Выбрать главу

Wróciłem do holu i zabrałem Pita na krótką przechadzkę.

Wstąpiliśmy do ,,bardzo miłej restauracji”, ale nie byłem głodny, więc nie tknąłem śniadania. Jajkami na twardo zajął się Pit. O jedenastej trzydzieści byłem już z powrotem. W końcu pozwolili mi ją zobaczyć.

Widziałem tylko jej twarz, resztę ciała miała przykrytą. Poznałem ją jednak natychmiast — to była moja Ricky, wyglądała jak śpiący anioł.

— Jest pod wpływem posthipnozy — wyjaśnił mi cicho doktor Rumsey. — Proszę stanąć tutaj, a ja ją obudzę. Hm, wydaje mi się, że tego kota powinien był pan zostawić za drzwiami.

— Myli się pan, doktorze.

Zaczął coś mamrotać, wzruszył ramionami i obrócił się ku pacjentce.

— Obudź się, Frederiko. Obudź się. Musisz się teraz obudzić.

Powieki Ricky zatrzepotały. Nagle otworzyła oczy. Chwilę błądziła wzrokiem bez celu, w końcu nas zauważyła i uśmiechnęła się sennie.

— Danny… i Pit.

Wyciągnęła ręce i zobaczyłem na lewym palcu mój szkolny pierścionek.

Pit zamruczał, skoczył na łóżko i w powitalnym uniesieniu zaczął ją lizać po twarzy.

Doktor Rumsey miał zamiar zatrzymać ją na noc, lecz Ricky nie chciała o tym słyszeć. Zamówiłem więc aerotaxi i odlecieliśmy do Brawley. Babcia Ricky zmarła w 1980 roku i wszystkie kontakty towarzyskie urwały się od tego czasu, ale chcieliśmy wziąć stamtąd parę pamiątek — przede wszystkim książki. Przesłałem je Johnowi na adres Alladina. Ricky była trochę oszołomiona tymi zmianami, które zaszły w czasie jej snu, toteż bez przerwy trzymała mnie za rękę. Na szczęście nie ogarnęła jej nostalgia za utraconym domem, która stanowi największe ryzyko hibernacji. Chciała jednak jak najszybciej opuścić Brawley.

Wynająłem taksówkę i odlecieliśmy do Yumy. Tam też wpisałem się do księgi metrykalnej okręgu. Wyraźnym, czytelnym pismem umieściłem w rubryce swoje pełne nazwisko ,,Daniel Boone Davis”, żeby nie było najmniej-szych wątpliwości, który D.B. Davis jest autorem tego arcydzieła. Kilka minut później trzymałem małą dłoń Ricky w swojej i wzruszony powtarzałem: ,,Ja, Daniel, biorę ciebie, Frederico… dopóki nas śmierć nie rozłączy”.

Drużbą był Pit, a świadków znaleźliśmy w budynku sądu.

Z Yumy przenieśliśmy się w pobliże Tucson, na małe ranczo z restauracją, gdzie wynajęliśmy bungalow, znacznie oddalony od głównego budynku. Obsługiwał nas ,,Pracuś Paul”, tak że nie musieliśmy z nikim się spotykać. Pit stoczył walną bitwę z miejscowym kocurem, który do tej pory rządził na ranczu. Poza tym incydentem nie spotykały nas żadne nieprzyjemności w miodowym miesiącu. Ricky zachowywała się w małżeństwie tak, jakby ona sama je wymyśliła, a ja — cóż, ja miałem Ricky.

Zostało mi już niewiele do opowiadania. Dzięki akcjom Ricky — w dalszym ciągu miałem pakiet kontrolny firmy Hired Girl — wysadziłem z siodła McBee'a i przesunąłem go na stanowisko ,,doświadczalnego inżyniera emeryta”. Głównym konstruktorem mianowałem Chucka. John jest szefem Alladina, ale nieustannie ostrzega, że ucieknie na emeryturę. Chyba jednak żartuje… Razem z nim i Jenny opanowaliśmy przedsiębiorstwo, John bowiem uważał cały czas, by nie stracić kontroli nad całością, wypuszczał jedynie konieczne obligacje, nic poza tym. Nie jestem w radzie nadzorczej ani jednej z licznych korporacji — konkurują nawzajem, ja zaś nie mieszam się do tych spraw. Konkurencja to dobra rzecz — Darwin wiedział o tym najlepiej.

Sam stanowię jednoosobowe ,,Biuro Konstrukcyjne Davisa”: kreślarnia i mały warsztat z jednym starym mechanikiem, który uważa mnie za wariata, ale wykonuje swą pracę prawie bezbłędnie. Produkcję zostawiam tym, którzy wykupią licencję na to, co skonstruuję.

Odnalazłem swoje notatki z rozmów z Twitchellem. Napisałem do niego wspominając mimochodem, że wszystko mi się udało i że wróciłem za pośrednictwem hibernatora. Usprawiedliwiałem się i bardzo przepraszałem za to, że ,,śmiałem w niego wątpić”, a na koniec pytałem, czy zechciałby rzucić okiem na rękopis, gdy już będzie skończony. W ogóle mi nie odpowiedział. Z tego wnioskuję, że nadal jest wściekły.

Ja jednak naprawdę piszę tę książkę i mam zamiar wysłać maszynopis do wszystkich wydawnictw. Gdyby go nie przyjęli, wydam książkę za własne pieniądze. Przynajmniej to jestem mu winien. Mam wobec niego znacznie większe zobowiązanie: dzięki niemu mam Ricky. I Pita. Zatytułuję ją: Zapoznany geniusz.

Jenny i John wyglądają tak, jakby mieli zamiar żyć wiecznie. Dzięki geriatrii, świeżemu powietrzu, słońcu, ruchowi i beztroskiemu podejściu do życia, Jenny jest ciągle tak samo piękna, mając według moich obliczeń sześćdziesiąt trzy lata. John podejrzewa, że jestem ,,po prostu” jasnowidzem, i odmawia przyjrzenia się bliżej dowodom na to, jak mi się wtedy wszystko udało.

Próbowałem to również wyjaśnić Ricky, ale fakt, iż w tym samym czasie byłem w Boulder i przy niej, w podróży poślubnej, oraz że rozmawiałem z nią w obozie skautów, leżąc jednocześnie w oszołomieniu narkotycznym w dolinie San Fernando, stanowił dla niej zbyt wielki szok, żeby mogła się w tym wszystkim połapać.

Zresztą Ricky nie należy do tych, którzy zawracają sobie głowę takimi niepoważnymi rzeczami. Kiedy zobaczyła, że jestem zdenerwowany, szepnęła: ,,Chodź do mnie, kochanie!”, wzburzyła tę resztkę włosów, jaka ostała mi się na głowie, i pocałowała mnie.

— Powiedz… czy warto było poczekać, aż dorosnę?

Spróbowałem dać jej jak najbardziej przekonywający dowód, że warto było.

Moje usiłowania, by wyjaśnić ten fenomen, bynajmniej nie były wystarczające. Coś mi uciekło, chociaż na tej karuzeli jeździłem sam i liczyłem jej obroty. Jak to się stało, że nie zauważyłem wiadomości o opuszczeniu przeze mnie zakładu? Mam na myśli to drugie przebudzenie, w kwietniu 2001, a nie w grudniu 2000. Przecież starannie czytałem wszystkie spisy ukazujące się w gazetach. Obudzono mnie (za drugim razem) w piątek 27 kwietnia 2001; Times powinien o tym poinformować następnego dnia. Ja jednak tego nie widziałem. Sięgnąłem do stojaka na stare gazety i jeszcze raz sprawdziłem: w Timesie z soboty 28 kwietnia widniało jak byk w rubryce ,,Zwolnieni” moje nazwisko — D.B. Davis.

A podchodząc do sprawy filozoficznie: czy jeden jedyny wiersz drukowanego tekstu może stworzyć odmienny wszechświat tak, jakby przy budowie obecnego zapomniano o Europie? Czy prawdziwa jest koncepcja ,,rozgałęziających się prądów czasu” i ,,światów alternatywnych”? Czy dostałem się do innego wszechświata — innego, bo zmieniłem jego porządek, choć odnalazłem tam Ricky i Pita? Istniał gdzieś (a może lepiej powiedzieć kiedyś) jakiś inny kosmos, w którym Pit narzekał, dopóki nie stracił nadziei, a później zniknął, żeby samotnie walczyć o przetrwanie? W którym Ricky nie udało się uciec z babcią i była zmuszona przeżyć ciężkie lata z mściwą Belle?…

Jeden wiersz drobnego druku nie wystarczy. Prawdopodobnie usnąłem tamtego wieczora i przegapiłem swoje nazwisko, dlatego rano wyrzuciłem gazety do kosza. Czasami bywam roztargniony, zwłaszcza gdy myślę o pracy.

Co byłbym jednak zrobił, gdybym zobaczył swe nazwisko? Poszedłbym tam, spotkał samego siebie — i w końcu zwariował? Nie, ponieważ gdybym ,,go” spotkał, nie uczyniłbym tego, co potem zrobiłem — to znaczy ,,potem” z mojego punktu widzenia. Nie wykonałbym tych czynności, które spowodowały mój skok w przeszłość i powrót do teraźniejszości. Nic nie potoczyłoby się tak, jak się potoczyło. Kontrola spoczywa w określonym ujemnym sprzężeniu zwrotnym z ,,wbudowanym bezpiecznikiem”.

Istnieje boska moc, która kształtuje nasze losy, niezależnie od tego, jak sami je kształtujemy. Wolna wola i przeznaczenie, mówiąc krócej, i obie realne. Istnieje tylko jeden rzeczywisty świat, z jedną przeszłością i jedną przyszłością. Jak było na początku, teraz i zawsze, świat bez końca, na wieki wieków, amen. Tylko jeden… lecz wystarczająco duży i skomplikowany, by objąć go w tej wielości, w ujemnych sprzężeniach zwrotnych i obwodach zabezpieczających, by pojąć wolność woli, zrozumieć podróże w czasie i wszystkie inne sprawy. W ramach danych praw możecie dokonać czego dusza zapragnie… ale i tak wrócicie pod własne drzwi.