Выбрать главу

Tak pachną starzy ludzie. Marta była stara, choć nie tak bardzo. Gdyby wciąż była przeszłość, gdybym ja była młoda jak wtedy, kiedy pracowałam na oddziale starców, Marta byłaby dla mnie bardzo stara. Snułaby się po rozgrzanych suchym powietrzem korytarzach z plastikową reklamówką w ręku. Z bezczynności skórki zarastałyby jej paznokcie.

Po południu pojechałyśmy do Wambierzyc do stolarza, którego polecił mi ktoś ze wsi. Po załatwieniu z nim spraw poszłyśmy do bazyliki. Marta była tam dawno, raz albo dwa, choć mieszka tak niedaleko. Wyglądała na przejętą. Najdłużej oglądała obrazy wotywne porozwieszane w nawach, ludzka wdzięczność zamieniona w obrazki, komiks na temat wszelkich możliwych nieszczęść i szczęśliwych końców. Dziesiątki historyjek o chorobach, przemianach i nawróceniach. Parada przeszłych mód. Niemieckie lapidarne podpisy. Dowody na istnienie cudów. Krużganki pełne cieni.

Na schodach bazyliki w milczeniu jadłyśmy wodniste lody, od których zrobiło nam się zimno i żeby się rozgrzać, rozruszać ciała zastygłe z wrażeń doznanych w bazylice, poszłyśmy jeszcze wąskimi dróżkami Drogi Krzyżowej. Tam Marta nagle wskazała mi z radością jedną ze stacji.

Na krzyżu wisiała kobieta, dziewczyna, w tak obcisłej sukience, że jej piersi wydawały się pod warstwą farby nagie. Warkocze skręcone miała misternie wokół smutnej twarzy z chropowatego kamienia, jakby kamień, z którego wyrzeźbiono tę twarz, szybciej wietrzał. Spod sukni wystawał bucik, druga stopa była bosa i po tym poznałam, że ta sama figurka wisi w kapliczce przy drodze do Agnieszki. Tamta miała jednak brodę, dlatego zawsze myślałam, że to Chrystus w wyjątkowo długiej szacie. Pod spodem było napisane „Sanc. Wilgefortis. Ego dormio et cor meum vigilat”, a Marta powiedziała, że to jest święta Troska. Potem zaczął padać deszcz i nagle zapachniało świeżą zielenią. Miasteczko było prawie puste. W sklepie z pamiątkami Marta kupiła sobie przecenione drewniane pudełko z napisem: „Pamiątka z Wambierzyc”. A ja wśród broszur z żywotami świętych za złotówkę znalazłam to, co powinnam była znaleźć tego dnia: żywot świętej Kummernis, zwanej także Wilgefortis, bez ponumerowanych stron, bez autora, bez roku i miejsca wydania, tylko na okładce, w prawym górnym rogu ktoś przekreślił wydrukowany napis „30 gr” i napisał „10 tysięcy”.

Żywot Kummernis z Schonau, spisany z pomocą Ducha Świętego oraz przełożonej zakonu benedyktynek w Klosterze przez Paschalisa, mnicha

I. Zamierzając napisać żywot Kummernis, wzywam mieszkającego w niej Ducha Świętego, aby tak samo jak jej chętnie udzielił niezwykłych cnót i obdarzył łaską męczeńskiej śmierci, tak i mnie dał wymowę i gibkość myśli, bym wydarzenia jej życia opowiedział sprawnie i po kolei, i żebym umiał wyrazić je słowami. Jestem bowiem człowiekiem prostym i niewykształconym, na dodatek zagubionym w sobie, a dziedzina słowa nie jest moim naturalnym żywiołem. Przeto proszę o wybaczenie mojej prostoty, a może i naiwności oraz śmiałości, że podejmuję się oto dzieła opisania życia i śmierci osoby tak niezwykłej i wielkiej, godnej tak samo niezwykłego i wielkiego pióra. Cel mojej pracy jest uczciwy – pragnę dać świadectwo prawdzie i spisać to, co wszak wydarzyło się na wiele lat, zanim pojawiłem się na świecie, ale w istocie miało miejsce. I żeby zamknąć usta tym, którzy nie słyszawszy nic o niej, mówią że nie istniała.

Początek żywotu Kummernis

II. Kummernis urodziła się niedoskonała dla swojego ojca, lecz w tym znaczeniu, jakie niedoskonałości przypisują ludzie – jej ojciec bowiem pragnął syna. Czasem jednak niedoskonałość w świecie ludzi jest doskonałością w świecie Boga. Była szóstą z kolei córką. Matka jej umarła przy porodzie, mogę więc rzec, że minęły się w przejściu – jedna przyszła, druga odeszła. Kummernis dostała na chrzcie imię Wilgefortis albo Wilga.