Выбрать главу

Z cizby znów sie rozlegly bojowe okrzyki, ale szybko scichly przyduszone slowami, zrazu wypowiadanymi cicho, niepewnie. Potem coraz glosniej. Wreszcie zapadla cisza.

Visenna wysunela sie zza pleców Mikuli, stanela u boku kowala. Nie siegala mu nawet do ramienia. Tlum zaszemral. Mikula znowu uniósl obie dlonie.

- Przyszedl czas taki - zawolal - ze nie ma co dluzej w tajemnicy kryc, zem po pomoc poslal do druidów z Kregu, gdy komes z Mayeny pomocy nam odmówil. Nie nowina mi, ze mnodzy z was krzywo na to patrza.

Tlum ucichl z wolna, lecz wciaz falowal, pomrukiwal.

- Oto jest pani Visenna - rzekl Mikula wolno. - Z mayenskiego Kregu. Na pomoc nam pospieszyla na pierwsze wezwanie. Ci, co sa z Klucza, znaja ja juz, ludzi tam leczyla, uzdrawiala moca swoja. Tak, chlopy. Pani to malenka, ale moc jej wielka. Ponad zrozumienie nasze owa moc i straszna nam, ale przeciez ku pomocy nam posluzy!

Visenna nie odezwala sie ani slowem, nie przemówila ani nie uczynila zadnego gestu w strone zebranych. Ale ukryta moc tej malej piegowatej czarodziejki byla niewiarygodna. Korin ze zdumieniem poczul, ze przepaja go dziwny entuzjazm, ze obawa przed tym czyms, co kryje sie na przeleczy, obawa przed niewiadomym znika, rozwiewa sie, przestaje istniec, staje sie niewazna, tak dlugo, jak dlugo blyszczy swietlisty klejnot na czole Visenny.

- Tak tedy widzicie - ciagnal Mikula - ze i na owego koscieja sposób sie znajdzie. Nie sami idziemy, nie bezbronni. Ale wprzódy tamtych zbójów wybic mus nam!

- Mikula praw! - wrzasnal brodacz z Poroga. - Co nam, czary nie czary! Na przelecz, chlopy! Na pohybel kosciejowym!

Tlum huknal jednym glosem, plomien ognisk rozblysl na ostrzach wzniesionych kos, pik, siekier i widel.

Korin przedarl sie przez cizbe, wycofal pod las, odnalazl kociolek zawieszony nad ogniskiem, miske i lyzke. Wydrapal z dna kotla resztke przypalonej kaszy ze skwarkami. Usiadl, oparl miske na kolanach, jadl powoli, wypluwajac luski jeczmienia. Po chwili wyczul czyjas obecnosc.

- Siadaj, Visenna - powiedzial z pelnymi ustami.

Jadl dalej, zerkajac na jej profil, na wpól przysloniety kaskada wlosów czerwonych jak krew w blasku ognia. Visenna milczala, zapatrzona w plomienie.

- Hej, Visenna, czemu siedzimy jak dwa puszczyki? - Korin odstawil miske. - Ja tak nie moge, zaraz mi sie robi smutno i zimno. Gdzie oni schowali ten samogon? Dopiero co stal tu dzbanek, zaraza z nim. Ciemno jak w...

Druidka odwrócila sie ku niemu. Jej oczy swiecily dziwnym zielonkawym blaskiem. Korin zamilkl.

- Tak. Zgadza sie - powiedzial po chwili i odkaszlnal - Jestem zlodziej. Najemnik. Rabus. Wmieszalem sie, bo lubie bijatyki, wszystko mi jedno, z kim sie bije. Wiem, jaka jest cena jaspisu, jadeitu i innych kamieni, jakie jeszcze sie trafiaja w kopalniach Amell. Chce sie oblowic. Jest mi obojetne, ilu z tych ludzi jutro zginie. Co jeszcze chcesz wiedziec? Sam powiem, niepotrzebnie uzywasz tej blyskotki schowanej pod wezowa skórka. Nie zamierzam niczego ukrywac. Masz racje, nie pasuje ani do ciebie, ani do twojej szlachetnej misji. To wszystko. Dobranoc. Ide spac.

Wbrew slowom nie wstal. Chwycil tylko kij i dzgnal nim kilkakrotnie plonace glownie.

- Korin - rzekla Visenna cicho.

- Tak?

- Nie odchodz.

Korin spuscil glowe. Z brzozowego polana w ognisku buchaly niebieskawe gejzery plomienia. Spojrzal na nia, ale nie mógl zniesc widoku niesamowicie blyszczacych oczu. Odwrócil glowe w strone ognia.

- Nie wymagaj od siebie za wiele - powiedziala Visenna, owijajac sie plaszczem. - Tak juz jest, ze to, co nienaturalne, budzi strach. I wstret.

- Visenna...

- Nie przerywaj mi. Tak, Korin, ludzie potrzebuja naszej pomocy, sa za nia wdzieczni, czesto nawet szczerze, ale brzydza sie nami, boja sie nas, nie patrza nam w oczy, spluwaja za plecami. Madrzejsi, jak ty, sa mniej szczerzy. Nie jestes wyjatkiem, Korin. Od wielu juz slyszalam, ze nie sa dostatecznie godni, by siedziec ze mna przy jednym ognisku. A zdarza sie, ze to my potrzebujemy pomocy tych... normalnych. Albo ich towarzystwa.

Korin milczal.

- Wiem - ciagnela Visenna - ze byloby ci latwiej, gdybym miala siwa brode do pasa i haczykowaty nos. Wówczas wstret do mojej osoby nie powodowalby takiego zamieszania w twojej glowie. Tak, Korin, wstret. Ta blyskotka, która nosze na czole, to chalcedon... Jemu w duzej mierze zawdzieczam swoje zdolnosci magiczne. Masz racje, z pomoca chalcedonu udaje mi sie czytac co wyrazniejsze mysli. Twoje sa az nadto wyrazne. Nie wymagaj, zeby mi bylo z tego powodu przyjemnie. Jestem czarownica, wiedzma, ale oprócz tego kobieta. Przyszlam tu, bo chcialam sie z toba przespac.

- Visenna...

- Nie. Teraz juz nie chce.

Siedzieli w milczeniu. Pstrokaty ptak w glebi lasu, w ciemnosciach na galezi drzewa, czul strach. W lesie byly sowy.

- Z tym wstretem - odezwal sie wreszcie Korin - lekko przesadzilas. Przyznaje jednak, ze budzisz we mnie cos w rodzaju... niepokoju. Nie powinnas byla pozwolic, bym ogladal to wtedy, na rozstaju. Ten trup, wiesz?

- Korin - rzekla czarodziejka spokojnie. - Kiedy ty pod kuznia wbiles vranowi miecz w gardlo, ja o malo nie wyrzygalam sie na grzywe konia. Mialam klopoty z utrzymaniem sie w siodle. Ale zostawmy nasze specjalnosci w spokoju. Skonczmy rozmowe, która prowadzi donikad.

- Skonczmy, Visenna.

Czarodziejka szczelniej otulila sie plaszczem. Korin dorzucil do ogniska kilka szczap.

- Korin?

- Tak?

- Chcialabym, zeby przestalo byc ci obojetne, ilu ludzi jutro zginie. Ludzi i... I innych. Licze na twoja pomoc.

- Pomoge ci.

- To jeszcze nie wszystko. Zostaje sprawa przeleczy. Musze otworzyc droge przez Klamat.

Korin wskazal zarzacym sie koncem patyka inne ogniska i ulozonych przy nich ludzi, uspionych lub pograzonych w cichych rozmowach.

- Z nasza wspaniala armia - powiedzial - nie powinnismy z tym miec klopotów.

- Nasza armia zwieje do domów w momencie, w którym przestane ja otumaniac czarami - usmiechnela sie smutno Visenna. - A ja nie bede ich otumaniac. Nie chce, zeby którys z nich zginal w walce nie za swoja sprawe. A kosciej to nie jest ich sprawa, tylko sprawa Kregu. Musze isc sama na przelecz.

- Nie. Sama nie pójdziesz - rzekl Korin. - Pójdziemy tam razem. Ja, Visenna, od dziecka wiedzialem, kiedy nalezy uciekac, a kiedy jeszcze za wczesnie. Wiedze te doskonalilem przez lata praktyki i dzieki temu uchodze obecnie za odwaznego. Nie mam zamiaru narazac swojej opinii. Nie musisz mnie otumaniac czarami. Najpierw zobaczymy, jak ten kosciej wyglada. Nawiasem mówiac, wedlug ciebie, co to jest, ten kosciej?

Visenna pochylila glowe.

- Obawiam sie - szepnela - ze to jest smierc.

VI

Tamci nie dali sie zaskoczyc w jaskiniach. Czekali w siodlach, nieruchomi, wyprostowali, wpatrzeni w wychodzace z lasu szeregi uzbrojonych chlopów. Wiatr targajacy ich plaszczami upodabnial ich do wychudlych drapieznych ptaków o postrzepionych piórach, groznych, budzacych respekt i strach.

- Osiemnastu - policzyl Korin, stajac w strzemionach. - Wszyscy konno. Szesc luzaków. Jeden wóz. Mikula!

Kowal szybko przeformowal swój oddzial. Uzbrojeni w piki i oszczepy przyklekli na skraju zarosli, wbijajac tylce broni w ziemie. Lucznicy wybrali pozycje za drzewami. Reszta wycofala sie w gaszcz.

Jeden z jezdzców ruszyl w ich strone, zblizyl sie. Wstrzymal konia, uniósl reke nad glowe, cos krzyknal.