cały czas nie spuszcza¬jąc wzroku z jej twarzy.
– Za nas – powiedział.
– Za nas – powtórzyła, czując gwałtowny przypływ miłości, falę nadziei na szczęśliwe jutro. Lecz wieczór dopiero się zaczynał. W najbliższej przy¬szłości czaiło się niebezpieczeństwo, a ona nie była już pewna, czy podjęła właściwą decyzję. Czy jest już za późno, żeby odwołać spotkanie z St. Owe¬nem? Czy był jakiś sposób, żeby go zawiadomić?
Z każdą chwilą ogarniał ją coraz większy niepo¬kój. Sięgnęła po kieliszek i łyknęła wina, żeby tro¬chę się uspokoić, gdy wtem rozległo się głośne pu¬kanie w drzwi. Gorączkowo popatrzyła na wielki zegar stojący przy ścianie. Było dopiero wpół do ósmej.
– Pardon, monsieur Falon. – W drzwiach jadalni stanął niski ciemnowłosy lokaj, Pierre Lindet. – Przybył posłaniec od generała Moreau. Ma pan stawić się w prywatnym gabinecie generała.
Damien zesztywniał. Zauważyła, że bardzo się zdenerwował, co zresztą jej także się udzieliło.
– Generał Moreau chce się z tobą spotkać?
– Z pewnością to Jules przysłał tego gońca. Mała zmiana w planach, które wspólnie ustalili. Nie ma się czego bać.
– To rutynowe spotkanie. Pewnie generał po¬trzebuje jakichś informacji albo opinii na temat związany z ruchami brytyjskich wojsk.
– Tak… z pewnością. – Mimo wszystko była wy¬straszona. Jules nic nie wspominał o generale Moreau. Po¬wiedział, że to miała być tylko jakaś oficerska od¬prawa. Wstała i razem z Damienem podeszła do drzwi. – Jak długo cię nie będzie?
– Trudno powiedzieć. Raczej niezbyt długo.
– Lecz jego mina świadczyła o tym, że wcale nie jest tego pewien. Spojrzał na kaprala o szczupłej twarzy, który przyniósł wiadomość. – Zaraz prze¬biorę się w mundur.
– Nie ma takiej potrzeby, panie majorze – od¬parł żołnierz. – Generał przeprasza, że wzywa pa¬na o tak późnej porze.
Damien trochę się uspokoił. Wziął od Pier¬re'a pelerynę, narzucił ją sobie na ramiona, po czym obdarzywszy Aleksę olśniewającym uśmiechem, nachylił się, żeby ją pocałować, gorą¬co, namiętnie, zaborczo, aż oboje zadrżeli.
Odszedł, zanim zdała sobie sprawę, że jego uśmiech był stanowczo zbyt radosny. Rzadko zda¬rzało mu się popełnić taki błąd, co jeszcze spotę¬gowało jej lęk o niego.
Jednak nie było czasu, żeby zastanawiać się nad być może bezpodstawnymi zagrożeniami. Mu¬siała przyjąć, że wszystko idzie zgodnie z planem, że Jules będzie na nią czekał i wszystko dobrze się skończy.
Udając obojętność, poleciła, żeby resztę kolacji przyniesiono jej do pokoju, lecz nawet nie tknęła jedzenia. Marie Claire pomogła jej zdjąć ubranie i nałożyć nocną koszulę~ Aleksa chodziła nerwowo do pokoju, aż do wpół do jedenastej.
Szybko ubrała się w prostą, ciemnobrązqwą suk¬nię z krepy, narzuciła czarną pelerynę i uchyliwszy drzwi, sprawdziła, czy w korytarzu nie widać niko¬go ze służby. Było pusto, więc szybko zeszła po ciemnych schodach i tylnymi drzwiami koło po¬wozowni wydostała się na zewnątrz. Upewniwszy się, że nikt jej nie śledzi, poszła dwa domy dalej wzdłuż avenue Gabriel, cały czas trzymając się w cieniu, aż znalazła się w ustalonym miejscu spo¬tkania z St. Owenem.
Z ulgą zobaczyła go zbliżającego się do niej wielkimi krokami. Był lekko spięty, lecz nie do¬strzegła w jego twarzy obawy.
– Przyszli po niego? – spytał. – Nie miałaś kło¬potu, żeby się wymknąć?
– Nie, wyszłam bez problemów, ale posłaniec przyszedł dość wcześnie. Powiedział, że przysłał go generał Moreau.
– Moreau?
– Tak mówił. Czy coś jest nie tak, Jules? Czy Damien może być w niebezpieczeństwie?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie było innego gońca?
– Nie.
– Może w ostatniej chwili nastąpiły jakieś zmiany. Moi ludzie są sprawni. Najważniejsze to wyko¬nać zadanie, nieważne jakim sposobem.
Na te słowa trochę się uspokoiła. Moreau za¬wsze był wymagający. Jego wezwanie nie było czymś niezwykłym, więc jeśli ludzie St. Owena zo¬rientowali się w sytuacji, uznali je za równie dobry sposób wywabienia Damiena z domu.
– Ponieważ nie wiemy, ile czasu mu to zajmie, lepiej nie zwlekajmy.
– Tak. – Wcześniej o tym nie pomyślała. Miała nadzieję, że Moreau zatrzyma Damiena aż do jej powrotu.
– Chyba już czas, żebyś mi powiedziała, dokąd jedziemy – powiedział Jules, pomagając jej wsiąść do powozu.
– Pracownia konstruktora okrętów o nazwisku Sallier. To dość daleko, przy rue St. Etienne w po¬bliżu Quai de la Mer. Wiesz, gdzie to jest? – Wcześniej dyskretnie wypytywała o pracownię i w końcu, dostała adres od jednego z dorożkarzy.
– Znam tę ulicę. Chyba nie będzie trudno zna¬leźć jego pracowni.
Chwycił lejce i pognał gniadego konia zaprzężo¬nego w małą czarną dwukółkę. Był to skromny, nie¬rzucający się w oczy powóz, specjalnie dobrany na okoliczność dyskretnej jazdy paryskimi uliczkami.
Po chwili dotarli na Rue Sto Etienne i zatrzyma¬li się w małym ciemnym zaułku. Jules zostawił Aleksę w powozie, sam zaś poszedł zrobić wstępny rekonesans. Wkrótce jednak wrócił i pomógł jej wysiąść.
– Nad drzwiami prowadzącymi do sutereny jest okienko. Uchyliłem je. Rozumiem, że koniecznie chcesz iść ze mną.
Uśmiechnęła się.
– Oczywiście. Skąd sam wiedziałbyś, czego masz szukać?
Westchnął z dezaprobatą, lecz nie próbował dyskutować i odwodzić jej od tego pomysłu. Za¬prowadził Aleksę do tylnego wejścia, po czym sam obszedł dom i dostał się do środka przez okno. Po kilku minutach otworzył drzwi i gestem zawołał Aleksę
– Tu są tylko dwa pomieszczenia – powiedział.
– Jedno to pracownia, w której powstają projekty, a drugie to gąbinet Salliera.
– Gdzie zaczniemy?
– W pracowni. Jeśli plany są tutaj, to będzie oznaczało, że są to rysunki robocze i zapewne trzy¬ma je razem z innymi o podobnym charakterze. Człowiekowi, który opracowuje takie plany co¬dziennie, może nawet nie przyjść do głowy, że ma coś wartego kradzieży.
– Może właśnie tak myślał Damien.
– Na pewno.
Zapalili małą lampkę na wielorybi olej, ale moc¬no przykręcili knot, aby pozostawić tylko niewielki płomień, po czym zaczęli otwierać ciężkie dębowe szafy z projektami statków. Każda szuflada zawie¬rała kilku calową stertę papierów, więc sporo czasu zajmowało im sprawdzanie, czy są na nich kon¬strukcje okrętów napędzanych maszyną parową
W końcu skończyli przeglądać zawartość pierw¬szej szafy. Bez rezultatu.
– Zobacz tutaj – powiedział Jules, który już wie¬dział, czego szukać. – A ja zajrzę do tamtej.
Skinęła głową. Z każdą chwilą rosło ryzyko, że ktoś ich przyłapie. Kucnęła przed kilkoma szufla¬dami, otworzyła pierwszą z nich i zaczęła grzebać w dokumentach. Znowu nic.
Podobnie w drugiej i trzeciej szufladzie.
– Masz coś? – spytał cicho Jules.
– Jeszcze nie. – Aleksa nie zamierzała się poddać. Sprawdziwszy ostatnią szufladę, rozprostowa¬ła plecy i pokręciła głową, czując ból napiętych mięśni, po czym wróciła do poszukiwań.
Jules szukał w miejscu, które wydawało się ostatnim możliwym schowkiem na plany. Tym¬czasem Aleksa przeszła do gabinetu Salliera. Blat biurka był pusty, zaś szuflady wydawały się za małe, by pomieścić płachty rysunków tech¬nicznych.
Przyjrzawszy się, czy wszystko jest na swoim miejscu, popatrzyła wokoło w poszukiwaniu kolej¬nych szaf. Znowu nic. Już miała zamiar zrezygno¬wać i wyjść z gabinetu, gdy sięgnęła do drzwi i do¬strzegła stojący za nimi niewielki sekretarzyk
– Znalazłaś coś? – spytał stojący w przejściu Jules. Obejrzała sekretarzyk, ostatnią nadzieję.
– Jeśli nie ma ich tutaj, to już nie wiem, gdzie powinniśmy szukać.
– Musimy się spieszyć. – Przyklęknął obok niej. Kiwnęła głową i otworzyła szufladę. Ukazała się kolejna sterta planów, podobnych do tych z szu¬flad w pracowni. Brała je po kolei i przebiegała wzrokiem każdą stronę. Gdy sięgnęła już niemal do dna szuflady, znieruchomiała, czując przyspie¬szone bicie serca.
– Znalazłam – powiedziała cicho, niemal z nabo¬żeństwem. – Jules, są, tak jak mówił Damien. Mam nadzieję, że jest tu napisane, gdzie budują te okręty. – Zbadamy dokładniej plany, jak tylko się stąd wy¬dostaniemy. Rozejrzyj się jeszcze raz i sprawdź, czy wszystko jest tak, jak było przed naszym przyjściem.