Выбрать главу

A poza tym ty, mój przyszły szwagrze, też nie jesteś całkiem ziemski, trzeba powiedzieć. Kimkolwiek jednak jesteś, to nie należysz do rodu aniołów. Do przeciwnej strony zresztą także nie. Czy to prawda, co mówi Taran, że w twoich żyłach płynie krew jakiejś wymarłej rasy? Gotów jestem uwierzyć, że mówi prawdę.

Villemann, gdy tylko się znalazł na lądzie, szukał wzroku Danielle. Tak bardzo chciałby się przekonać, czy do niego tęskniła. Ona jednak widziała wyłącznie Dolga. Villemann czuł, że serce przygniata mu bardzo ciężki kamień. Tyle tęsknoty! Tyle marzeń! A Dolg nawet nie spojrzy w jej stronę. Villemann widział, że nadzieja gaśnie również w oczach Danielle.

To sprawiało mu ból. Podwójny. Cierpiał za siebie i za nią również.

Villemann bowiem miął dobrą i szczerą duszę, w której nie było miejsca na zazdrość. Odczuwał jedynie żal na myśl o ukochanej Danielle.

Opanował się jakoś i bardzo serdecznie uściskał babcię. Jakby ona właśnie najlepiej go rozumiała.

– Jak dobrze znowu was wszystkich widzieć – powtarzała Theresa.

– Och, i tyle mamy do opowiedzenia! – zapewniał Villemann.

– My również – wtrąciła jego siostra bliźniaczka. – Chodźmy już stąd, jak najdalej od tego portu, gdzie wszystko cuchnie smołą i dziegciem. Znajdźmy jakieś przytulne miejsce, żeby spokojnie porozmawiać!

W jakiś czas potem siedzieli w domu Erlinga syci i zadowoleni z pysznego obiadu, ożywieni licznymi opowieściami, które obie strony przekazywały sobie nawzajem, oraz tym, że udało się, w końcu rozwiązać dwa poważne problemy.

Pierwszym było imię dla Uriela.

– To w ogóle nie jest żaden problem – stwierdziła Tiril stanowczo. – Michał, Gabriel i Rafael to również imiona archaniołów, a dzisiaj nikogo nie dziwi, że noszą je ludzie. Znamy Uriela jako Uriela. Dlaczego nie miałby przy tym imieniu pozostać?

Takie rozwiązanie rzeczywiście tym z rodziny, którzy czekali w Norwegii, jakoś nie przyszło do głowy. Być może żywili zbyt wielki respekt dla tego najmniej znanego z czterech potężnych archaniołów?

– Najprostsze rozwiązania są zawsze najbardziej genialne – stwierdził Erling. – Co ty na to powiesz, Urielu?

Ten zdążył się już oswoić z nową propozycją i z zapałem kiwał głową.

– No, no, mieć archanioła za zięcia – westchnęła Tiril wzruszona, bo teraz już wszyscy poznali przeszłość narzeczonego Taran. – Czy to nie Uriel doprowadził do całkowitego zaciemnienia Słońca podczas ukrzyżowania dzięki przesunięciu planety Adamida i ulokowaniu jej pomiędzy Ziemią i Słońcem?

– Uriel nie jest archaniołem, mamo – przypomniała jej Taran. – Tak samo jak nie jest nim Rafael. Uriel zaledwie trochę powąchał anielskiego królestwa…

– Taran, na miłość boską! – krzyknęła Theresa. – Jak ty się wyrażasz? I dość już na ten temat! Teraz chcielibyśmy zobaczyć czerwony kamień. Granat, jak go nazywacie. Ale czy naprawdę jesteście pewni, że to nie rubin?

Właśnie ciebie chcieliśmy o to zapytać, Thereso – rzekł Móri. Jego słowa bardzo księżnej pochlebiły. Znaczyć cokolwiek w tej niebywale pod wszelkimi względami uzdolnionej rodzinie to nie byle co.

Pod pojęciem „uzdolnieni” rozumiała nie tyle inteligencję i geniusz, ale właśnie to, co to słowo w najściślejszym sensie oznacza: Ze jej bliscy przynieśli na świat liczne i wyjątkowe uzdolnienia w najbardziej nieoczekiwanych kierunkach.

Kiedy Dolg wypakowywał czerwony kamień, w pokoju panowała kompletna cisza. Napięcie rosło, Dolg ostrożnie rozwijał kamień, ciemne meble połyskiwały w półmroku. Szafirem opiekował się teraz Villemann, a Taran zapewniała, że ten wspaniały kamień uczynił go dużo sympatyczniejszym. Villemann wykrzywił się do niej paskudnie, w głębi duszy jednak wiedział, że siostra po prostu mu zazdrości. Najchętniej sama by się zajęła klejnotem.

Nareszcie czerwona kula ukazała się zebranym w całej swojej okazałości. W blasku woskowych świec płonęła i mieniła się cudownymi refleksami. Wszyscy westchnęli głośno z podziwu.

– Ale to przecież nie jest granat! – zawołała Theresa. – Dolg, czy mogłabym potrzymać?

– Bardzo proszę, babciu. Kamień nie wyrządzi ci najmniejszej krzywdy, może tylko przyda ci jeszcze trochę więcej autorytetu.

– Tak jak tobie, rozumiem. Nie mam nic przeciwko temu – mruknęła, ujmując ostrożnie kamień w drżące dłonie.

Kula natychmiast zaczęła wysyłać na pokój piękne, tęczowe fale chybotliwego światła. Theresa nie czuła się tym zaszczycona, raczej odczuwała lęk. Odłożyła kamień, lecz on nie przestawał się mienić, na pokrytych boazerią ścianach tańczyły czerwonawe refleksy.

– Dolg, ten kamień jest przecież niebezpieczny!

– Władza nie jest niebezpieczna.

– No, nie wiem. Pomyśl, co mogłoby się stać, gdyby klejnot dostał się w nieodpowiednie ręce! Widzimy przecież, że na tobie zdążył już odcisnąć piętno.

– I ja to wiem – odparł Dolg krótko. – Ufam jednak, że potrafię panować nad siłą, jaka z niego na mnie spływa.

– Jestem pewna, że potrafisz.

Dolg był teraz taki dorosły i stanowczy, taki poważny i mądry, budzący zaufanie, choć przecież jeszcze taki młody. Nikt by nie pomyślał, że ma niewiele ponad dwadzieścia lat.

Theresa ponownie ujęła kamień. Wszyscy czekali w milczeniu, gdy obracała go powoli i oglądała, unosząc w górę ku światłu wielkiego żyrandola. Ciepły blask kamienia pulsował w pokoju tak mocno, że Theresa przestraszyła się i chciała go ponownie odłożyć. Móri ją jednak powstrzymał.

– Nie przejmuj się tym promieniowaniem, Thereso! Odwróciła się do niego.

– Ale ja odbieram je jako ostrzeżenie.

– Obserwowaliśmy to już przedtem i nic złego się nie stało. Nie przeszkadzaj sobie.

Bardzo niepewnie podjęła oględziny kamienia. Po chwili rzekła z wahaniem:

– Nie jest to też rubin. Zbyt ciemny jak na to. A więc ani granat, ani rubin. I absolutnie nie karneol. To jest korund, należący do tej samej grupy, co rubiny i szafiry. Ale nigdy nie widziałam niczego podobnego.

Opuściła ogromną kulę i wpatrywała się w nią uważnie.

– Drodzy przyjaciele! Mnie się wydaje, że mamy oto do czynienia z kamieniem szlachetnym, jakiego ludzkość do tej pory nie znała. Nie wiemy więc również, jakie są jego właściwości.

Zaległa głęboka cisza. Ci wszyscy, którzy jeździli na Islandię, sami już wcześniej doszli to takiego wniosku.

– Myśli mama, że pochodzi on z innej gwiazdy? – zapytała Tiril.

– Albo z głębin ziemi – odparła księżna. – Urielu, a co ty na to powiesz? Wiesz może coś na ten temat? Z żalem potrząsnął głową.

– Nie, on wie tylko co nieco o Blitildzie – wtrąciła Taran złośliwie, ale zaraz dodała: – Wybacz, Uriel, skończyliśmy już z nią.

– Ostatecznie!

Theresa zwróciła kamień Dolgowi i tęczowe promieniowanie ustało.

– Żałuję, ale nie jestem w stanie nadać mu imienia. Myślę, że możemy go nazywać po prostu „czerwony kamień”. Taran natychmiast wystąpiła z własną propozycją. – Czy nie moglibyśmy go nazywać grabinen? – zapytała.

– Albo runaten – wtrącił Villemann, który zawsze podążał myślami za rozumowaniem siostry. – Myślę zresztą, że Cień powinien coś w tej sprawie wiedzieć.

Dolg uśmiechnął się krzywo.

– Cień mówi wyłącznie to, co sam chce. A akurat w tym przypadku nie chce powiedzieć nic. Pytałem go już, ale on zaciska wargi i milczy. To zaś oznacza, że sam muszę sobie poradzić z problemem. Niekiedy pomaga mi w różnych sprawach, najczęściej jednak znalezienie odpowiedzi jest moim zadaniem.

Villemann kiwał głową z miną, która miała wyrażać głęboką powagę i zadumę.