Выбрать главу

– Potrzebny mi jest tlen.

Liz stała jak skamieniała, Maggie jednak panowała nad sytuacją. Po chwili rurka została podłączona do tlenu, który przywracał chłopcu życie. Wkrótce się okaże, czy ratunek nie przyszedł za późno.

I oto powoli z buzi dziecka zaczęła znikać straszna sina barwa. Policzki lekko się zaróżowiły, a oddech stawał się głęboki i miarowy. Cari najwyraźniej na to czekała. Ale gdy buzia dziecka zaczęła przybierać normalną barwę, Cari pobladła jak ściana. Poczuła falę gorąca i pulsujący ból. Postacie wokół zaczęły się zlewać w jedno, rysy twarzy zamazywały się. Wyciągnęła przed siebie rękę, szukając po omacku balkonika. Nie odnalazła go jednak i upadła, tracąc przytomność.

Gdy się ocknęła, leżała w łóżku. Otworzyła powoli oczy i natrafiła na przestraszone spojrzenia młodej pielęgniarki i męża Maggie.

– Jak się czuje chłopiec? – spytała cicho.

– Świetnie – odparła pielęgniarka. Cari próbowała się uśmiechnąć. Przychodziło jej to z wielkim trudem, ponieważ ból zdawał się rozrywać jej ciało.

– Trzeba mu podać dożylnie chloromycetynę- wyszeptała. – Czy doktor Daniels już wrócił?

– Chyba właśnie teraz – odparła pielęgniarka, słysząc odgłos hamującego samochodu.

– Proszę, niech mu pani to powie – szeptała Cari z coraz większym wysiłkiem. – Powinnam była założyć kroplówkę, ale nie dałam już rady. – Gdy pielęgniarka odeszła, Cari spojrzała wtedy na mężczyznę stojącego przy jej łóżku. – To pan mnie przyniósł? – spytała. – Dziękuję.

Mężczyzna uścisnął jej mocno rękę.

– To ja pani bardzo dziękuję – powiedział z wyraźnym wzruszeniem, patrząc przy tym nerwowo w kierunku drzwi.

– Nic mu już nie grozi – wyjaśniła, starając się mówić pewnym głosem. – Niech pan idzie do niego i przekona się o tym na własne oczy.

Nie minął kwadrans, gdy Rod wszedł do jej pokoju. Był spięty i wyraźnie zaniepokojony.

– Powinieniem ci chyba podziękować – odezwał się wreszcie – ale jak można bawić się w lekarza, mając pękniętą miednicę? Czy naprawdę jesteś lekarzem? – zapytał po chwili.

Kiwnęła potakująco głową.

– Słuchaj, przecież ty mu uratowałaś życie… Zdajesz sobie chyba z tego sprawę! Najgorsze, że Kinnane nie daruje mi tego. Wcale mu się zresztą nie dziwię.

– Ale dlaczego? – spytała, próbując nie myśleć o bólu.

– Zawsze musi ktoś być na miejscu – wyjaśnił posępnie.

– Przecież wyjechałeś kogoś ratować i nie mogłeś przewidzieć, że zdarzy się coś podobnego. Potrząsnął głową.

– Wiesz, co to było? Zwykła niestrawność! Ale nawet gdyby to był atak serca, nie wolno mi było wyjeżdżać. Powinieniem był nawiązać kontakt z Blairem albo powierzyć Shorta opiece personelu karetki. A ja podjąłem ryzyko! – Zaśmiał się z goryczą. – Wszystko dlatego, że lubię ryzyko i trudne sytuacje. Gdyby ciebie nie było…

– Ale byłam – szepnęła. – Czy założyłeś kroplówkę?

– Tak – kiwnął głową. – Dałem też środek uspokajający, żeby nie przyszło mu do głowy wyciągnąć rurki, gdy oprzytomnieje.

– Rod?

– Tak? – spytał, choć myślami był najwyraźniej daleko.

– Czy ja też mogłabym coś dostać?

– Co dostać? Aha… Bob cię?

– Troszkę – szepnęła.

Blair wrócił do szpitala dopiero późnym popołudniem. Cari uspokoiła się od razu. Leżała do tej pory przerażona, ból bowiem potęgował się z minuty na minutę. Spokój, który ją teraz ogarnął, był zupełnie irracjonalny. Zdawała sobie z tego doskonale sprawę, a jednak wiedziała, że teraz nic już jej się nie może stać.

Jak przez mgłę dobiegały do niej różne głosy. Słyszała, jak Blair mówi coś w pokoju pielęgniarek, potem odezwał się Rod, a po nim Liz i Maggie. Blair prawie milczał, wolał najwyraźniej słuchać.

Przyszedł do niej sam.

– Pan też chce pewnie spytać, czy jestem lekarzem?

– Nie – odparł, patrząc na nią uważnie. – Czy Rod panią zbadał?

– Nie – wyszeptała.

– Maggie mówiła, że to był poważny upadek. Czy mogło dojść do złamania?

– Mogło…

Dotknął ręką jej twarzy, tak jak pociesza się zalęknione dziecko. W spojrzeniu jego szarych oczu dostrzegła troskę.

– No to trzeba zobaczyć, jak to wygląda.

Nie była w stanie odwrócić od niego wzroku. On także stał, jakby zahipnotyzowany jej spojrzeniem. Czuła, jak ogarnia ją panika. Uniosła rękę i zakryła nią oczy. Niech sobie myśli, że to wszystko z bólu… Niech sobie myśli, co chce…

Żeby tylko ten ból się trochę uspokoił, szepnęła potem do siebie. I żebym się tylko nie zakochała przypadkiem w tym człowieku!

Nie odzywali się do siebie. Cisza zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wyobrażam sobie nie wiadomo co, uznała w końcu. Dla niego jestem po prostu pacjentką. W dodatku trudną.

– Trzeba więc zrobić prześwietlenie – odezwał się nagle. Patrzył na nią teraz obojętnie, a na jego twarzy na próżno szukała śladu zainteresowania.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ku wielkiemu szczęściu Cari prześwietlenie nie wykazało żadnego złamania. Blair wyjaśnił jej, że ból został spowodowany uciskiem na kości, które nie były na to gotowe, gdyż proces zrastania jeszcze się nie zakończył.

Nie posiadała się z radości i gdy przywieziono ją z powrotem na oddział, czuła, jak kamień spada jej z serca. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, była operacja. Rana na nodze zaczęła po upadku krwawić, ale nie stanowiło to zagrożenia.

– No a teraz, jeśli poleży pani spokojnie na plecach przez najbliższą dobę, to jest nadzieja, że wszystko będzie wyglądało tak jak wczoraj – odezwał się Blair, zakładając jej opatrunek. – Balkonik lepiej zabiorę, żeby znów nie przyszło pani coś głupiego do głowy.

– Głupiego? – spytała z oburzeniem. Zapomniał na chwilę o oficjalnym tonie, którym tak chętnie przemawiał, i uśmiechnął się.

– Trudno to inaczej określić, jeśli patrzeć na to z punktu widzenia lekarza, który pragnie panią postawić na nogi – powiedział łagodnie. – Jednak z punktu widzenia Jamiego Bromptona nie było w tym oczywiście nic głupiego. Miał po prostu szczęście, że trafił na panią.

– Nie sądzę, żeby tak myślał – odparła.

– W tej chwili z pewnością o niczym nie myśli, choć gardło wygląda już lepiej.

Pokiwała głową. Spodziewała się tego. Chloromycetyna często zaczyna działać już po sześciu godzinach.

– Maggie mówi, że jest pani lekarzem o pełnych kwalifikacjach i posiada prawo praktyki. Dlaczego więc pani nie praktykuje?

Zamknęła oczy.

– Może medycyna mnie po prostu nic nie obchodzi? Zdawała sobie sprawę z jego obecności, ale nie otwierała oczu. Nie chciała, by zadawał jej jeszcze jakieś pytania.

– Dobranoc – powiedział wreszcie cicho i odszedł, a ona wsłuchiwała się w jego kroki, które oddalały się od niej coraz bardziej, i jedyne, czego pragnęła, to by do niej wrócił.

Kroki rozległy się znowu, lecz tym razem była to młodsza pielęgniarka.

– Doktor Kinnane pyta, czy chce pani tabletkę na sen?

– Proszę – odpowiedziała.

Sen jest najlepszym lekarstwem na zmęczenie, ból i emocje całego dnia. Blair nie mylił się. Następnego ranka czuła się już nieco lepiej, a w ciągu najbliższych dni nastąpiła znaczna poprawa. Pod koniec tygodnia zaczęła znowu chodzić z balkonikiem i poruszała się po całym szpitalu niemal bez trudności.

Traktowano ją teraz w nieco odmienny sposób. Czyżby zasługiwała na inne traktowanie tylko dlatego, że jest lekarzem? Blaira widywała rzadko. Ponieważ jej stan się poprawił, jego wizyty ograniczyły się do krótkich wizyt rano i wieczorem.