Выбрать главу

– Na litość boską, mów ciszej. Nie jest aż tak źle.

– Jest gorzej, niż ci się wydaje. – W milczeniu, które właśnie zapadło, rozbrzmiewał stukot kopyt idealnie dobranych siwków idących stępa.

– Przecież ja nie zamierzam mu pozwolić mnie uwieść. Po prostu zgodziłam się na spotkanie. Wy¬piję z nim tylko kieliszek shrrry i…

– I co?.

Uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę.

– Może pozwolę na pocałunek…

– Może pozwolisz mu na pocałunek?

– Przestań powtarzać za mną. Na litość boską, Jane, mówię ci to wszystko, bo będę potrzebowała twojej pomocy. Nie oczekiwałam, że tak cię to po¬ruszy.

– A powinnaś była się tego spodziewać. Jak mo¬żesz w ogóle brać pod uwagę zrobienie czegoś tak… tak… tak cholernie lekkomyślnego.

– Jane!

– To oczywiste, że lord Falon nie poprzestanie na pocałunkach. Co do tego nie możesz mieć żad¬nych złudzeń. Za dziewięćdziesiąt tysięcy funtów mężczyzna z pewnością spodziewa się o wiele więcej.

– Właśnie to powiedział, był całkowicie szczery co do swoich intencji, ale chyba nie zamierza mnie do niczego zmuszać. Gdyby pragnął to uczynić, nie zadawałby sobie aż tyle trudu.

– A czy ci przyszło do głowy, że on być może wca¬le nie będzie musiał cię do niczego zmuszać? – J ane wyciągnęła rękę i ujęła jej dłoń. – Posłuchaj mnie, Alekso. Jesteś moją najbliższą przyjaciółką, ale cza¬sami postępujesz trochę… zbyt impulsywnie.

– Nie zachowuję się impulsywnie od wystarcza¬jąco długiego czasu. I nie jestem w stanie wyrazić, jakie to wspaniałe uczucie.

– W każdych innych okolicznościach sama bym cię zachęcała. Ale ten mężczyzna, podkreślam sło¬wo mężczyzna, nie będzie potulnie siedział z boku i nie pozwoli, abyś urokiem wymusiła na nim swo¬ją wolę

Zakręcili w narożniku parku i po chwili powóz znalazł się w cieniu rozłożystego buku. Po drugiej stronie alei promienie słońca tańczyły na tafli małe¬go, otoczonego wierzbami jeziora, gdzie mały chło¬piec pochylał się nad swoją papierową żaglówką

– Nie wierzę, by lord Falon zrobił mi jakąś krzywdę. Uważam, że jeśli się z nim spotkam i spę¬dzimy razem trochę czasu, zwróci mi moje po¬twierdzenie albo pozwoli na spłatę długu w póź¬niejszym terminie.

– A jeśli nie?

– Wtedy dowiem się, jakim naprawdę jest człowiekiem, a te… odczucia, które we mnie wzbudza, 'nie będą mnie dręczyć już nigdy więcej.

– To zbyt niebezpieczne, Alekso.

– Wszystko w życiu jest niebezpieczne, Jane. Przekonałam się o tym aż nazbyt dobrze, kiedy umarł Peter. Gdybym nie flirtowała z nim tak bar¬dzo, gdybym go nie zwodziła…

– Nie mów tak. Wtedy byłaś młodsza. Nie mia¬łaś pojęcia, że Peter zareaguje w taki sposób. yv przeciwnym razie nie spędzałabyś z nim tak du¬zo czasu.

– To prawda. Siedziałabym cichutko w domu, tak jak przez ostatnie dwa lata. Pozwoliłabym bra¬tu, aby zaaranżował moje małżeństwo z jakimś sztywnym, stetryczałym, nudnym arystokratą. Te¬raz też chętnie by do tego doprowadził.

– Brat nigdy nie zmusiłby cię do poślubienia ja¬kiegoś starca.

– No dobrze, więc zmusiłby mnie do poślubienia jakiegoś sztywnego, napuszonego młodego arysto¬kraty.

Jane uśmiechnęła się, lecz tylko na moment.

– Twój impulsywny charakter kosztował cię już bardzo dużo. Myślałam, że wyciągnęłaś z tego wnioski.

Aleksa spoglądała na mijane kwietniki, na słodko pachnące dzikie róże, jaskry, hiacynty i kroku¬sy, których widok prawie zawsze poprawiał jej na¬strój.

– Nigdy już nie będę rozpuszczoną, egoistyczną, nazbyt pobłażającą sobie młodą dzierlatką, jaką byłam kiedyś. Ale jestem już zmęczona odmawia¬niem sobie przyjemności życia, obawami, że kogoś zranię, że zranię samą siebie. Muszę to zrobić, J a¬ne. I chcę. Proszę, postaraj się mnie zrozumieć.

Jane położyła swoją małą, odzianą w rękawiczkę dłoń na dłoni Aleksy.

– Jeśli tego właśnie chcesz, to zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Ale nie będę siedziała z założony¬mi rękami i nie pozwolę, aby ten człowiek cię wy¬korzystał.

Aleksa uściskała ją mocno.

– Chciałabym tylko mieć sposobność z nim po¬rozmawiać, dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nie będzie mnie najwyżej dwie godziny.

Jane westchnęła.

– No dobrze. Ale lepiej będzie, jeśli obmyślimy jakiś plan.

Aleksa obnażyła w uśmiechu piękne białe zęby.

– Dziękuję ci, Jane. Sama nie wierzę w swoje szczęście, że to właśnie ty jesteś moją przyjaciółką

– A ja nie wierzę we własne dziwactwo, że ty je¬steś moją. – Obie roześmiały się wesoło.

Lecz w głębi serca Jane wcale nie było do śmie¬chu.

Rozdział 3

Aleksa ubrana w ozdobioną złotem suknię w ko¬lorze głębokiej sjeny naciągnęła na głowę kaptur peleryny w tym samym odcieniu i wsiadła do małe¬go prywatnego powozu Jane. Daszek był postawio¬ny. Stangret, szczupły młodzieniec o słomianych, niemalże białych włosach, był według Jane chłop¬cem godnym zaufania. Miał na nią czekać przed tawerną Cockleshell, małym, dobrze wypo¬sażonym, a przy tym dyskretnym zajazdem tuż pod Londynem, który został wybrany przez hrabie¬go na miejsce spotkania.

Aleksa właśnie tak myślała o tym zdarzeniu: spotkanie, a nie upojna noc, jak to sobie zaplano¬wał hrabia. Nie miała najmniejszego zamiaru, aby do tego dopuścić. Była pewna, źe; będzie w stanie wymusić na nim zachowanie godne dżentelmena, a przy okazji zgłębi jego tajemniczą naturę, odkry¬je to, co tak bardzo ją w nim zaintrygowało.

Aleksa usiadła wygodniej na czerwonej aksamit¬nej kanapie w powozie. Tylko Jane wiedziała o tej wyprawie. Tylko ona i hrabia. Brat pozwolił jej na jeszcze jedną krótką wizytę w okazałej miejskiej rezydencji księcia. Było oczywiste, że i ona, i Jane świetnie się czują wśród elit bywających na impre¬zach sezonu towarzyskiego, a poza tym uwielbiały spędzać ze sobą czas. Tak więc książę oraz brat Aleksy byli zgodni: pobyt w Londynie korzystnie wpływał na ich podopieczne.

Jak korzystnie – Aleksa miała się przekonać już niebawem.

Tawerna znajdowała się obok małej wioski, tuż przy drodze do Hampstead Heath, tej samej, któ¬ra prowadziła do Stoneleigh. Lord Falon – jak przypuszczała – spodziewał się, że przybędzie z tej właśnie strony, ale oszukać Rayne'a było o wiele trudniej niż księcia i całą jego' służbę.

Gdy z chrzęstem żelaznych obręczy po kocich łbach powóz opuszczał Londyn, Aleksa przysłuchi¬wała się dźwiękom miasta: sprzedawcy jabłek i szmaciarze zachwalali swoje towary, żebracy błaga¬li o datki, pijani żołnierze bełkotali sprośne piosen¬ki. Ktoś z okna na drugim piętrze przeklinał awan¬turników stojących na ulicy i wyrzucił im na głowy kubeł śmieci, by uciszyć ich obleśny rechot.

W końcu dźwięki zaczęły cichnąć, a w ich miej¬sce zaległa wiejska cisza. Tutaj powietrze pachnia¬ło świeżo skoszoną trawą i słodką wieczorną rosą. Gdzieś z oddali dochodziło ryczenie mlecznej kro¬wy. Potem minęli czerwono-czarny dyliżans pocz¬towy, który pospiesznie zmierzał do miasta.

W pewnym momencie stangret skręcił w wąską aleję i po kilku minutach przywitała ich łukowata brama na podwórzu tawerny.

Aleksa poczuła ucisk w żołądku, jej dłonie zwil¬gotniały. Staranniej owinęła się peleryną, gdy woź¬nica otworzył przed nią drzwiczki powozu. Aby do¬dać sobie odwagi, nabrała głęboko powietrza i wy¬siadła, rozglądając się nerwowo dokoła. Z tyłu znajdowała się kryta słomą stajnia, kilka kundli szukało ochłapów między pustymi powozami, lecz nigdzie nie było widać lorda Falona. Ucisk w żo¬łądku stał się jeszcze bardziej dokuczliwy, a odwa¬ga zaczęła ją powoli opuszczać.

W końcu dostrzegła go. Smukły i męski, szedł pewnym siebie krokiem w jej kierunku. Ubrany był na czarno, z wyjątkiem kamizelki ze srebrnym bro¬katem, białej koszuli i fularu. Miał najbardziej nie¬bieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała, jego czarne włosy lśniły w świetle księżyca. Kiedy się zbliżył, stanął i spojrzał na jej zar,umienione po¬liczki, słuchał przyspieszonego oddechu, obrzucił wzrokiem śmiało wyciętą suknię w barwach złota I sjeny.

Gdy się uśmiechnął, serce w niej zamarło. – Dobry wieczór, piękna damo.

Zanim zdążyła wydusić z siebie stosowną odpo¬wiedź, objął ją stanowczym ramieniem. Długimi palcami dłoni dotknął policzka Aleksy, uniósł lek¬ko jej podbródek i pocałował w usta. Zajęczała gardłowo, czując, jak oblewa ją fala gorąca, jak serce zaczyna gwałtownie łomotać, a w uszach pojawia się szum.

Przerwał pocałunek, zanim tak naprawdę rozpo¬czął, lecz nadal władczo obejmował ją w talii.

– Wejdźmy do środka. Tam będzie nam wygodniej. Lecz ona wcale nie czuła się komfortowo. Czuła się, jakby w pewnym stopniu nie była sobą, a jed¬nak dobrnęła do tego miejsca. Skinęła lekko głową i pozwoliła, by poprowadził ją w kierunku szero¬kich dębowych drzwi tawerny.