– Zatytułowałam go „Dzięki Julie”. – Gdy zaczęła czytać, jej głos z każdym słowem nabierał siły i uczucia.
Kiedyś wstydziłam się
Teraz jestem dumna.
Kiedyś świat był ciemnością
Teraz oślepia jasnością.
Kiedyś marzyłam tylko
A teraz mam nadzieję.
Dzięki Julie.
Zack nie odrywał od niej oczu. Wciąż słyszał proste, pełne ekspresji słowa, szklanka z ponczem zawisła w pół drogi do ust. Patrzył, jak Julie z uśmiechem prosi o tekst wiersza, potem przyciska do piersi kartkę w sposób, w jaki w Mexico City tuliła obrączkę. Party dobiegło końca. Padły najwłaściwsze słowa; kobiety wychodziły z klasy.
Gdy Julie zajęła się porządkowaniem biurka, Zack podszedł do wiszącej na ścianie tablicy informacyjnej, ale myślami błądził daleko, nie potrafił skupić uwagi na dziecięcych rysunkach wiosennych kwiatów. W głowie dźwięczały mu słowa wysłuchanego przed chwilą wiersza, które dokładnie wyrażały jego uczucia do Julie. Przypomniały mu, jak w Kolorado, z zachwyconą twarzą, żywo gestykulując, usiłowała wytłumaczyć mu istotę satysfakcji płynącej z nauczania kobiet analfabetek. „Och Zack… to jakby tworzyć cud”.
Obok jego ucha przeleciała gumka i miękko plasnęła o tablicę. Obejrzał się, by ustalić, skąd jest „ostrzeliwany”. Drugi „pocisk” przeleciał obok jego skroni, jeszcze bliżej niż pierwszy. Wtedy z uśmiechem popatrzył na Julie. To ona! Oparta o biurko, z palcami oplecionymi gumką, gotowała się do następnego strzału.
– Nieźle, Wyatt * – pochwalił.
– Uczyli mnie eksperci – wyjaśniła z uśmiechem. Nie dała się nabrać na jego wesołą minę. – Co panu leży na sercu, panie Benedict? -zapytała. Opuściła rękę i wycelowała w książkę na pulpicie w ostatnim rzędzie. Trafiła.
Zamknęła teczkę. Zack podszedł do niej, nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.
Z pewnością domyślała się, dokąd powędrowały jego myśli, bo przechyliła głowę na ramię, skrzyżowała ręce na piersiach i z niewinną miną zapytała:
– Jak ci się podobały moje panie?
– Ja… twoja Debby Sue Cassidy jest niezwykła. Wszystkie są… inne, niż się spodziewałem. Zupełnie nie wiem, co powiedzieć…
– Kilka miesięcy temu nie wyciągnąłbyś z żadnej ani słowa.
– Teraz wydają się całkiem pewne siebie.
– Tak myślisz? – spytała powątpiewająco. – Gdyby wiedziały o twojej wizycie, nie namówiłabym ich do zjawienia się tutaj. Na nasze przyjęcie weselne przyjdzie żona rzeźnika, rodzice wszystkich moich uczniów, nawet żona kościelnego, a nie udało mi się namówić żadnej z nich, chociaż spędziłyśmy razem tyle czasu. To dowodzi, jak niskiego są o sobie mniemania. Po powrocie z pieniędzmi, jakie udało mi się zebrać w Amarillo, zamówiłam testy specjalistyczne, by ocenić zdolności moich uczennic.
– Jak można testować kogoś, kto nie potrafi czytać?
– Jeden na jeden. Ustnie. Z pomocą odpowiednich materiałów jest to całkiem proste. I nie nazywam badań testowaniem. Przy ich braku pewności siebie załamałyby się na samo brzmienie tego słowa. I wiesz, co odkryłam?
Potrząsnął głową. Czuł podziw dla jej zapału.
– Na przykład Debby umiała czytać już w trzeciej klasie, ale innym, mniej zdolnym, poświęcano w szkole za mało czasu. Więc nauka nic im nie dała. A wiesz, czego potrzebują? – Znów pokręcił głową. – Mnie, jednej osoby, której by na nich zależało – powiedziała ze smutkiem. – Boże, one… one rozkwitają, gdy ktoś uwierzy w nie, poświęci im trochę czasu. Niekoniecznie nauczycielka. Przyszłość dziecka Rosalie na przykład zależy od tego, czy Katherine, która przejmuje klasę po mnie, potrafi podtrzymać wiarę jego matki w swoje możliwości. Jeżeli jej się nie uda, dziecko będzie dorastało na łasce opieki społecznej, żyło jak jego matka – na granicy ubóstwa. W ostatnim czasie powstało kilka podobnych do mojej grup, założonych przez rozmaite organizacje. W całym kraju realizują program: „Umiejętność czytania i pisania – przekaż dalej”, adresowany do kobiet. Dowiedziałam się o tym niedawno.
Zack słuchał i nie wiedział, co zaproponować, wyciągnąć książeczkę czekową, czy zgłosić się do prowadzenia lekcji.
– Wiem, że zaraz po waszym ślubie Rachel zdecydowała, że nie zrezygnuje z dalszej kariery. Ja… muszę zakomunikować ci już teraz, że po przeprowadzeniu się do Kalifornii zamierzam uczyć dalej. Nie dzieci, dorosłe kobiety. Chcę się włączyć w ten program – powiedziała z pasją.
– A więc dlatego chciałaś, bym przyszedł tu dzisiaj wieczorem! -Pomyślał, jakim absurdem jest porównywanie Rachel, wyuzdanej egocentryczki, cierpiącej na przerost ambicji, z Julie, pragnącą pomagać innym kobietom.
Opacznie zrozumiała przyczynę jego tonu, uniosła ku niemu oczy i z prośbą w głosie powiedziała:
– Mam wiele do ofiarowania, Zack. Nie mogę stać na uboczu.
Porwał ją w ramiona i mocno przytulił.
– Dla mnie ty jesteś darem – wyszeptał. – Jest w tobie więcej blasku niż w diamencie, który nosisz na palcu. Nie ma w tobie rzeczy, której bym nie kochał…
Uniósł głowę i lekko rozluźnił uścisk ramion. Julie popatrzyła na niego z wahaniem; powiodła palcem po wzorze jego jedwabnego krawatu.
– Debby straciła pracę, bo rodzina, u której od młodości służyła, wyprowadza się. A umie jeszcze zbyt mało, by zająć się czymś innym niż prowadzenie gospodarstwa…
Zack ujął ją pod brodę; poddawał się bez walki.
– Mam duży dom.
ROZDZIAŁ 86
– Jesteś pewien, że w kościele wszystko gotowe? – pytał Matta Farrella, pośpiesznie zapinając kołnierzyk smokingowej koszuli.
– Oprócz ciebie – odparł tamten z uśmiechem.
Ponieważ Zack zeszłego wieczora uczestniczył w próbie, a później nie mógł zatelefonować z domu Mathisonów bez zwrócenia ich uwagi, poprosił o pomoc Matta i Meredith – przylecieli wczoraj, przekazali ostatnie informacje od Sally Morrison, a noc spędzili w domu Julie.
– Czy goście z Kalifornii dotarli w komplecie?
– Czekają w kościele.
– Czy powiedziałeś Meredith, by dopilnowała, żeby Julie nie zaglądała do kościoła, nim ruszy w stronę ołtarza? – Zack skontrolował w lustrze kształt węzła swego czarnego krawatu. – Nie chcę, by zobaczyła, jakich mamy gości. To niespodzianka.
– Czuwają nad tym Meredith i Katherine Cahill. Nie będzie w stanie głębiej odetchnąć bez zwrócenia ich uwagi. Pewnie zauważyła już ich ciągłą obecność i zastanawia się, co się za tym kryje.
– Jesteś pewien, że Barbra już przyjechała? – Zack włożył czarny smoking.
– Tak, razem z akompaniatorem. Wczoraj wieczorem rozmawiałem z nią w hotelu w Dallas. Teraz na chórze czeka na rozpoczęcie.
Zack przetarł dłonią policzki, nerwowo potarł podbródek, by po raz kolejny sprawdzić, czy dokładnie się ogolił.
– Która godzina?
– Za dziesięć czwarta. Na dotarcie do kościoła masz dziesięć minut. Ted Mathison już tam jest. Po drodze przepytam cię z tej części tekstu, którą miałeś opanować na wczorajszej próbie.
– Już raz wygłosiłem te kwestie, i to w pełnej gali, zapomniałeś?
– Istnieje poważna różnica. – Matt uśmiechnął się pod nosem.
– Naprawdę, a jaka to?
– Wtedy nie byłeś taki szczęśliwy. Za to spokojniejszy. Istniała jeszcze jedna zasadnicza różnica między jego pierwszym ślubem i obecnym i nie musiał przypominać mu o niej Matt. Wiedział o niej, jeszcze zanim wyszedł spomiędzy tłumu uśmiechniętych gości i w kościele wypełnionym zapachem białych róż, zawiązanych w bukiety atłasowymi wstążkami, rozświetlonym setkami świec, stanął przed przyszłym teściem.