Nawet po śmierci nie dał jej spokoju i przed złożeniem do grobu kazał obciąć z jej twarzy brodę, lecz ona cudownie odrastała.
Potem zaś, przez resztę swojego grzesznego życia, wymazywał tę brodę z wizerunków świętej, bo było tak, jakby świat podzielił się na połowę: jedni tworzyli je, inni zaś niszczyli. Lecz pamięć o świętej przetrwała i wiele nadziei wzbudziła w ludzkich sercach, rozprzestrzeniając się poprzez lądy i obce krainy. Nadano tam jej wiele imion, bo każda ziemia rodzi inne imiona.
Zakończenie
XXII. Wszystko, co tu opowiedziałem, wziąłem z natchnienia Ducha Świętego, z pism Kummernis, a także z ksiąg klasztoru benedyktynek w Kloster oraz z opowieści, jakie o niej usłyszałem.
Proszę cię, kimkolwiek jesteś i czytasz te słowa, byś wspomniał na grzesznego Paschalisa, mnicha, który -jeśli Pan dałby mu możliwość wyboru – o wiele chętniej wybrałby ciało Kummernis, z całym jego cierpieniem i zasługami, niźli wszelkie zaszczyty królestw.
Opowiadajcie to przyszłym pokoleniom, aby wiedziały, że żadne zło nie może zniewolić duszy ludzkiej i że człowiek zjednoczony z Chrystusem może umrzeć, ale nie może być pokonany.
Perukarka
W zeszłym roku Marta pokazała mi swój kuferek perukarki. Trzyma go w pokoju pod oknem. Jest wyłożony od środka starymi gazetami i w te gazety zawinięte są wszystkie potrzebne przyrządy. Na przykład pletniaki i kartacz. Ma tam też gotowe peruki nałożone na drewniane główki, schowane w celofan, żeby nie dostały się do nich nawet najmniejsze drobinki kurzu, i oczywiście trzyma tam pasma włosów, jeszcze nie przerobione, nie wyczesane, przygotowane dopiero do zamiany w perukę. Odwijała je z gazet i mówiła:
– Dotknij, jakie są miękkie i żywe. Włosy żyją nawet po ścięciu. Nie rosną wprawdzie, ale wciąż żyją oddychają. Są jak ludzie, których ciała przestały już rosnąć, ale to przecież nie znaczy, że umarli.
Aleja nie śmiałam wziąć ich do ręki. Myślę, że się brzydziłam.
Skąd je wzięłaś? – zapytałam, a ona powiedziała, że miała znajomego fryzjera, który już nie żyje. Zostawiał jej najpiękniejsze warkocze dziewcząt, którym znudziła się fryzura topielic. Podnosił je dla Marty z podłogi, owijał w papier i trzymał w szufladach fryzjerskich stolików, żeby je potem jej wręczyć jak prezent. Czasem nawet zbierał Marcie zamówienia na peruki od kobiet, które straciły włosy z powodu choroby czy starości. Albo od mężczyzn. Ich łysina dotyka częściej, choć może mniej boleśnie. Marta mówiła, że włos, który rośnie, zbiera myśli człowieka. Kumuluje je w sobie w postaci bliżej nieokreślonych cząsteczek. Jeżeli więc chce się o czymś zapomnieć, zmienić, zacząć od początku, trzeba obciąć włosy i zakopać w ziemi.
Co z tymi, którzy wkładają na głowę perukę zrobioną z czyichś włosów? – zapytałam.
To wymaga odwagi – powiedziała Marta – trzeba wziąć na siebie myśli człowieka, od którego pochodzą włosy. Trzeba być gotowym na czyjeś myśli, samemu trzeba być silnym i odpornym. I nie można nosić peruki cały czas, trzeba z tym uważać.
Marta robiła kiedyś wiele peruk, pięć, sześć rocznie. Prawie zawsze na konkretne zamówienia. Dobierała włosy do zamawiającego, ich fakturę i kolor, bo kiedyś nie było możliwości farbowania. Układała pasma w tę samą stronę, potem moczyła je w wodzie z mydłem, żeby je odtłuścić i wyczyścić. Gdy wyschły, zawijała pasma na palec i rzucała na czesadło. W czasie czesania pojedyncze krótsze włosy odpadały. Zostawało jej w ręku pasmo czyste, lśniące, równiutkie jak świeżo skoszona trawa. Potem używała kartacza, czyli dwóch płytek ze szczotką która przytrzymywała pasma. Z kartacza Marta wyciągała cieniutkie pasemka, kilka włosków, jak te, które czasami opadają na oczy i które niecierpliwie się odgarnia. Takie pasmo wiązała na niciach pletni. Pokazała mi to. Włosy były nizane specjalnymi węzłami na nici, jak frędzle. Długie pasma musiały być wiązane podwójnie, a nawet potrójnie. Takie grzywki bez czoła Marta rozciągała potem w pokoju, żeby włosy nie pogniotły się i nie połamały. Od tego momentu zaczynało się robienie peruki. Po to są właśnie wieczory, żeby splatać nici przysupełkowanych włosów w przestrzenną siatkę. Marta robiła to szydełkiem, zupełnie jak wełnianą czapkę. Jej chude palce o bladych paznokciach sprawnie przeciągały nici z włosami przez oczka. Zaczynała od kółka, które będzie kiedyś na samym czubku głowy, potem dodawała oczek, zbierała je tak, że spod tych jej palców wyłaniał się kształt półkolisty, obejmujący. Przy konkretnych zamówieniach trzeba było dobrze znać wielkość i kształt głowy. Dlatego Marta prowadziła zeszyt, w którym zapisywała swoje pomiary. Pokazała mi go. „R.F. – 52, 54, 14” i nieudolny rysunek głowy z wysokim czołem zrobiony kopiowym ołówkiem, rozmazanym w kilku miejscach przez wilgoć, wylane mleko czy łzy. Albo: „C.B. 56, 53, 18” i szkic peruki, z przedziałkiem pośrodku i falami skręconych lekko włosów, które miały opaść na ramiona. Albo fryzetka, peruka niekompletna, pokrywająca tylko przód głowy, ale wiązana do tyłu, pod resztą naturalnych włosów, dla kogoś, kto łysieje od czoła. Albo lepianka, czyli tupecik – owłosiony naleśnik, przyklejany do skóry głowy, upragniony przez mężczyzn czeszących się „na pożyczkę” i drżących przed każdym podmuchem wiatru, który wyśmieje ich zabiegi i popsuje misternie układane kosmyki na lśniących łysinach.