Wykonała polecenie, pełna nadziei, że ustawiła wszystko na biurku Salliera idealnie w tym samym miejscu, po czym pobiegła do drzwi na tyłach domu. Jules wypuścił ją, zamknął je na zamek od środka i wyszedł okienkiem nad drzwiami, tym samym, przez które dostał się do środka. Potem zamknął je i dołączył do czekającej już w powozie Aleksy.
– Udało się – powiedziała, gdy Jules poganiał gniadosza do szybszego kłusa.
– Naturellement, chirie, chyba nie miałaś wątpliwości.
Roześmiała się razem z nim. Ulga i poczucie triumfu wprawiło ich w euforię, lecz po chwili Aleksa zaczęła oglądać dokumenty, szukając naj¬istotniejszych informacji.
– Jules, wszystko tu jest. Miejsce, gdzie budują każdy z okrętów, oraz planowana data wodowania. O Boże, one mają być gotowe już za sześć tygodni!
– Anglicy będą więc mieli dość czasu, żeby pod¬jąć działanie, gdy tylko otrzymają tę wiadomość.
Podniosła na niego wzrok. Jego ładna twarzy była oświetlona blaskiem księżyca..
– Dopilnujesz tego, Jules, tak jak mówiłeś? Ze¬by Anglicy je otrzymali?
Pogładził ją po policzku smukłą dłonią.
– Nie zawiodę cię, chirie. Robię to wszystko zarówno dla mojej ojczyzny, jak i dla ciebie.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
– Dziękuję ci.
– Jedź ze mną, Alekso. Pozwól mi zabrać cię z Francji i bezpiecznie zawieźć do domu.
Pokręciła głową.
– Damien zapewni mi powrót.
– Nom de Dieu, dalsza zwłoka może być dla ciebie bardzo niebezpieczna.
– Muszę zostać.
Nie odzywał się przez długą, pełną napIęCIa chwilę
– Czy nic, co powiem, tego nie zmieni? – spytał cicho.
– Wiesz, że nie.
– Jeśli Falon kłamie… jeśli skrzywdzi cię w jakikolwiek sposób… przysięgam, że go zabiję!
Zapiekły ją oczy, lecz stłumiła łzy.
– Jesteś prawdziwym przyjacielem, Jules. Nigdy Clę me zapomnę.
– Ani ja ciebie, chirie.
Zostawił ją na ulicy kilka domów od jej mieszka¬nia, po czym zaczekał, aż zniknie w ciemności. Droga do powozowni nie zabrała jej dużo czasu. Minęła podwórko i kluczem otworzyła tylne drzwi, przeznaczone dla służby. Cicho weszła po scho¬dach, potem korytarzem dotarła w końcu do swojej sypialni. Cały czas modliła się w duchu, żeby Damiena jeszcze nie było. Bóg jeden wie, co by uczynił, gdyby odkrył jej nieobecność, a wszelkie kroki, jakie by podjął, mogły wywołać alarm.
Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, a po chwili podeszła do jego pokoju. Wszystko by¬ło na miejscu. Ponieważ nikt ze służby nie był wzy¬wany, doszła do wniosku, że Damien jeszcze nie wrócił. Z uczuciem ulgi spojrzała na zegar.
Druga trzydzieści.
Wyprawa zabrała jej znacznie więcej czasu, niż się spodziewała. Była wyczerpana i głodna. Teraz żało¬wała, że w.cześniej nie zjadła kolacji. Na widok zim¬nej cielęciny i obeschniętych jarzyn, które wciąż leża¬ły na tacy koło kominka, poczuła skurcz w żołądku.
Podeszła do lustra nad biurkiem i w milczeniu za¬częła zdejmować ubranie. Przebrana w bawełnianą koszulę nocną ciągle nasłuchiwała powrotu męża.
Postanowiła, że nie powie mu, co zrobiła. Przy¬najmniej na razie. Nie mogła narażać przyjaciela na niebezpieczeństwo. Była zmęczona nocną eska¬padą, jednak wzdrygała się na każdy dźwięk w na¬dziei, że usłyszy jego ciężkie kroki, że do niej przyj¬dzie i położy się koło niej. Dziś szczególnie potrze¬bowała jego pociechy, chciała znaleźć się w jego ramionach, powiedzieć mu, że go kocha, usłyszeć to samo z jego ust.
Zamiast tego leżała, nasłuchując, jak ~rzeszczą drewniane belki w dómu, jak za oknem przelatują owady, jak liście szeleszczą poruszane tchnieniem wiatru. W ciąż nie spała, gdy do pokoju wkradł się pierwszy brzask.
A jej mąż jeszcze nie wrócił.
Rozdział 21
Zmęczony Damien przeczesał ręką włosy i wy¬prostował się na niewygodnym krześle. Wokół dłu¬giego prostokątnego stołu generał Moreau, Victor Lafon, wielki szambelan Montesquieu, Fouche, pełniący funkcję ministra spraw wewnętrznych, oraz kilku cesarskich marszałków oglądali wielką szczegółową mapę Holandii.
Brytyjczycy wylądowali we Flushing.
Zbliżał się już ranek, a zebrani nie spali wiele godzin, omawiając sytuację. W rozmowie padały wyrazy niedowierzania, złości, niepokoju o to, co zrobią Anglicy.
Zresztą większych obaw nie było, może poza re¬sortem Fouche, lecz Damien podejrzewał, że to raczej przykrywka dla jego politycznych ambicji. Dwa tygodnie wcześniej, po angielskim lądowaniu pod Walcheren, zarządził mobilizację Gwardii Na¬rodowej oraz Narodowej Gwardii Paryża.
Cesarz był wściekły. Ze swojej siedziby w Schonbrunn potępił Fouche jako panikarza i oskarżył o spiskowanie przeciwko sobie. Obserwu¬jąc teraz ministra, Damien doszedł do wniosku, że ten wrócił do swoich dawnych sztuczek.
Spojrzał jeszcze raz na mapę, na zakreślone ob¬szary zajęte przez Brytyjczyków, i po raz kolejny po¬czuł się nieswojo. Chociaż nie miał pewności, czuł jednak pewien niepokój w związku z wybraną przez angielskie wojska taktyką. Obozowali na podmo¬kłych terenach, gdzie szerzyła się gorączka.
Wellington wciąż przebywał w Hiszpanii. Da¬mien miał o wiele mniej zaufania do dowódcy wojsk brytyjskich na północy. W ogóle uważał, że to lądowanie nie było dobrym posunięciem.
Miał nadzieję, że się mylił.
– Pan się nie zgadza, majorze Falon? – głos ge¬nerała przywołał go do rzeczywistości.
– Przepraszam, panie generale. Chyba się zamy¬śliłem. Czy mógłby pan powtórzyć…
– Panie generale, sierżant Piquerel melduje się na rozkaz. – Do wysokiego pomieszczenia wkro¬czył wysoki, mocno zbudowany mężczyzna o ogni¬ście rudych włosach. Był brutalny, zaprawiony w boju, a dziś jego postawa wyrażała najwyższe na¬pięcie. – Przepraszam, ale porucznik Colbert ma bardzo ważną wiadomość. Prosi o chwilę rozmowy na osobności z panem generałem i pułkownikiem Lafonem.
Generał odsunął krzesło, szorując głośno po drewnianej podłodze.
– Proszę o wybaczenie, majorze. Wygląda na to, że nasza rozmowa musi zaczekać.
– Oczywiście, panie generale.
Damien patrzył, jak otyły mężczyzna idzie przez salę, mając za plecami pułkownika. Poczuł się tro¬chę nieswojo. Colbert był adiutantem Lafona. Był ambitny i gorliwy, chciał szybko awansować. Co nowego odkrył? Jaki to ma związek z Brytyjczyka¬mi… a może to jakaś zupełnie inna sprawa?
Czekał w milczeniu, podczas gdy pozostali obec¬ni gremialnie wymieniali różne spekulacje. Po kil¬ku chwilach sierżant otworzył gwałtownie drzwi.
Z korytarza dobiegł jakiś hałas. Damien usłyszał odgłos kroków, wreszcie do sali wpadło sześciu umundurowanycB żołnierzy z generalskiego szta¬bu, na których widok siedzący przy stole zerwali się na równe nogi. N a końcu weszli generał Mo¬reau, za nim Lafon i porucznik Colbert. Wszyscy ruszyli prosto w kierunku Damiena.
– Majorze Falon – powiedział pułkownik Lafon. – Mam przykry obowiązek aresztowania pana.
Damien poczuł, jak jego żołądek zwija się w twardy węzeł.
– Pod jakim zarzutem?
– Zdrady.
Zacisnął pięść, lecz po chwili zmusił się, by roz¬prostować palce.
– Ręczę, że zaszła jakaś pomyłka.
– To się dopiero okaże, majorze Falon – stwierdził generał, przyłączając się do mężczyzn otacza¬jących Damiena. – Sierżancie, wykonujcie swoje obowiązki. Zabrać go.
Strażnicy otoczyli go. Nie było możliwości ucieczki. A przecież musiał też myśleć o Aleksie. Pozwolił, żeby go wyprowadzono. Gdy w pustym korytarzu rozlegał się stukot ich kroków, przez głowę Damiena przelatywały pytania: Co ich za¬alarmowało? Dokąd go zabierają? Co się stanie z Aleksą?
Do głowy przychodziły mu różne odpowiedzi, rozważał sposoby działania, odrzucał je, ważył możliwości i potencjalne rozwiązania.
Jednak wszystko to przyćmiewał strach o Aleksę.
Co się z nią stanie, jeśli on skończy w więzieniu albo, co także prawdopodobne, zostanie rozstrzela¬ny? Czy to możliwe, że ją także zechcą aresztować? Nie dowie się o tym i nie pomoże jej, jeśli straci gło¬wę Nie może dopuścić, żeby niepokój o nią unie¬możliwił mu znalezienie wyjścia z tej sytuacji.
Gdy wyprowadzili go na podwórzec, poczuł na plecach ciepło słonecznych promieni. Wykręcili mu ręce do tyłu, związali je i wrzucili go do wozu.
Nie miał pojęcia, dokąd go zabierają ani też jak mógłby uciec. Pomyślał o Aleksie i niemal zobaczył jej piękne zielone oczy, które ciemnieją z niepoko¬ju o niego, tak jak ostatniego wieczoru, gdy przybył posłaniec. Niemal widział, jak drżą jej wargi.