Выбрать главу

Gdy odjechali już dostatecznie daleko od miejsca starcia, Móri postanowił zrobić postój, by opatrzyć ewentualne rany.

Berndowi nie szczędzono pochwal za okazaną dzielność, chłopak żył nimi jeszcze przez tydzień. Móriego trafiono w ramię, ale rana okazała się powierzchowna i łatwa do wyleczenia. Gorzej sprawa się przedstawiała z jednym z żołnierzy, a także Siegbertem i Erlingiem. Żołnierzowi zadano cios szablą w głowę, zdołał wprawdzie uchylić się w czas, lecz został przy tym niemalże oskalpowany i mocno krwawił. Theresa okazała się bardzo sprawną pielęgniarką. Siegbert przez zranioną nogę miał trudności z chodzeniem, ale puszył się raną tak jak Bernd pochwałami. Erling w zasadzie nie doznał obrażeń, lecz dosięgło go to, co dotyka wielu żołnierzy, zwłaszcza tych niedoświadczonych: przeżył wstrząs widząc tak wielu ludzi umierających gwałtowną śmiercią. Drżał, jakby przeniknął go chłód, i to drżenie nie chciało ustąpić. Theresa stwierdziła jednak, że taka reakcja świadczy o nim jak najlepiej, i wszyscy pozostali nie mogli się z nią nie zgodzić.

Najgorzej jednak sprawa przedstawiała się z Dolgiem.

Chłopca nie dało się pocieszyć. Rozszlochał się tak, że nie mogli zeń wyciągnąć, co go tak zasmuciło, gdy jednak dostał do picia coś gorącego z kociołka wiszącego nad ogniskiem, które rozpalili, wyjaśnił w końcu:

– Szafir! Cudowny niebieski szafir… Jest brudny!

– Można go chyba umyć – próbował uspokoić syna Móri.

– Nie, nie można, bo on jest brudny w środku!

– Pokaż nam! Nie bój się, nie będziemy go dotykać, tylko popatrzymy. Podnieś go do góry.

Zalany łzami Dolg drżącymi rękami uniósł swój klejnot.

Wszyscy teraz zobaczyli, że szafir stracił swą przejrzystość. W głębi widać było mętną plamę.

Żołnierze i chłopcy służący nigdy dotąd nie widzieli niebieskiej kuli i wydała się im baśniowo piękna. Inni jednak dostrzegli różnicę.

– Szkoda, że nie widzieliście, jak iskrzy – powiedział zasmucony Erling. – Piękniejszy kamień nie istnieje!

– Nic dziwnego, ze jest brudny – mruknął Móri. – Trzymał go przecież w dłoniach ten zły starzec.

– Szafir nie może stykać się ze złem – płakał Dolg. – Co my zrobimy, jest zniszczony!

Bernd wtrącił z wahaniem:

– Czy panicz Dolg nie może spytać swojego… tego, który się pojawił?

– Cienia? – rozjaśnił się Dolg.

– Czy on wciąż jest tutaj? – dopytywała się Theresa.

– Nie wiem. Nie widziałem go od chwili, gdy oddał mi kamień zabrany kardynałowi. Ale mogę go wezwać.

Dolg, już trochę mniej zmartwiony, wstał i zawołał:

– Cieniu, mój przyjacielu! Jesteś tutaj? Nie wiem, co mam zrobić z szafirem!

Z mroku pod drzewami wyłoniła się olbrzymia postać, czarny skondensowany cień, w inny sposób nie dało się go opisać. Nero skoczył w przód i przywitał się, wesoło merdając ogonem.

Ci, którzy dotychczas Cienia nie widzieli, poderwali się zaskoczeni, inni wstali z szacunkiem.

Cień zwrócił się do Dolga:

– Podnieś go do góry!

Chłopiec posłusznie wykonał polecenie, a olbrzym patrzył na szafir, nie zbliżając się do niego.

– Masz rację. Ten łajdak zbezcześcił szlachetny kamień. Teraz naprawdę musisz pozwolić mi go dotknąć.

Dolg zawahał się.

– Zaufaj mi, chłopcze, nie odbiorę ci go, chociaż pożądam go całą duszą.

– Czy trzymanie szafiru w dłoniach nie jest dla ciebie niebezpieczne?

– Niebezpieczne raczej nie jest – odparł głuchy głos z uśmiechem, ale im wydało się, że w tym uśmiechu, którego nie widzą, a tylko słyszą, znać ślad smutku. – Ale to niedobrze dla was.

Dolg ufnie ułożył mu kulę w dłoniach.

– Tylko ty możesz oczyścić szafir – rzekł uroczyście.

Był to zaiste niezwykły widok, kiedy dłonie utkane z cienia otoczyły idealnie okrągły kamień. Widać go było poprzez dłonie, ale i dłonie wyglądały teraz inaczej.

A potem… z wolna zarysy szafiru zatracały ostrość, podczas gdy dłonie jej nabierały. Świadkowie głośno jęknęli, kiedy wyłoniła się postać mężczyzny w mnisiej opończy. Wciąż nie była wyraźna, ale teraz widzieli już twarz Cienia, skórę i gruby sznur, którym był przewiązany w pasie, materiał szaty, czarny, spleciony z nici, jakich nie znali.

Dolg badawczo przyglądał się ukazującej się twarzy. Wreszcie przemiana się zakończyła, ale olbrzym wciąż pozostawał bardziej cieniem niż żywą istotą. Stał się jednak na tyle wyraźny, że to, co dostrzegł Dolg, znów przywołało łzy do oczu chłopca.

– Jesteś jednym z nich – szepnął Dolg. – Jednym z nas!

– Tak, Dolgu, właśnie tak – łagodnie potwierdził Cień.

Olbrzymie, nieco skośne, czarne jak węgiel oczy, pozbawione białek. Rysy niezwykle czyste, niespotykane u żadnej ludzkiej rasy, może z wyjątkiem jakiejś niezwykłej istoty z etiopskiego plemienia.

Zwrócił kamień Dolgowi.

– Zrobiłem, co mogłem. To nie wystarczyło i nie wiem, czego potrzeba, by go całkiem oczyścić.

Patrzyli na szafir, teraz w drobnych rączkach Dolga. Kamień był bez wątpienia bardziej przejrzysty, połyskujący, lecz wciąż pozostawały w nim mętne plamy.

Plamy, które mogły nigdy nie zniknąć.

– Czystość – orzekł Cień. – Potrzeba z pewnością duchowej czystości. Lecz jeśli nawet ty, mały, niewinny chłopiec, nie możesz pomóc swojemu kamieniowi, to nie wiem, gdzie szukać środka zaradczego. Zły kardynał zadał nieuleczalną ranę naszemu klejnotowi.

Powiedział “naszemu klejnotowi”, zapamiętał sobie Dolg. Co miał na myśli?

Cień wyprostował się wzdychając.

– A teraz muszę was opuścić, przyjaciele. Jako prawie niewidzialny, mogłem przychodzić i odchodzić. Teraz jednak, kiedy stałem się wyraźniejszy, nie mogę ci już więcej pomagać, Dolgu.

Chłopiec głęboko się zasmucił.

– Taką cenę musieliśmy zapłacić za to, że dotknąłem kamienia – powiedział Cień.

Móri sprawiał wrażenie nieobecnego duchem. Zastanawiał się nad dwiema sprawami, o których wspomniał Cień.

Pierwszą z nich były jego słowa: “Znak Słońca skradziony nam przez ludzi”. Ludzi? Kim więc albo czym byli ci, o których mówił “my”?

Druga kwestia: Deobrigula. Znów pojawiło się to słowo czy nazwa. Bastion Zakonu Słońca miał leżeć w Deobrigula.

Bez wątpienia to łacińskie słowo. Zgadzałoby się więc, że stary zakon wywodził się jeszcze z czasów rzymskich.

Móri zamierzał pytać o więcej, ale drgnął, kiedy Cień zwrócił się wprost do niego.

– Móri z rodu islandzkich czarnoksiężników! Twój syn zadał mi kiedyś ważne pytanie, na które nie zdążyłem odpowiedzieć. Uczynię to teraz. Dolg zapytał, skąd wziął się jego wygląd. Zapewniłem go, że nigdy nie zbliżyłem się do jego matki, nietykalnej.

Móri skinął głową. Pozostali zrozumieli, że i dla niego ta sprawa była ogromnie ważna, być może szczególnie teraz, kiedy ujrzał podobieństwo między Dolgiem a Cieniem.

Nie widzieli Strażniczki czuwającej przy grocie szafiru ani też największej gromady błędnych ogników, wszystkich tak podobnych do Dolga.

Olbrzym uśmiechnął się.

– To ciebie, Móri, przygotowano.

– Mnie?

– W krainie na północy dostałeś kiedyś napój, niezwykle aromatyczny. Wypiłeś go i spytałeś Tiril, co w nim było, ale ona nic o nim nie wiedziała. Napój po prostu stał na twoim stoliku.

Móri zastanowił się, powrócił myślą do okresu spędzonego w Norwegii, przed narodzinami Dolga.

– Pamiętam.

– To ja wszedłem do waszego domu. Do napoju wlałem olejki aromatyczne i pewne substancje z naszego świata. Rozeszły się po twojej krwi i kiedy spłodziłeś Dolga, ich cząsteczki przeniknęły także w jego krew i przez to stał się jednym z nas.