Выбрать главу

– Przyszedł ze mną Jules. Wiedział, że cię tu zamk¬nęli i znał drogę przez podziemia. To on zajął się strażnikami. – Rozejrzała się, lecz niczego nie by¬ło widać. – Boże, coś musiało się stać. Powinien tu na nas czekać.

Damien wyprostował się. Zebrawszy całą siłę woli, puścił Aleksę.

– Zostań tu, w cieniu.

– Ale ty jesteś osłabiony…

– Skoro tu jesteś, nic mi nie będzie. – Wziął lampę i oddalił się, początkowo trochę niezdarnie, po¬tem pewniejszym krokiem 'z coraz większą deter¬minacją Aleksa zaryzykowała dla niego swoje życie. Powiedziała mu, że go kocha, a on sam- wie¬dział najlepiej, jak ogromną darzy ją miłością.

W ciemności rozległ się czyjś jęk. Damien znie¬ruchomiał, wytężając słuch. Kolejny podobny od¬głos. Poszedł w tamtym kierunku, podobnie jak Aleksa.

– Tutaj – zawołał ją cicho, lekko skrzeczącym głosem, spoglądając na znajdującego się w głębokim cieniu człowieka. St. Owen leżał bez ruchu w powiększającej się kałuży krwi. Nóż z kościaną rękojeścią zabłysnął srebrzyście w świetle lampy. W pobliżu leżał bezwładnie sierżant Piquerel ze skręconą pod nienaturalnym kątem szyją.

Damien usłyszał szelest sukni, gdy Aleksa przy¬klękła tuż obok.

– Boże… Boże miłosierny… tylko nie Jules.

Na dźwięk swojego imienia jasnowłosy mężczy¬zna otworzył błękitne oczy. Widząc Aleksę i stoją¬cego przy niej Damiena, uśmiechnął się.

– A więc… cherie… nasz wysiłek nie był darem¬ny… Znalazłaś… swojego mężczyznę… teraz mu¬sicie uciekać…

Przygryzła usta.

– Jules…

Damien słyszał w jej głosie ogromny ból, gdy sięg¬nęła po dłoń leżącego. Kiedyś na pewno czułby za¬zdrość, teraz ogarnął go jedynie żal, że Aleksa straciła dobrego i lojalnego przyjaciela.

St. Owen uścisnął ją słabo.

– Zrób tak, jak powiedziałem, cherie. Zabierz swojego męża… i uciekajcie.

– Jules, nie mogę cię zostawić. Damien, powiedz mu, że nie odejdziemy bez niego.

Obaj bardzo szybko zrozumieli, że to było mądre posunięcie. Każda minuta miała znaczenie, każda zmarnowana sekunda mogła oznaczać śmierć. Lecz jedno spojrzenie na pełną cierpienia twarz Aleksy wystarczyło, żeby Damien zrozumiał, iż prędzej od¬da życie, niż znowu kiedykolwiek ją rozczaruje.

– Nie pozbędziesz się nas tak łatwo, St. Owen. Uciekamy dalej we troje. – Kołysząc się niepewnie na nogach, Damien pochylił się, a razem z nim Aleksa.

– Nie ma czasu… – zaprotestował Francuz, lecz oni puścili to mimo uszu. Wspólnymi siłami posta¬wili go na nogi. Aleksa oderwała pasek materiału ze swojej halki i przyłożyła do rany w piersi SL Owena.

Ten jęknął słabo, głowa opadła mu bezwładnie do przodu. Damien i Aleksa wzięli go pod ramio¬na, po czym wszyscy ruszyli korytarzem.

– Trzymajmy się lewej strony – powiedziała, gdy dotarli do rozwidlenia. Kilka razy musieli stanąć, że¬by odpocząć i zregenerować drżące od zmęczenia kończyny. Gdy dotarli do schodów prowadzących na ulicę, Damien nie mógł uwierzyć, że im się udało.

– To nie będzie proste – wydyszał ciężko.

– Damy radę – powiedziała, a on przypomniał sobie, jak powiedziała to samo małemu Jeanowi¬-Paulowi. Zebrawszy siły, podniósł SL Owena i za¬częli się wspinać. Aleksa całym ciałem podpierała go z drugiej strony. Szli we troje powolutku, krok po kroku, w bólu i niepewności, lecz z coraz więk¬szą nadzieją, że może im się udać.

Wtedy w tunelu za ich plecami rozległy się jakieś dźwięki. Damien zamarł ze strachu.

Czyżby Lafon wrócił do lochu i stwierdził ucieczkę? A może pułkownik i jego żołnierze rzu¬cili się korytarzami w pościg za zbiegami, z zamia¬rem pozbawienia ich życia? Odegnał obawy, co stałoby się z nimi, gdyby:vpadli w ręce oprawców. W końcu wydostali się na ulicę.

Chłodne powietrze otrzeźwiło go. Wykonał kil¬ka głębokich wdechów.

– Powóz stoi za rogiem – powiedziała Aleksa, oddychając równie ciężko jak on.

Kiwnął głową, zbierając wszystkie pozostałe siły.

Rozejrzał się w lewo, w prawo i przez ramię do tyłu. Ulica była pusta, jeśli nie liczyć błąkającego się rudego kota i śpiącego w rynsztoku pijaka.

Gdy dotarli do powozu, St. Owen oprzytomniał na tyle, żeby przemówić.

– Jedźcie… do hotelu Marboeuf… Tam… bez¬piecznie. Bernard… pomoże… – Gdy wsadzili go do dwukółki, tylko jęknął i stracił przytomność.

Damien ostrożnie oparł go o kanapę, potem trzymając się za żebra, z pomocą Aleksy sam wsiadł i ciężko usiadł. Ledwie widział, jak ona rów¬nież zajęła miejsce, ale chwycił lejce i wyprowadził powóz na ulicę.

Na chwilę zamknął oczy, ponownie starając się zebrać całą energię. Na jakiś czas musiał stracić przytomność, bo gdy rozejrzał się dokoła, dwu¬kółka wj eżdżała właśnie na podwórzec na tyłach hotelu Marboeuf. Wielki brodaty mężczyzna szedł obok powozu, z niepokojem zaglądając do wnę¬trza.

– To Jules – wyjaśniła Aleksa, zwracając się do mężczyzny, który mógł być tylko Bernardem, przyjacielem St. Owena. – Jest ciężko ranny, a mój mąż też potrzebuje pomocy.

Brodacz wziął Jules'a na ręce ostrożnie, jak nie¬mowlę i przycisnął do swojej szerokiej piersi.

– Zajmę się nim. A co z panem? Da pan radę pójść o własnych siłach?

– Dam radę – odparł Damien. Jeszcze nigdy nie był tak pełen determinacji.

Aleksa wyciągnęła do niego ręce.

– Ja ci pomogę. – Pierwsza wysiadła z powozu, a potem pozwoliła, żeby się na niej oparł, gdy schodził na ziemię.

Pomyślał, że pomaga mu zgodnie z tym, co mó¬wiła. Prawdę mówiąc, zawsze stała u jego boku.

Dzisiaj dla niego pokonała swój strach przed wej¬ściem do tego makabrycznego miejsca, jakim są katakumby. W zamku broniła go przed siostrą i matką, stanęła po jego stronie nawet tamtej nocy na plaży, gdy uznała go za zdrajcę i napuściła na nie¬go pułkownika Bewicke'a. Ryzykowała własne ży¬cie, by go ocalić.

Stała murem przy nim jak żadna inna kobieta, jak tylko nieliczni mężczyźni. Bez względu na oko¬liczności, nigdy tego nie zapomni… ani tego, ani czułych słów, które powiedziała do niego.

A teraz nadszedł czas, żeby on stanął przy niej. Musiał dopilnować, żeby znalazła się w bez¬piecznym miejscu. I nic – nawet Wielka Armia Na¬poleona – nie mogło go zatrzymać.

* * *

Aleksa ledwie zauważyła ciężar męża, gdy poma¬gała mu iść przez podwórze do wysokiego kamien¬nego budynku, który miał być ich schronieniem. Myślała tylko o tym, jak wyglądał w tym piekle, ja¬kim był podziemny loch, o wyrazie jego twarzy, gdy mu powiedziała, że go kocha.

Spoglądał na nią wtedy przez kilka zapierają¬cych dech w piersi chwil;' a potem jego piękne oczy napełniły się łzami. Ledwie mogła w to uwierzyć. Taki twardy człowiek?, zwykle skrywający. swoje uczucia… a jednak błyszczące krople wzruszenia popłynęły po jego policzkach.

Powtórz to, powiedział wtedy z wyrazem ogromnej tęsknoty na umęczonej twarzy. Powiedz to jeszcze raz.

Na to wspomnienie poczuła, jak coś chwyta ją za serce. NIgdy by nie przypuszczała, że tak bardzo pragnął usłyszeć te słowa, żałowała, że nie wyznała ich już dawno temu. Patrząc na nią, powiedział, że powinna była wyjechać z Sto Owenem. Wierzył, że go zdradziła, a jednak myślał tylko o jej bezpieczeń¬stwie. Nawet teraz na samą myśl o tym czuła, że jej oczy napełniają się łzami. Zamrugała, by je odgonić.

– Jak się czujesz? – spytała cicho. Czuła jego na¬pięte mięśnie, gdy prowadziła go do drzwi. Jednak z każdym krokiem wydawał się coraz silniejszy. – Czy lepiej?

– Lepiej, niż oczekiwałem. – Odwrócił się i delikatnie pocałował ją w usta. – Dzięki tobie. – Serce Aleksy wykonało pełne salto. Gdy weszli do kuchni, Damien się zatrzymał.

– Co się stało? – spytała mocno zaniepokojona.

– Muszę czymś związać sobie żebra.

– Zostań tu. Zaraz wrócę.

Oparł się o pieniek. Miała już odejść, lecz za¬trzymał ją jakiś głos.

– Ja coś przyniosę. – Siwowłosa kobieta postawi¬ła ciężki gar na palenisku. Trochę wody rozlało się, wywołując obłok białej pary. Kobieta odwróciła się i wyszła, by po kilku chwilach powrócić ze świeżo upranym lnianym prześcieradłem, które zaczęła rozdzierać na paski.

– Merci beaucoup – powiedziała cicho Aleksa, przyjmując ten prowizoryczny bandaż, gdy tymcza¬sem Damien ściągał zakrwawioną koszulę. Znieru¬chomiała na widok posiniaczonych żeber i za¬schniętej krwi na owłosionej piersi.

– Usiądź – poleciła nieco bardziej gwałtownie, niż chciała. – Muszę oczyścić te rany. – Odetchnꬳa głęboko, żeby się uspokoić. Była bliska załama¬nia, ale postanowiła, że jednak się opanuje.