Выбрать главу

Inskip obejrzał mnie i zasznurował usta. Był to niestary jeszcze mężczyzna w okularach, o rzadkich jasnych włosach i wilgotnych ustach.

– Referencje? – Jego głos był zaskakująco ostry i nie znoszący sprzeciwu.

Wyjąłem z kieszeni list kornwalijskiej kuzynki lorda Octobra i podałem mu. Otworzył list, przeczytał go i schował do swojej kieszeni.

– A więc nie miałeś do czynienia z końmi wyścigowymi?

– Nie.

– Kiedy możesz zacząć?

– Zaraz – wskazałem na moją walizkę. Zawahał się, ale nie trwało to długo.

– Tak się składa, że brakuje nam ludzi. Przyjmiemy cię na próbę. Wally, załatw mu łóżko u pani Allnut i jutro rano może zaczynać. Wynagrodzenie normalne – dodał – jedenaście funtów tygodniowo, z czego trzy należą się pani Allnut za utrzymanie. Papiery możesz mi dać jutro. W porządku?

– Tak – powiedziałem, i tak się zaczęło.

3

Wślizgiwałem się łagodnie w życie stajni, niby heretyk do nieba, starając się, by nie odkryto mnie i nie wyrzucono, nim zdążę stać się częścią scenerii. Pierwszego wieczoru mówiłem wyłącznie monosylabami, ponieważ nie dowierzałem mojemu nowemu akcentowi, jednak stopniowo przekonywałem się, że pośród różnorodności regionalnych akcentów stajennych mój australijski cockney przechodził niezauważony.

Koniuszy Wally, niski, żylasty mężczyzna o źle dopasowanych sztucznych szczękach powiedział, że będę spał w domku, gdzie mieszka kilkunastu nieżonatych chłopców, obok bramy na podwórzu. Wprowadzono mnie do małego ciasnego pokoiku na górze, w którym stało sześć łóżek, szafa, dwie komody, cztery krzesła, pośrodku było ledwie dwa metry wolnej przestrzeni. W oknach wisiały cienkie zasłony w kwiaty, a podłogę pokrywało zapastowane linoleum.

Okazało się, że przez lata na środku mojego łóżka wyrobiło się zagłębienie, ale łóżko było mimo to dość wygodne, zasłane białymi prześcieradłami i szarymi kocami. Pani Allnut, która przyjęła mnie nawet zbytnio się nie przyglądając, była okrągłą, pogodną, niewielką osóbką; włosy miała związane w węzeł na czubku głowy. Utrzymywała dom w nienagannej czystości i osobiście pilnowała, by chłopcy się myli. Gotowała dobrze; jedzenie było proste, ale obfite. W sumie była to dobra kwatera.

Początkowo poruszałem się ostrożnie, ale powszechne zaakceptowanie mojej osoby i wtopienie się w tło okazało się łatwiejsze, niż sobie wyobrażałem.

W ciągu pierwszych kilku dni kilkakrotnie powstrzymałem się w samą porę od niemal automatycznego wydawania poleceń innym stajennym. Trudno było pozbyć się dziewięcioletniego przyzwyczajenia. Poza tym byłem zaskoczony, wręcz skonsternowany służalczą postawą wszystkich wobec Inskipa, przynajmniej w jego obecności; moi pracownicy traktowali mnie znacznie bardziej familiarnie. To, że ja płaciłem, a oni zarabiali, nie dawało mi żadnej przewagi nad nimi jako ludźmi, z czego wszyscy jasno zdawaliśmy sobie sprawę. Ale w stajni Inskipa, podobnie jak w całej Anglii, co sobie stopniowo uświadomiłem, nie istniał ten niemal agresywny egalitaryzm tak typowy w Australii. Stajenni na ogół wydawali się akceptować fakt, że w oczach świata są istotami o mniejszej wartości niż Inskip i October. Uznałem to za niegodne, niezwykłe i haniebne. I zachowałem te myśli dla siebie.

Wally, oburzony moim niedbałym tonem rozmowy zaraz po przyjeździe, zapowiedział, że zwracając się do Inskipa mam mówić „proszę pana”, a do lorda Octobra „wasza lordowska mość”, a w ogóle jeśli jestem cholernym komunistą, to mogę od razu stąd zjeżdżać. Szybko więc zacząłem okazywać to, co określał respektem należnym ludziom lepszym ode mnie.

Z drugiej jednak strony właśnie dzięki temu, że stosunki, jakie łączyły mnie z moimi pracownikami, były tak swobodne i niekrępujące, nie sprawiło mi żadnej trudności stanie się jednym z wielu chłopców stajennych. Nie wyczuwałem u nich żadnego skrępowania, a ja sam – skoro tylko wyjaśnił się problem akcentu – również czułem się swobodnie. Przekonałem się jednak, że to, o czym mówił October, było absolutnie prawdziwe; gdybym wychował się w Anglii i ukończył szkołę w Eton (zamiast jej odpowiednika – Geelong) – nie mógłbym tak łatwo dopasować się do pracowników stajni.

Inskip przydzielił mi trzy nowo przybyłe konie; było to o tyle niekorzystne, że nie mogłem oczekiwać wyjazdu z końmi na wyścigi. Konie nie były przygotowane i zgłoszone do wyścigów; nawet gdyby okazały się dobre, mogły być gotowe do startu dopiero po kilku tygodniach. Rozmyślałem nad tym nosząc im siano i wodę, czyszcząc ich boksy i trenując je w czasie porannych ćwiczeń.

W drugim dniu mojego pobytu o szóstej po południu przyjechał October z grupką swoich gości. Inskip, wiedząc wcześniej o tej wizycie, ostro wszystkich popędził, by zdążyć na czas, i najpierw sam dokonał obchodu, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

Każdy chłopiec stajenny stał obok tego ze swych koni, który był najbliżej końca rzędu, od którego zaczęła się inspekcja. October z przyjaciółmi w towarzystwie Inskipa i Wally’ego przechodził od boksu do boksu, gawędząc, śmiejąc się i rozmawiając o poszczególnych koniach.

Kiedy doszli do mnie, October przyjrzał mi się i zapytał:

– Jesteś nowy?

– Tak, proszę pana.

Nie poświęcił mi więcej uwagi, ale kiedy zamknąłem pierwszego konia na noc i przesunąłem się dalej, by czekać przy drugim, podszedł, pogłaskał mojego podopiecznego, obejrzał jego nogi i prostując się mrugnął do mnie szelmowsko. Zachowałem kamienną twarz z tym większym trudem, że stałem naprzeciwko pozostałych gości. October wytarł nos, aby powstrzymać śmiech. Żaden z nas nie był przecież zawodowcem w tej komedii z gatunku „płaszcza i szpady”.

Po zakończeniu inspekcji zjadłem kolację wraz z innymi stajennymi i z dwoma z nich poszedłem do baru w Sław. W połowie pierwszego drinka zostawiłem ich, by zatelefonować do Octobra.

– Kto mówi? – zapytał męski głos.

Na moment zgłupiałem, ale po chwili rzuciłem „Parlooma”, wiedząc, że to sprowadzi lorda Octobra do telefonu.

– Coś się stało? – odezwał się po chwili.

– Nie. Czy ktoś z miejscowej centrali podsłuchuje pańskie rozmowy?

– Nie przysiągłbym, że nie. – Zawahał się. – Gdzie pan jest?

– W budce telefonicznej w Slaw, w końcu osady położonej bliżej pana rezydencji.

– Mam gości na kolacji. Czy możemy umówić się na jutro?

– Tak.

– Czy może pan powiedzieć, o co chodzi? – zapytał po krótkim namyśle.

– Tak. Księgi z ostatnich siedmiu czy ośmiu sezonów i najdrobniejsze strzępy informacji, jakie może pan zdobyć o jedenastu… obiektach.

– Czego pan szuka?

– Jeszcze nie wiem.

– Czy potrzeba panu czegoś jeszcze?

– Tak, ale to wymaga omówienia.

– Za podwórzem stajennym jest strumyk, który spływa z wrzosowisk. Jutro po obiedzie niech pan idzie w górę strumienia.

– W porządku.

Odwiesiłem słuchawkę i powróciłem szybko do rozpoczętego drinka w barze.

– Długo cię nie było – zauważył Paddy, jeden ze stajennych, którzy przyszli tu ze mną. – Wyprzedziliśmy cię o jedną kolejkę. Cóż ty robiłeś, czytałeś napisy w ustępie?

– Na tych ścianach są takie napisy – zadumał się drugi stajenny, gamoniowaty osiemnastolatek – których jeszcze nie skapowałem…

– I bardzo dobrze – powiedział z uznaniem Paddy. Czterdziestoletni Paddy zachowywał się jak przybrany ojciec wobec wielu młodszych chłopców.

W małej sypialni spałem pomiędzy nimi. Paddy, równie bystry jak Grits powolny, był upartym, niedużym Irlandczykiem, przed którego wzrokiem nie uszła żadna sztuczka. W chwili, kiedy cisnąłem na łóżko moją walizkę i zacząłem ją rozpakowywać pod jego inkwizytorskim spojrzeniem, byłem zadowolony, że October tak nalegał na całkowitą zmianę moich rzeczy.