Выбрать главу

Granica

Czechy graniczą z naszą ziemią są w zasięgu wzroku. Latem słyszało się stamtąd szczekanie psów i pianie kogutów. W sierpniowe noce buczały zbożowe czeskie kombajny. W soboty grała dyskoteka w Sonowie. Granica jest bardzo stara, od wieków oddzielała od siebie jakieś państwa. Nie dała się tak łatwo zmienić. Drzewa przyzwyczaiły się, że rosną na granicy, tak samo jak zwierzęta. Jednak drzewa liczyły się z nią- nie wychodziły poza swoje miejsce. Zwierzęta w swojej głupocie miały granicę za nic. Stada saren przenosiły się arystokratycznie każdej zimy na południe. Lis chodził w tę i z powrotem dwa razy dziennie – zaraz po wschodzie słońca pojawiał się na zboczu i potem szedł z powrotem po piątej, gdy wszyscy oglądali Teleexpress. Według wędrówek lisa można regulować zegarek. Tak samo i my przechodziliśmy granicę w poszukiwaniu grzybów albo z lenistwa, bo nie chciało się nam tłuc rowerem do Tłumaczowa, gdzie przechodzenie granicy jest usankcjonowane. Braliśmy rowery na plecy i za chwilę byliśmy na drugiej stronie. Zaorana leśna droga odradzała się po kilku metrach. Przyzwyczailiśmy się, że jesteśmy pilnowani w dzień i w noc przez wopistów, przez światła ich nocnych patroli, grzmot ich terenowego mercedesa, nocne huczenie motocykli. Dziesiątki mężczyzn w mundurach pilnujących pasa zachwaszczonej ziemi, gdzie maliny wyrastają bez strachu przed zerwaniem, wielkie i aromatyczne. Łatwiej byłoby nam uwierzyć, że pilnują tych malin.

Kometa

Ni stąd, ni zowąd przyszła mi do głowy myśl dziwaczna i potężna: że jesteśmy ludźmi przez zapomnienie i nieuwagę. Że naprawdę, w jedynej prawdziwej rzeczywistości, jesteśmy istotami wciągniętymi w ogromną kosmiczną bitwę, która być może trwa od wieków i nie wiadomo, czy w ogóle się skończy. Widzimy tylko jakieś jej odblaski w krwawych wschodach księżyca, w pożarach i wichurach, w październikowym opadaniu zmrożonych liści, w panicznym locie motyla, w nieregularnym pulsowaniu czasu, który wydłuża noce w nieskończoność i gwałtownie zatrzymuje się w każde południe. Jestem więc aniołem czy demonem wysłanym w zamieszanie jednego życia z jakąś misją która albo wypełnia się sama mimo wszystko, albo o niej zupełnie zapomniałam. Ta niepamięć jest częścią wojny, to broń tamtej strony, a mnie nią porażono tak, że jestem ranna i krwawię, na chwilę wyłączono mnie z gry. Dlatego nie wiem, jak bardzo jestem potężna czy jak bardzo słaba, nie znam siebie, nic nie pamiętam, dlatego nawet nie śmiem w sobie szukać tej słabości czy tej potęgi. To jest niezwykłe uczucie – głęboko, gdzieś pod spodem, być zupełnie kim innym, niż się zawsze myślało. Ale nie niesie to niepokoju, tylko ulgę. Ustaje jakieś zmęczenie, które tkwiło w każdym momencie życia.

Po chwili to potężne uczucie całkiem zgasło, rozmyło się w konkretnych obrazach: otwartych drzwi do sieni, śpiących suk, robotników, którzy przyszli o świcie i stawiają kamienny murek.

Wieczorem R. pojechał do miasta, a ja poszłam do Marty. Nad przełęczą wisiała kometa – znieruchomiała w spadaniu, zamarznięte światło na niebie, obce temu światu. Siedziałyśmy z Martą przy stole. Czesała włosy na peruki i kładła na ceracie cieniutkie wielokolorowe pasemka; założyła nimi całą powierzchnię stołu. Czytałam jej żywot świętej. Wydawało mi się, że słucha nieuważnie. Grzebała w szufladach, szeleściła gazetami, w których trzyma swoje włosiane zbiory. Wiosenne muchy i ćmy już odkryły ludzkie żarówki. Zogromniałe skrzydlate cienie plątały się po ścianach kuchni. Na koniec Marta miała tylko jedno pytanie. Kim był ten ktoś, kto napisał żywot świętej. I skąd to wszystko wiedział.

W nocy wrócił R. Wykładał zakupy z reklamówek i mówił, że w mieście ludzie wychodzą na balkony i przez lornetki przyglądają się komecie.

Kto napisał żywot świętej i skąd to wiedział