Niech to diabli! Gdyby tylko mógł zawiadomić Claude'a-Louisa, ten zapewniłby jej bezpieczeń¬stwo.
Przeklinał samego siebie. Gdyby tylko wyszedł wcześniej, teraz jej nic by nie groziło.
Gdyby tylko…
Cokolwiek się stanie, będzie grał do samego końca, lecz fakt pozostawał faktem, że może być już za późno.
Aleksa chodziła po sypialhi. Damien nie pojawił się przez cały dzień, a nadszedł już wieczór. Gdzie on się podziewa? Dlaczego nie wrócił do domu?
Martwiła się coraz bardziej, wyobrażając sobie różne straszne zdarzenia, aż wreszcie sarna siebie zbeształa za te bezpodstawne obawy i stwierdziła, że kradzież planów nie może mieć nic wspólnego z przedłużającą się nieobecnością męża.
W momencie przypływu optymizmu zeszła na dół, żeby czymś się zająć i nie myśleć o kłopotach. Może jakaś książka? Z półki w gabinecie Da¬miena wzięła tom Rousseau Wyznania i już kiero¬wała się na górę, kiedy zauważyła stojącą przy wej¬ściu Marie Claire patrzącą przez szybę na ulicę przed domem.
Podeszła do niej w milczeniu, żeby zobaczyć, co tak zaabsorbowało uwagę kobiety. Uśmiechała się, Aleksa dostrzegła jej nieco zamglone wilgocią oczy. – Marie Claire, co się stało?
Przez chwilę nie było odpowiedzi, wreszcie po¬kręciła głową i wskazała palcem na zewnątrz. Aleksa popatrzyła na wyłożoną cegłami ścieżkę wiodącą z domu na ulicę, by zatrzymać wzrok przed budynkiem na małym Jeanie-Paulu. Stał otoczony grupką dzieci, miał zaróżowione z pod¬niecenia policzki. Biała koszula była ubrudzo¬na ziemią, spodnie pogniecione, ale nie zwracał na to uwagi, podobnie jak jego matka.
– On umie grać – powiedziała Marie Claire z nut¬ką dumy, gdy chłopiec bokiem stopy kopnął skórza¬ną piłkę, aż pofrunęła znacznie dalej niż po uderze¬niach jego kolegów. – Pani mu powiedziała, że mógłby grać, a monsieur Falon pokazał, jak to robić.
– Tak… – Aleksa spostrzegła, że inne dzieci traktują go z pełnym podziwu lękiem i wzruszyła się. – Myślę, że twój syn mógłby zrobić niemal wszystko, gdyby tylko bardzo chciał.
Francuzka spojrzała na Aleksę wielkimi ciemnymi oczami.
– Nigdy nie zapomnę daru przyjaźni, jaki pani i pani mąż daliście mojemu synowi…
W oczach Aleksy również zebrały się łzy.
– Gdyby widział to mój mąż, też byłby bardzo dumny z chłopca.
Marie Claire uśmiechnęła się
– Będzie wspaniałym ojcem, zobaczy pani. On jeszcze tego nie wie, ale ja mam tę pewność. Tak będzie.
Aleksa przygryzła drżącą wargę. Pragnęła uro¬dzić dziecko Damiena bardziej, niż kiedykolwiek by przypuszczała. Bezwiednie położyła sobie dłoń na płaskim brzuchu. Nawet teraz było możliwe, że nosi jego potomka. Modliła się, żeby tak było i że¬by Damien pragnął tego dziecka tak samo jak ona.
Bardzo zależało jej na tym, żeby od samego po¬czątku mówił jej prawdę i żeby bezpiecznie wróci¬li do Anglii, lecz gdy myślała o Jeanie-Paulu i o wielkiej miłości chłopca do jej męża, stawało się coraz bardziej jasne, że nie miało znaczenia, po czyjej stronie on jest.
Nie miało znaczenia, co zrobił ani w co wierzył.
Ważne było tylko to, że go kochała i że miała na¬dzieję na jego miłość.
Kiedy tylko wróci, od razu mu o tym powie. Gdyby tylko miała pewność, że Damien jest bez¬pIeczny.
Uścisnęła dłoń Marie Claire, czując powracają¬cy niepokój. Odwróciła się i poszła na górę do swo¬jego pokoju.
Cały czas modliła się o bezpieczny powrót męża.
Victor Lafon stał w towarzystwie porucznika Colberta przed drzwiami prowadzącymi do małej ciemnej celi pod biurem prefekta policji. Sierżant Piquerel był na dole z więźniem.
– Czy mamy przedstawić mu zarzut kradzieży planów? – spytał jak zwykle gorliwy Colbert.
Victor pokręcił głową
– Jeszcze nie. Damy mu trochę swobody i zoba¬czymy, czy sam ukręci sobie linę, na której zawi¬śnie. – Victor otrzymał zadanie zbadania kradzie¬ży, która miała miejsce w pracowni konstruktora okrętów, a także odzyskania cennych informacji, zanim padną łupem wroga.
– Sam nie mógł tego dokonać – rzekł Colbert.
– Ani na chwilę nie opuścił gabinetu generała.
– Falon nie zabrał planów, ale jest jedną z niewielu osób, które wiedziały o ich istnieniu. Mam pewność, że to on stoi za tą kradzieżą, a z czasem wykryjemy jego wspólnika.
– A co z tą kobietą?
– Wysłałem już ludzi, żeby ją przyprowadzili.
– Przecież ona nie mogła tego zrobić.
– To mało prawdopodobne. Ma w sobie dość odwagi, żeby spróbować, ale Pierre nie widział, że¬by wczorajszej nocy gdzieś wychodziła, a gdyby na¬wet wyszła, kobiecie trudno by było to zrobić w po¬jedynkę
– Może więc Sto Owen maczał w tym palce? Wiemy, że się z nim spotykała.
– Jules zawsze umiał postępować z kobietami. Nie mamy powodów, żeby go podejrzewać o co¬kolwiek poza schadzkami z kochanką. Jednak w przeszłości czasem nie zgadzał się z polityką ce¬sarza. Więc nie zaszkodzi go przesłuchać.
Colbert skinął głową.
– Całkiem możliwe, że ta kobieta jest kluczem do wszystkiego – stwierdził Victor. – Major najwy¬raźniej darzy ją uczuciem. Może uda się z nim po¬handlować, obiecać mu jej bezpieczny powrót do domu w zamian za zwrot dokumentów.
– Na ile znam Falona, wydaje mi się, że prędzej.będzie chciał wynegocjować swój bezpieczny po¬wrót do Anglii niż powrót swojej żony.
– Może masz rację. Tak czy inaczej, niebawem wszystko stanie się jasne. I odzyskamy plany. I do¬wiemy się, komu chciał je sprzedać.
– A ja myśałem…
– Ze co? Ze odda je Brytyjczykom? Nasi informatorzy nigdy nie potwierdzili, że istniały jakiekol¬wiek przejawy jego lojalności do ojczyzny. Sądzę, że chciał je sprzedać temu, kto da najwyższą cenę. Jest co najmniej pół tuzina krajów, które zapłaciły¬by małą fortu.nę za tak cenne plany.
– Dieu de Ciel, nigdy mi to nie przyszło do głowy!
– Może dlatego generał Moreau właśnie mnie przydzielił to zadanie. Znam majora znacznie dłu¬żej niż ktokolwiek inny. Jeśli ktokolwiek mógłby odkryć prawdę, to tylko ja.
Colbert uśmiechnął się.
– Z pomocą sierżanta Piquerela.
Victor zerknął na ciężkie drewniane drzwi, uzmysłowił sobie, dokąd prowadzą, i wzdrygnął się Potem westchnął, kręcąc głową.
– Tortury to obrzydliwa sprawa. Miałem nadzie¬ję, że nie będą konieczne, ale szczerze mówiąc, nie spodziewam się, by major. powiedział cokolwiek dobrowolnie.
Colbert poszedł za jego spojrzeniem, usłyszał głuche uderzenia pięści, Których nie tłumiły nawet grube drzwi.
– Nigdy go nie lubiłem, ale wiem, że pan, chcąc nie chcąc, darzył go szacunkiem. Przykro mi, że sprawy przybrały taki obrót.
– W czasie wojny takie sytuacje się zdarzają, n'est ce pas?
– D'accord, panie pułkowniku. Niestety, tak właś¬nie bywa.
Victor otworzył drzwi i spojrzał w dół na schody.
Przejście było pogrążone w ciemności, wnętrze pra¬wie niewidoczne. Starał się nie myśleć o tym, co kry¬je mrok, koncentrując się na małym kręgu światła u podnóża schodków.
Na sfatygowanym drewnianym biurku stała oliwna lampa, zaś w małych mosiężnych uchwy¬tach, przymocowanych do ścian tunelu, tkwiły po¬chodnie. Sierżant Piquerel z zaciśniętymi pięścia¬mi sta~ na szeroko rozstawionych nogach. Major siedział przywiązany do krzesła. Jedno oko było tak opuchnięte, że nie mógł go otworzyć, warga przecięta i mocno nabrzmiała.
Victor opanował się.
– Dajcie mi znać, kiedy przywiozą kobietę – po¬wiedział do Colberta, ruszając po schodach. Sły¬sząc te złowieszczo brzmiące słowa, Falon pod¬niósł głowę, wyprostował obite, wymęczone ciało i wbił w niego pełne nienawiści, przeszywające spojrzeme.
Zmęczona Aleksa odeszła od okna, jednak na¬pięcie ogarniające jej ciało wciąż nie ustępowało. Na zewnątrz było ciemno, księżyc i gwiazdy były prawie niewidoczne… i nadal nie było żadnych wiadomości od męża. Poruszane wiatrem gałęzie smagały okna, szelest liści po szybach wzmagał na¬pięcie i wystawiał na próbę i tak już mocno zszar¬gane nerwy.
Wyszła z pokoju, żeby na dole znaleźć sobie ja¬kieś zajęcie – cokolwiek, co mogłoby zająć myśli -lecz gdy była w połowie korytarza, usłyszała głośne walenie do drzwi, naglące do pośpiechu i gwałtow¬ne. Zaschło jej w ustach. Ze ściśniętym z niepoko¬ju sercem pospieszyła do wejścia.
Po drodze wyprzedził ją Pierre, który mamro¬cząc coś pod nosem, pierwszy dopadł drzwi, żeby uciszyć intruza. Aleksa pobiegła za nim po czarno¬-białej, marmurowej podłodze.