Выбрать главу

Boothe oddychał ciężko, częściowo z powodu wypitego alkoholu, głównie jednak dlatego, że megalomańskie marzenia o władzy napełniły go mrocznym podnieceniem. Lampa od Tiffany’ego rzucała kręgi bursztynowego światła na jego policzki, mniejsze plamki błękitu na podbródek, barwiła usta na żółto i malowała zielenią nos i czoło, więc ponownie skojarzył się Danowi z karnawałem, ze strasznym lunaparkiem jak z powieści Bradbury’ego „Jakiś potwór tu nadchodzi”. Przypominał dziwacznego, szalonego klauna, w którego oczach płonęły migotliwe, szkarłatne ognie piekła i potępione dusze.

– Świat będzie nasz – oznajmił Boothe.

Uśmiechnął się do Uhlandera, który odpowiedział uśmiechem, jakby obaj zapomnieli o fatalnym fiasku swoich planów i poważnym niebezpieczeństwie, jakie im groziło.

– Jesteście parą wariatów – wykrztusił Dan.

– Proroków – poprawił go Uhlander.

– Wariatów.

– Wizjonerów – sprostował Boothe. Odwrócił się od Dana i znowu zaczął spacerować.

Uśmiech stopniowo spełzł z twarzy Uhlandera, który przypomniał sobie, po co się spotkali w tym miejscu. Opowiadał dalej. Dylan McCaffrey spędzał w domu w Studio City dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, rok po roku, wciąż przy Melanie, uwięziony prawie tak samo jak ona, widując tylko garstkę sympatyków spośród niewielkiego kręgu przyjaciół, którzy łączyli naukę z okultyzmem i podzielali jego zainteresowania – wszyscy w ten czy inny sposób utrzymywani przez Palmera Boothe’a. Dylan, ogarnięty narastającą obsesją na punkcie swojego projektu, wyznaczał dla Melanie coraz ostrzejszy reżim, stawał się coraz bardziej wymagający, coraz trudniej wybaczał jej zwykłe ludzkie słabości, ułomności i ograniczenia. Szary pokój, pomalowany, wyciszony i urządzony w ten sposób, żeby zredukować do minimum wszelkie bodźce z zewnątrz, stał się całym wszechświatem Melanie i również ośrodkiem życia jej ojca. Nieliczni uprzywilejowani, którzy wiedzieli o eksperymencie, traktowali go jak szlachetną próbę przemiany rasy ludzkiej i ukrywali tortury Melanie tak starannie, jakby strzegli świętej i cudownej tajemnicy.

– Potem – ciągnął Uhlander – dwie noce temu Melanie wreszcie dokonała przełomu. Podczas swojej najdłuższej sesji w komorze deprywacji sensorycznej, w kokonie, osiągnęła to, w co Dylan zawsze wierzył.

Boothe odezwał się z purpurowo – szarego cienia pod oknem:

– Dziewczynka wykorzystała swój pełny psychiczny potencjał. Oddzieliła swoje ciało astralne od ciała fizycznego i wydostała się ze zbiornika.

– Lecz nikt nie spodziewał się tego, co nastąpiło później – oświadczył Uhlander. – W ataku szału zabiła swojego ojca, Willy’ego Hoffritza i Erniego Coopera, który akurat tam był.

– Ale jak? – zapytał Dan, chociaż już wierzył w prawdziwość tej historii. – Mówiliście, że ciało astralne zwykle posiada zdolność obserwacji, ale nie może wykonać żadnych fizycznych czynności. A nawet jeśli w tym przypadku było inaczej… przecież to tylko mała dziewczynka. Tych ludzi śmiertelnie pobito. Zmasakrowano w bestialski sposób.

Palmer Boothe przesunął się do głębszego cienia pod bibliotecznymi regałami i znikł w mroku. Jego odcieleśniony głos napłynął znikąd:

– Zdolność projekcji astralnej to nie wszystko, czego ta mała dziwka nauczyła się tamtej nocy. Widocznie odkryła również, jak teleportować swoje ciało astralne na wielkie odległości…

– Do Las Vegas, w góry nad Mammoth – uściślił Uhlander.

– …i jak poruszać przedmiotami bez dotykania. Telekineza – wyjaśnił Boothe. Zrobił przerwę. W ciemności szklanka whisky zadzwoniła o zęby. Odgłos przełykania zabrzmiał nienaturalnie głośno. – Jej siła jest psychiczna, to siła umysłu, która praktycznie nie ma granic. Ona jest silniejsza niż dziesięciu ludzi, stu, tysiąc. Łatwo pozbyła się ojca, Hoffritza i Coopera… a teraz dopadnie resztę z nas, jednego po drugim, i widocznie potrafi wykryć naszą obecność, nawet w najlepszej kryjówce.

Melanie westchnęła.

Laura przechyliła się i spojrzała na córkę w nikłym świetle padającym z ekranu.

Dziewczynce sennie opadały powieki.

Zaniepokojona Laura położyła rękę na ramieniu córki i potrząsnęła lekko, potem mocniej.

Melanie zamrugała. – Oglądaj film, kochanie. Oglądaj film. Oczy dziecka ponownie skupiły się na ekranie i śledziły akcję.

Boothe wynurzył się z cienia.

Uhlander wychylił się do przodu z fotela.

Obaj jakby czekali, żeby Dan coś powiedział, żeby ich zapewnił, że zabije dziewczynkę i powstrzyma jatki.

On jednak milczał, ponieważ chciał, żeby trochę się spocili. Poza tym w głowie miał taki zamęt, że na razie wolał się nie odzywać.

Morderstwo, jak wiedział, było ludzką rzeczą, równie uniwersalną jak miłość. Mordercze skłonności występowały u łagodnych i potulnych, dobrych i niewinnych, chociaż może ukryte głębiej niż u innych. Odkrycie tych skłonności u Melanie McCaffrey nie zdziwiło go bardziej niż u licznych zabójców, których przez lata wsadzał do więzienia – chociaż wprawiło go w rozterkę i głębokie przygnębienie.

To prawda, że mordercze instynkty Melanie były bardziej zrozumiałe niż w większości wypadków. Uwięziona, torturowana fizycznie i psychicznie, pozbawiona miłości, ciepła i zrozumienia, traktowana bardziej jak laboratoryjna małpka niż ludzka istota, skazana na długie lata fizycznego i emocjonalnego bólu, wyhodowała w sobie nadludzką furię i nienawiść, twardą jak diament i palącą jak ogień, którą mogła zaspokoić tylko krwawa, brutalna zemsta. Może jej furia i nienawiść – i potrzeba rozładowania tych gwałtownych emocji – przyczyniły się do psychicznego przełomu w takim samym stopniu, jak ćwiczenia i surowe warunki narzucone przez ojca.

Teraz ścigała swoich dręczycieli, krucha dziewięcioletnia dziewczynka, morderczyni równie groźna i skuteczna jak Kuba Rozpruwacz czy członkowie Rodziny Mansona. Lecz nie była całkowicie zdeprawowana. Dan uczepił się tej myśli. Widocznie jakaś część jej umysłu zareagowała ze zgrozą i wstrętem na tę jatkę. Przerażona własnymi krwawymi czynami, Melanie uciekła w katatonię, schroniła się w ciemnym miejscu, gdzie mogła ukryć straszną prawdę o morderstwach przed światem… i nawet przed sobą. Dopóki zachowała sumienie, nie zmieniła się jeszcze w bestię i może wciąż istniała dla niej nadzieja wyleczenia.

To ona opanowała wtedy kuchenne radio. Nie mogła zrzucić z siebie ciężkiego brzemienia winy, które uwięziło ją w mrocznym quasiautystycznym świecie, nie mogła zdobyć się na przyznanie do swoich czynów, mogła jednak wysyłać przez radio ostrzeżenia i prośby o pomoc. To właśnie oznaczały te wiadomości: „Pomóż mi, powstrzymaj mnie. Pomóż mi. Powstrzymaj mnie”.

A trąba powietrzna pełna kwiatów oznaczała… co? Nie żadną groźbę, oczywiście. Laura i Earl odebrali ją jako groźbę tylko dlatego, że nie zrozumieli. Nie, wir obładowany kwiatami stanowił żałosny, rozpaczliwy wyraz miłości Melanie do matki.

Miłość do matki.

W tej miłości dziewczynka mogła znaleźć zbawienie.

Boothe zniecierpliwił się milczeniem Dana.

– Kiedy dokonała przełomu, kiedy wreszcie odrzuciła wszelkie cielesne ograniczenia, kiedy odkryła swoje wielkie moce i nauczyła się nimi posługiwać, powinna okazać nam wdzięczność. Ta zepsuta mała dziwka powinna być wdzięczna ojcu i nam wszystkim, którzy pomogliśmy jej stać się czymś więcej niż dzieckiem, czymś więcej niż człowiekiem.