Nowa Ruda
Miasto fryzjerów, sklepów z używaną odzieżą mężczyzn o powiekach wymalowanych węglowym pyłem. Miasto w dolinach, na zboczach i na szczytach. Miasto mostków przerzuconych niedbale nad rzeczką która zjawia się i znika, zawsze w innym, coraz modniejszym kolorze; miasto świętych Nepomucenów, oszukanych perfum, barów mlecznych, tandetnych towarów z pieczołowitością wystawianych na sklepowe półki; miasto śladów wilgoci na tynkach domów, okien, z których widać tylko nogi przechodniów, podwórek-labiryntów, miasto docelowe i miasto-przesiadka-w-podróży; miasto pielgrzymujących psów, tajemnych przejść, ślepych ulic, tajemniczych symboli nad drzwiami wejściowymi domów; miasto budynków z czerwonej cegły, eliptycznych rond, krzywych skrzyżowań, objazdów, które prowadzą do centrum, rynków, które są na peryferiach, schodów, których początek i koniec tkwią na tym samym poziomie, zakrętów prostujących drogi, rozwidleń, z których lewe wiedzie na prawo, a prawe na lewo. Miasto najkrótszego lata, śniegu, nigdy nie stopionego do końca. Miasto wieczorów, które nagle nadciągają zza gór i opadają na domy jak monstrualna siatka na motyle. Miasto wodnistych lodów, sklepików, gdzie sprzedaje się krowie kości, i urzędniczek z jaskrawym makijażem. Miasto śniące, że leży w Pirenejach, że nie zachodzi nad nim nigdy słońce, że ci wszyscy, którzy wyjechali, jeszcze kiedyś wrócą, że podziemne, poniemieckie tunele prowadzą do Pragi, Wrocławia i Drezna. Miasto-okruch. Miasto śląskie, pruskie, czeskie, austro-węgierskie i polskie. Miasto-peryferie. Miasto ludzi, którzy myślą wzajemnie o sobie po imieniu, ale zwracają się do siebie „pan” i „pani”. Miasto opustoszałych sobót i niedziel. Miasto dryfowania czasu, spóźnionych wieści, mylących nazw. Nie ma w nim nic nowego, a gdyby tylko się pojawiło, zaraz ściemnieje, pokryje się nalotem, zbutwieje i stanie bez ruchu na granicy istnienia.
Założyciel
Założycielem miasta był Tunczil, który zajmował się robieniem noży, dlatego mówiono na niego Messerschmied. Robił noże do zabijania, do ścinania włosów, do wyprawiania skór, do krojenia kapusty, do wykrawania rzemieni ze skóry, do znaczenia drzew do ścięcia, a nawet do rzezania w drewnie figurek i ozdób. To był dobry fach i wszyscy szanowali Tunczila Messerschmieda. Ale w osadzie, gdzie mieszkał, było ich dwóch. Jeszcze jeden nożownik umiał robić to samo co Tunczil. Ponieważ Tunczil był młodszy, kupił konia i zapakował cały swój dobytek na wóz. Były tam jego narzędzia, kamienne koło do ostrzenia, skrzynia z ubraniami, trochę garnków, skór i wełnianych derek do spania, oraz jego kobieta z brzuchem pod brodę.
Po drugiej stronie gór leżały żyzne doliny, bogate lasy pełne świerków tak wielkich, że rysowały od spodu gładź nieba. Między te lasy wciskały się wsie. A w niektórych na pewno brakowało nożowników, więc Tunczil skierował się swoim wozem wprost ku południowemu słońcu. Wędrowali kilka dni leśnymi drogami, aż na jakimś postoju nad strumieniem kobieta Tunczila zaczęła rodzić. Swoim najlepszym nożem Tunczil obciął pępowinę dziecku, lecz nad ranem żona umarła bez słowa, a zaraz potem i dziecko. Tunczil kopał w rozpaczy pnie drzew i wrzeszczał z wściekłości i żalu. Po co, głupi, wyruszyłem? Po co pchałem się w jakiś obcy świat? Gdzież teraz pochowam żonę? W lesie, jak zwierzę? Wyprzęgnięty koń patrzył na niego z opuszczoną głową. Krzyki Tunczila sprowadziły drwali, którzy ścinali nieopodal drzewo, i oni pomogli mu pochować zmarłych.