Выбрать главу

Święta Katarzyna Aleksandryjska, rozerwana końmi i ścięta, albo Apollonia, ostoja wiary w czasie prześladowań. Przywiązano ją do słupa i wyrywano jej wszystkie zęby, jeden po drugim. Albo święta Fina, która sparaliżowana, sama potęgowała swoje męki, śpiąc na kamiennym łożu, aż w końcu dała się zjeść szczurom…”

Biskup nagle podniósł głowę i spojrzał z przyganą na zakonnika. Zapadła cisza.

„To wszystko jest z życia wzięte”, zaczął znowu zakonnik, ale ciszej. Ostrożnie zaczął zbierać papiery ze stołu. „Ktoś broni wiary i ginie uczciwą męczeńską śmiercią. Jego cierpienie ma sens, jego męka, choć przerażająca i straszna, mieści się w granicach dobrego smaku. Atu jest coś niezdrowego, powiedziałbym świętokradczego w tym nagim ciele na krzyżu. Krzyż przywodzi na myśl Zbawiciela, syna Bożego. Atu nagie piersi, twarz Pana naszego nad nagimi piersiami… Dałeś się zwieść temu wizerunkowi. I Matka Aniela dała się mu zwieść… Sprawa warta jest dokładnego zbadania i dopiero wtedy można będzie powziąć ostateczną decyzję. Twoja praca jeszcze się nie skończyła”.

Zakonnik podał Paschalisowi Żywot i krzyżyk.

Paschalis zanurzył się w miasto i do wieczora przeszedł chyba wszystkie jego ulice. Jego nogi wciąż jeszcze spodziewały się podróży do Rzymu, były gotowe do drogi, musiał więc chodzić i chodzić, żeby im ulżyć. Mógł jeszcze na tę noc przed powrotem iść do pałacu biskupa, gdzie dostałby nocleg i kolację, ale nie chciał.

„Gówno”, powiedział do siebie pierwszy raz w życiu i w tej samej chwili zobaczył, że znalazł się na nadbrzeżnej ulicy. Od rzeki płynął chłód i zapach wody. Paschalis stał przed karczmą. Ludzie wchodzili i wychodzili, otwierali drzwi i wtedy owiewało go duszne, kwaśne ciepło ludzkich ciał.

Ktoś dotknął jego rękawa i Paschalis zobaczył koło siebie jedną z dziewczyn, które za dnia wyraźnie odbijały się swoimi czerwonymi ustami i policzkami od szarych kamiennych ścian. Patrzyła mu w oczy i powoli jej wargi rozciągnęły się w uśmiechu. Złapała się za swój stanik i za chwilę ku twarzy Paschalisa wyskoczyły dwie białe piersi. Wydały mu się doskonałe, takie, jakie powinny być. Dziewczyna pociągnęła go za sobą do wnętrza któregoś z sąsiednich domów. Przeszli przez cuchnącą, niską sień i po kilku drewnianych schodach wspięli się do jakiegoś pomieszczenia. Było ciemne, ale czuł, że jest małe.

„Masz pieniądze?”, zapytała go i zapaliła świece.

Poruszył sakiewką przywiązaną pod habitem; zadźwięczały monety. Izba była rzeczywiście mała. Na podłodze pod ścianą leżał materac wypchany słomą. Paschalis postawił przy drzwiach swoją torbę z papierami, a dziewczyna położyła się na materacu i podciągnęła pod brodę spódnicę. Zobaczył rozrzucone na bok nogi w dziurawych pończochach i czarną plamę między nimi. Stał nad tym leżącym ciałem i nie wiedział, co zrobić.

„No, braciszku, na co czekasz?”, zaśmiała się dziewczyna.

„Chciałbym się na tobie położyć”, wykrztusił przez ściśnięte gardło.

„Coś takiego, chciałbyś się na mnie położyć!”, wykrzyknęła dziewczyna, udając zdziwienie.

Paschalis uklęknął i delikatnie opadł na nią. Leżał tak chwilę, bojąc się oddychać.

„No i co dalej?”, zapytała dziewczyna.

Wziął jej ręce i rozłożył je szeroko. Palce dotknęły wnętrza jej dłoni – było twarde i szorstkie. Twarzą dotykał jej włosów, pachniały smażonym tłuszczem. Dziewczyna leżała pod nim nieruchomo, czuł, jak miarowo oddycha.

„Może nie jest tu za ciepło, ale lepiej by było, żebyś się rozebrał”, powiedziała nagle spokojnie.

Zastanowił się, potem podniósł i zaczął zdejmować ubranie. Ona szybko wysunęła się z sukienki. Teraz dotykali się nagą skórą. Wsłuchiwał się w jej oddech. Skórą brzucha czuł łaskotanie jej szorstkich włosów.

„Coś z tobą nie tak”, szepnęła mu do ucha i poruszyła miarowo biodrami. Nie odpowiedział, nie poruszył się.

Wzięła jego rękę i delikatnie poprowadziła między swoje nogi. Szukał otworu idącego w głąb ciała, który tak często sobie wyobrażał, ale wszystko było inaczej.

„Tak, właśnie tak”, powiedziała dziewczyna.

Nagle jego palce przestraszyły się, cofnął rękę i próbował się podnieść, ale przyciągnęła go z powrotem nogami.

„Jesteś taki piękny, masz włosy jak kobieta”.

Wtedy on sięgnął po jej rzuconą sukienkę i wstał. Patrzyła zdziwiona, jak ją z namaszczeniem wkłada.

Uklękła i pomogła zasznurować gorset.

„Pończochy”, powiedział.

Ściągnęła je z nóg i podała mu. Sięgały mu ledwie do kolan. Zamknął oczy i przeciągnął rękami po swoich piersiach i biodrach. Poruszył się, a suknia poruszyła się razem z nim.

„Połóż się tak jak przedtem, rozłóż szeroko ręce, wtedy otworzę oczy”, powiedział.

Zrobiła tak, jak jej kazał. Stanął nad nią i długo patrzył, potem uniósł fałdy spódnicy i uklęknął między jej nogami. Opadł na nią powoli, wsunął się bez błędu, jakby ćwiczył to setki razy, a potem powoli i systematycznie zaczął ją przybijać do ziemi.

Sen

Dostałam list. Leżał na biurku z innymi papierami, które zbierają się w kupki, gdy nas nie ma, i które trzeba czytać jeden po drugim, tracąc bezpowrotnie radość wyciągania ze skrzynki pojedynczych kopert od konkretnych ludzi i czytania ich w namaszczonym skupieniu. Leżał wśród ulotek wyborczych, wśród reklamówek makro cashów, szkół językowych, wśród wyciągów z kont, rachunków za telefon, listów z pieczątką zamiast nazwiska nadawcy; wezwań do urzędów, pocztówek z lakonicznymi pozdrowieniami, przypomnień, informacji, zawiadomień. I on sam też nie był właściwie listem, jakby ten gatunek przesyłek niezauważalnie wymarł. To była raczej reklamówka, świstek z tekstem niewyraźnie odbitym na ksero, zamazany, rozlany druk – czegoś takiego nie chce się nawet przeczytać do końca. Tkwił między wyborczymi ulotkami jakichś partii. I nie był to list pod jeszcze jednym względem, bo sam stanowił dla siebie kopertę, jak to w zwyczaju mają pisma urzędowe – arkusz papieru złożony na cztery z zakładką posmarowaną klejem. Na tym adres i znaczek.

Pierwsze słowa brzmiały: „Obudź się”. Dalej nie czytałam albo zapomniałam, co tam dalej było napisane. Może: „Obudź się. Polska stoi na skraju przepaści. Głosuj na naszą listę!” Albo: „Obudź się. Nie zmarnuj okazji. Przy zakupie powyżej 300 złotych prezent w postaci zestawu cebulek różnych odmian narcyzów”. Albo: „Obudź się ze znajomością obcego języka. Nasz system nauki w czasie snu zapewnia opanowanie języka w ciągu trzech tygodni”. Pamiętam tylko, że rozcinałam go nożem, jak wszystkie listy, i teraz każdy nóż kojarzy mi się z tym „Obudź się” chyba już na zawsze. Rozcinanie płaskiego ciała złożonego papieru, patroszenie papierowego zwierzęcia, żeby dostać się do jego pełnych znaczenia, wróżebnych wnętrzności.

Borowik ponury w śmietanie

Przyjechali znajomi z Wałbrzycha i poczęstowałam ich grzybami. W ostatniej chwili zapytali, co to za grzyby, a gdy im powiedziałam – nie jedli. Tak jakby jedzenie czy niejedzenie czegoś mogłoby nas uratować przed śmiercią. Umiera się bez względu na to, czy się zjada to, czy tamto, czy się robi to, czy tamto, czy się myśli to, czy tamto. Wygląda na to, że śmierć jest momentem bardziej naturalnym niż życie. Taka olszówka, zanim w nowoczesnych przewodnikach została uznana za trującą była smacznym grzybem. Jadły ją całe pokolenia, bo rośnie wszędzie. Gdy byłam dzieckiem, zbierało się ją do osobnego koszyka, żeby potem długo ją gotować, a wodę odlać. Teraz się mówi, że olszówka zabija powoli, atakuje nerki, odkłada się gdzieś we wnętrznościach i niszczy. Jedząc olszówki pozostaje się więc w tym samym momencie żywym i martwym jednocześnie. W jakimś procencie jest się żywym, w jakimś procencie martwym. Trudno powiedzieć, kiedy jedno przechodzi w drugie. Nie wiadomo dlaczego ludzie przywiązują wielką wagę do tego jednego, krótkiego momentu albo – albo.