Выбрать главу

Boże Ciało

Marta powiedziała, żeby nie przejmować się tym, co się widzi. Powiedziała to wtedy, gdy oglądałyśmy przez okna procesję na Boże Ciało, która sunęła daleko po polach, gdzie posiany jest len. Najpierw szedł ksiądz, za nim dwie chorągwie i grupka ludzi. Niżej po zjadliwie zielonej łące biegł pies, jakby z daleka towarzyszył ludziom w tym niespodziewanym tłumnym spacerze po polach.

Nie wiem, dlaczego mi to powiedziała; już miała wychodzić. Stała z ręką na klamce otwartych drzwi. Wieczorem przypomniałam sobie to zdanie. Nieruchoma klatka z ruchomego filmu, w którym wszystko się zmienia i przestaje być tym, czym było. Tak są zbudowane oczy – widzą martwy wycinek większej, żywej całości, a to, co widzą- przyszpilają i zabijają. Dlatego gdy patrzę, wierzę, że widzę coś stałego. Ale to fałszywy obraz świata. Świat jest ruchomy i rozedrgany. Nie istnieje dla niego żaden punkt zero, który można zapamiętać i zrozumieć. Oczy robią zdjęcia, które mogą być tylko obrazem, schematem. Największym złudzeniem jest krajobraz, bo stałość pejzażu nie istnieje. Pamięta się pejzaż, jakby był obrazem. Pamięć tworzy widokówki, ale w żaden sposób nie rozumie świata. Dlatego pejzaż jest tak podatny na nastroje tych, którzy go oglądają. Człowiek widzi w pejzażu własną wewnętrzną nietrwałą chwilę. Wszędzie widzi się tylko siebie. Koniec. To chciała mi powiedzieć Marta.

Sen

Wchodzę do wnętrza ludzi przez ich usta.

Ludzie są w środku zbudowani jak domy – mają klatki schodowe, obszerne halle, sienie zawsze oświetlone zbyt słabo, tak że nie można zliczyć drzwi do pokojów, amfilady pomieszczeń, wilgotne komory, wykaflowane śluzowate łazienki z żeliwnymi wannami, schody z poręczami naprężonymi jak żyły, węzły korytarzy, przeguby półpięter, pokoje gościnne, pokoje przechodnie, pokoje przewiewne, w które wpada nagle prąd ciepłego powietrza, schowki, załomy i skrytki, spiżarnie, w których zapomniano o zapasach.

Mogę się po nich poruszać bezkarnie; zresztą jestem tam sama.

Te domy od środka wydają się niezamieszkane. W sypialniach łóżka pościelone, przykryte seledynowymi kapami, naprężone błony poduszek, rozsunięte zasłony, nienaruszona rzęsistość dywanu, grzebień na toaletce. Nie mogę usiąść na łóżku ani wziąć do ręki grzebienia. Jestem bezcielesna. Mogę tylko wszystko widzieć, mogę zajrzeć w każdy zakątek.

Jednak wiem, że jestem wewnątrz ludzi. Poznaję to po drobnych szczegółach. Jedna ze ścian w korytarzu ma kolor mięsa i delikatnie pulsuje. Czasem dochodzi mnie z głębi odległy, równomierny łomot, czasem noga pośliźnie się na czymś twardym, pożyłkowanym. Przez kredens w kuchni prześwieca, gdy się spojrzy dość uważnie, jakaś bezkształtna, gąbczasta żywa struktura.

Monstrum

Moje pierwsze spotkanie z Takim-a-Takim: stał na tarasie z otwartymi ustami i pokazywał tę spróchniałą czeluść palcem. Niski, zarośnięty, brzydki gnom, jakich mnóstwo rodzi się latem pod kapeluszami muchomorów.

– Aaa – powiedział i wtedy zobaczyłam na jego języku białą pigułkę.

Staliśmy naprzeciwko siebie, na tarasie domu w pustej dolinie. Za nim było słońce, za mną cień. Zależało mi tylko na tym, żeby nie pozwolić mu wejść do sieni, bo wtedy zalągłby się w niej i do wieczora, z otwartymi ustami mówiłby „aaa” – coś, czego nie rozumiem. Więc cofnęłam się na próg i zasłoniłam sobą wejście do środka. Myślałam w panice, jak dostać się do telefonu, nie spuszczając go z oczu. Chyba się go bałam. Wtedy on zrobił ręką gest, jakby podnosił naczynie do ust. Jego „aaa” znaczyło więc: „Daj mi wody”. Kazałam mu czekać i pobiegłam do kuchni po szklankę. Gdy wróciłam, stał tam dalej z rozdziawioną gębą i oglądał malunek na tynku – obronnego smoka z niebieskim okiem. Tabletka znikła w ciemnościach jego gnomowatego ciała.