– Po co mi to mówisz? Nawet gdyby to była prawda, jaką ty miałbyś z tego korzyść?
– Odpowiedzi na kilka naszych pytań. Teraz, gdy już wiesz, jak lojalna jest twoja żona, może powiesz nam prawdę na temat swojej własnej lojalności. Chcemy wiedzieć, od kiedy nas szpiegujesz.
– Pracuję dla ciebie, Victor. Od ośmiu lat. Jeśli nie wiesz tego, to jesteś głupcem.
– Jesteśmy skłonni pójść na ugodę. Ta kobieta zdradziła cię już drugi raz. Zapomnij o niej i za¬cznij myśleć o sobie. Odpowiedz na nasze pytania, a wtedy zastanowimy się, czy cię wypuścić.
Damien splunął Lafonowi pod nogi.
– Idź do diabła!
– Sierżancie, może ty przekonasz majora, żeby odpowiedział na nasze pytania?
Lecz Damien nie myślał już o serii brutalnych ciosów, które zaraz otrzyma. Myślał o Aleksie i o tym, że Victor Lafon mówił prawdę. Znał go od ośmiu lat. Francuz nie był kłamcą, a przynaj¬mniej nie umiał kłamać w przekonujący ~posób. Aleksa wyjechała ze?t. Owenem. Pozostawało jednak pytanie: dlaczego?
Dostał pierwszy cios w żołądek i poczuł w głowie przyprawiający o mdłości ból. Lecz nadal potrafił myśleć tylko o żonie i Sto Owenie. A może Jules dowiedział się o aresztowaniu, zrozumiał, co grozi Aleksie, i pojechał, żeby jej pomóc? To całkiem możliwe, chociaż wydawało się mało prawdopodobne, aby tak szybko dotarła do niego ta alarmu¬jąca wiadomość. A nawet gdyby chciał pomóc, dla¬czego miałby to robić? Dlaczego ryzykowałby ży¬cie dla kobiety, którą ledwie zna?
Pozostawała kwestia spotkań, o których wspo¬mniał Lafon. Dlaczego jeździła do tej kawiarni? Czy był jeszcze jakiś inny powód oprócz tego, co wydedukował Lafon?
Piquerel walnął go pięścią w szczękę, aż głowa Damiena odskoczyła do tyłu. Stracił na chwilę świadomość, która zaraz wróciła, a z nią wizerunek Aleksy. Uśmiechała się do niego łagodnie, dzięku¬jąc za pomoc, którą okazał Jeanowi-Paulowi. Dla¬czego jeździła do St. Owena? Czy naprawdę zosta¬ła jego kochanką? Te pytania nie dawały mu spo¬koju, sprawiały, że chciał znowu pogrążyć się w ciemności.
Lecz odpowiedź nadeszła szybko i gwałtownie:
bo Aleksa wciąż mu nie ufała. Bo chociaż zależało mu na jej zaufaniu, sam nie był w stanie zaufać jej do końca.
Chciała wrócić do domu. Może St. Owen obiecał jej w tym pomóc. Był właścicielem kilku stat¬ków, więc mógł to zorganizować. Jules był dobrze znanym uwodzicielem, więc doskonale wiedział, co powiedzieć kobiecie. A mimo całej swojej od¬wagi Aleksa wciąż była naiwna.
Pomyślał o nich razem i poczuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż w samo serce. Może St. Owen za¬bierze ją do Anglii. Może zamierzał tam zostać ra¬zem z nią. A może po prostu chciał ją uwieść, po¬bawić się nią jakiś czas, aż mu się znudzi, a potem porzucić.
Damien otrzymał kolejny cios w brzuch, po którym zgiął się wpół, lecz ten ból nie mógł się równać z cierpieniem, jakie odczuwał w sercu. Ogarniała go coraz większa gorycz, męka, która wypychała mu z płuc całe powietrze, która zaciskała mu gar¬dło.
J ego własny los nie miał znaczenia. Bał się tylko o Aleksę. Nie wiedział, gdzie jest, czy kiedykol¬wiek wróci do domu.
Nie wiedział także, co zaszło między nią i St. Owe¬nem, lecz w pewien sposób to także przestało być istotne. Miał świadomość, że on sam jest za wszyst¬ko odpowiedzialny, że najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnie, aby Aleksa była bezpieczna.
Wiedział jedno: bez względu na to, jak bardzo chciałby wszystko zmienić, już nigdy więcej nie zo¬baczy swojej pięknej żony.
Rozdział 22
– Podaj mi rękę.
Aleksa wyciągnęła dłoń, a wtedy Jules złapał mocnym, uspokajającym chwytem jej drżące palce. Poczuła, jak udziela się jej jego siła. W świetle ma¬łej mosiężnej lampki, którą zabrali z bocznej ścian¬ki powozu, widać było, że uśmiechnęła się do nie¬go z wdzięcznością.
– Już lepiej? – spytał.
– Tak, znacznie lepiej. Teraz już zupełnie dobrze. Dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Jednak nie wypuścił jej dłoni.
Gdy pokonali ostatni schodek prowadzący do tu¬nelu, wokół nich zamknęła się ciemność. W środku było wilgotno, czuć było zapach stęchlizny oraz jeszcze jedną dziwną woń, którą w końcu zidentyfi¬kowała jako przemoczone, gnijące sukno. Wzdryg¬nęła się na myśl, skąd może pochodzić ten drugi za¬pach, który jednak nie był tak odrażający, jak ocze¬kiwała. Minęło wiele lat od czasu, gdy korzystano z tej części kamieniołomów. Tak powiedział Jules. Wszelkie ciała, jakie mogliby napotkać, już dawno uschły albo zostały po nich same kości.
Gdy minęli zakręt w tunelu i lampka oświetliła. ściany swoim słabym blaskiem, przekonała się, że mówił prawdę.
Trupy, niektóre bez głów, leżały w stertach tu i tam, wpatrując się pustymi oczodołami w nowo przybyłych gości. Aleksa śmiertelnie się wystraszy¬ła tym makabrycznym widokiem. Poczuła, jak żółć podchodzi jej do gardła.
– Boże święty… – Wbiła palce w dłoń Jules'a.
– Wszystko dobrze, cherie. Oni już nikomu nie zrobią krzywdy.
Stłumiła przerażenie.
– Wiem… przepraszam. Tylko że…
– Niczego nie musisz wyjaśniać. Ja też nie jestem odporny na takie widoki. Chyba żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie byłby w stanie przy¬wyknąć do czegoś takiego. Staraj się patrzyć prosto przed siebie. Chodź, musimy się pospieszyć.
Zmusiła się, żeby ruszyć, spoglądając tylko wprost, tam, gdzie padało światło lampy. Serce ło¬motało w jej piersi, gdy wdychała wilgotne powie¬trze.
– Co to za dźwięk? – Stanęła, słysząc jakieś piski, odbijające się echem od ścian tunelu. – Nieważne. Patrz pod nogi.
– Jules, powiedz mi.
– Szczury. – Ścisnął ją mocniej za rękę i pociągnął dalej, zmuszając,., by nie zwracała uwagi na obrzydliwe stworzenia i zimny pot, którym się oblała.
– Jesteśmy już blisko – szepnął i zatrzymał się na rozwidleniu korytarzy. – Odgłos naszych kro¬ków niesie,się daleko. Musimy iść cicho. Patrz uważnie, gdzie stawiasz nogi.
Skinęła głową, lecz Jules nie ruszał się.
– Zostań tu chwilę. Zobaczę, co jest przed nami. Pozostawił ją w małym kręgu światła. Zastana¬wiała się, jakim sposobem on cokolwiek widzi w tych zupełnych ciemnościach. Ledwie słyszała jego oddalające się kroki, potem nastała cisza.
Zadrżała i szczelniej owinęła się peleryną.
Gdzieś w oddali kapała woda, kawałki ziemi wokół jej stóp zamieniały się w błoto. Szczury zamilkły, lecz z ciemności wciąż dobiegały dziwne dźwięki. Cieszyła się, że nie wie, co je wywołuje. Czekała na St. Owena w nerwowej ciszy, cały czas rozmy¬ślając o mężu. Gdzieś tam był Damien… Modliła się w duchu, żeby do niego dotarli, zanim będzie za późno.
Gdzieś w pobliżu od ściany korytarza odpadł mały kamyk. Aleksa podskoczyła przestraszona, odwracając się w tamtą stronę, lecz po chwili ode¬tchnęła z ulgą na widok złocistej czupryny, która pojawiła się w kręgu światła.
– Widziałem go – powiedział, przyprawiając ją o jeszcze szybsze bicie serca. – Przy kolejnym roz¬widleniu tunelu stoi strażnik. Będę musiał się go pozbyć, skoro mamy uwolnić Damiena.
– Nic mu nie jest?
– Widziałem go tylko przez moment. Jest w dalszej części korytarza, przy końcu.
– Czy jest z nim ktoś jeszcze?
– Widziałem tylko tego jednego. Spróbuję odwrócić jego uwagę, kiedy już pozbędę się strażni¬ka. Kiedy do niego pójdę, ty musisz uwolnić swoje¬go męza.
Za trudem przełknęła ślinę, po czym skinęła głową.
– Jeśli cokolwiek się stanie, bez trudu znajdziesz drogę powrotną. Po prostu zawsze idź lewą odnogą tunelu. Do schodów, które prowadzą na ulicę, są tylko cztery zakręty.
– Nic się nie stanie – powiedziała stanowczo.
– Uwolnimy Damiena i uciekniemy.
– Bien sur, cherie. Nie wątpię, że tak będzie, ale na wszelki wypadek… pamiętaj, trzymaj się lewej strony.
W ogóle nie brała pod uwagę możliwości, że Ju¬les miałby nie wrócić razem z nimi. Tymczasem skoncentrowała się na czekającym ją zadaniu i za¬częła iść powoli, ostrożnie stawiając stopy.
Pokonali ostatni zakręt przed rozwidleniem i Ju¬les zatrzymał się w połowie korytarza.
– Tutaj zostawimy lampkę. Kiedy tunel się roz¬widli, zobaczymy światło dobiegające z posterunku strażnika.
– Dobrze. – Podała mu lampę, a on postawił ją przy ścianie. W jej żółtym blasku pojawiła się czasz¬ka z rozchylonymi szeroko szczękami. Nad nią le¬żały ułożone w stertę zwłoki niczym klocki drew¬na na opał, na wysokość dziesięciu zwłok aż do su¬fitu. Pozbawione ciała kości trupów były pokryte skórą przypominającą suszoną wołowinę, a długie kudłate włosy, które pozostały na niektórych czasz¬kach, zwisały nad pustymi oczodołami.