— A tam nie spodobała! W ogóle nie przyszła, do cholery! — krzyknął na mnie i lekko spurpurowiał z wysiłku. — Dzwoniłem i mówiłem waszym, a ta kolorowa, co odebrała, kazała mi do gazety zadzwonić! Widziałem, jak gówniarz ją ukradł, a ta odkłada słuchawkę!
— Gówniarz ukradł panu gazetę — Pokiwałem głową.
— No przecież mówię, do cholery! — Jego głos zaczynał przechodzić w skrzek, co nie uprzyjemniało czekania na windę. — To po to płacę podatki, żeby baba mi takie rzeczy mówiła? I jeszcze się śmiała, klępa jedna!
— Mógłby pan kupić nową gazetę — powiedziałem uspokajającym tonem.
Nie uspokoił się.
— Co to za gadanie, do czorta? Kupić nową gazetę? Sobota rano, jestem w piżamie, i mam iść po nową gazetę? A nie moglibyście z łaski swojej łapać bandytów, co?
Winda wreszcie oznajmiła swoje przybycie cichym „dzyń”, ale teraz już mnie to nie obchodziło, bo przyszła mi do głowy pewna myśl. Tak, od czasu do czasu miewam myśli. Większość nigdy nie wypływa aż na samą powierzchnię, pewnie wskutek tego, że całe życie usiłuję udawać człowieka. Ta jednak, niczym bąbelek gazu w błocie, z wolna wynurzyła się i pękła z trzaskiem, napełniając mój umysł jasnością.
— Sobota rano? — powiedziałem. — Pamięta pan, o której to było?
— Pamiętam, a jakże! Mówiłem im, która godzina, kiedy dzwoniłem, wpół do jedenastej w sobotę rano, a gówniarz gazetę mi kradnie!
— Skąd pan wie, że to gówniarz?
— Bo patrzyłem przez judasz, o! — wrzasnął na mnie. — Co, miałem wyjść na korytarz bez patrzenia? Kiedy wy nic tylko się obijacie? Niedoczekanie!
— Kiedy pan mówi „gówniarz”, osobę w jakim wieku ma pan na myśli?
— Słuchaj no pan — odparł — dla mnie każdy poniżej siedemdziesiątki to gówniarz. Ale ten? Dałbym mu ze dwadzieścia lat, a, i miał plecak, taki, co to teraz jest w modzie.
— Mógłby pan opisać tego chłopaka?
— Ślepy nie jestem. Kiedy wstał z moją gazetą, to widziałem, że miał tatuaż, taki, co to wszyscy sobie teraz robią, i to na karku!
Metalowe palce musnęły mój kark i choć odpowiedź znałem z góry, spytałem:
— Jak wyglądał ten tatuaż?
— Taki tam japoński znak czy coś. W głowie się nie mieści. Po tośmy sprali Japońców, żeby teraz kupować ich samochody i tatuować na naszych dzieciakach ich gryzmoły?
Wyraźnie dopiero się rozkręcał i choć podziwiałem go, że w tym wieku ma tyle energii, uznałem, iż pora oddać go w ręce odpowiednich władz w osobie mojej siostry. Myśl ta roznieciła we mnie przyjemne uczucie satysfakcji, bo raz, dzięki temu Debora będzie miała podejrzanego lepszego niż biedny Banita Dexter i dwa, napuszczając na nią tego przeuroczego starego pierdziela, choć trochę odegram się za to, że w ogóle śmiała mnie podejrzewać.
— Pan pozwoli ze mną — powiedziałem do dziadygi.
— Nigdzie nie idę.
— Nie chciałby pan porozmawiać z takim prawdziwym detektywem? — spytałem i godziny ćwiczeń nad moim uśmiechem najwyraźniej dały dobry skutek, bo starszy pan zmarszczył czoło, rozejrzał się i powiedział:
— No dobrze. — Następnie poszedł za mną tam, gdzie sierżant Siostra warczała na Camillę Figg.
— Mówiłam, że nic tu po tobie — powiedziała z całą serdecznością i wdziękiem, do jakich mnie przyzwyczaiła.
— W porządku — odparłem. — Rozumiem, że świadka mam zabrać ze sobą?
Debora otworzyła usta, po czym kilka razy na przemian zamykała je i otwierała, jakby uczyła się oddychać jak ryba.
— Nie możesz… to nie… Niech cię szlag trafi, Dexter — wyartykułowała wreszcie.
— Mogę, ale i tak w końcu mnie trafi, na pewno — odparłem. — Tymczasem ten oto przemiły staruszek ma ci coś ciekawego do powiedzenia.
— Tylko nie staruszek, tylko nie staruszek — oburzył się.
— To detektyw Morgan — przedstawiłem Deb. — Jest tu najważniejsza.
— Dziewczyna? — prychnął. — Nic dziwnego, że nikogo złapać nie mogą. Baba — detektyw.
— Niech pan jej powie o plecaku — poradziłem mu. — I o tatuażu.
— Jakim tatuażu? — rzuciła. — O czym, do cholery, mówisz?
— Jaka to wyszczekana — obruszył się starszy pan. — Wstyd!
Uśmiechnąłem się do siostry.
— Miłej pogawędki — rzuciłem.
26
Nie mogłem być pewien, że oficjalnie przywrócono mnie do drużyny, ale wolałem nie odchodzić za daleko, żeby nie stracić okazji do wspaniałomyślnego przyjęcia przeprosin siostry. Dlatego ulokowałem się przy drzwiach mieszkania świętej pamięci Manny'ego Borque'a, gdzie mogłem w stosownej chwili zostać zauważony. Niestety, zabójca nie ukradł wielkiej artystycznej kuli zwierzęcych rzygów na piedestale obok drzwi. Wciąż tkwiła na miejscu, w samym centrum mojej strategicznej pozycji i, czekając, musiałem na nią patrzeć.
Ciekaw byłem, ile czasu minie, zanim Debora spyta starszego pana o tatuaż i skojarzy fakty. Jeszcze nad tym myślałem, kiedy usłyszałem jej podniesiony głos, recytujący urzędowe formułki kończące przesłuchanie, typu „dziękuję za pomoc” i „proszę zadzwonić, jeśli coś się panu przypomni”. A potem ruszyli razem do drzwi. Debora mocno trzymała starszego pana za łokieć i sterowała go do wyjścia.
— Ale co z moją gazetą, psze pani? — zaprotestował, kiedy otworzyła drzwi.
— Psze pani sierżant — podpowiedziałem mu i Debora łypnęła na mnie spode łba.
— Proszę zadzwonić do gazety — poradziła. — Oddadzą panu pieniądze. — I praktycznie wyrzuciła go za drzwi, gdzie przez chwilę stał i trząsł się ze złości.
— Zło wygrywa! — krzyknął i wtedy, na szczęście dla nas obojga, Debora zamknęła drzwi.
— Wiesz, on ma rację — stwierdziłem.
— To nie powód, żebyś robił taką zadowoloną minę — odparowała.
— Natomiast ty powinnaś choć spróbować — zasugerowałem. — To on, chłopak tamtej, jak mu tam.
— Kurt Wagner — rzuciła.
— Doskonale. Godna podziwu staranność. To Kurt Wagner, i dobrze o tym wiesz.
— Gówno wiem — burknęła. — To mimo wszystko mógł być zbieg okoliczności.
— Pewnie — powiedziałem. — I są matematyczne szanse, że słońce wzejdzie na zachodzie, ale to mało prawdopodobne. Zresztą, kto jeszcze wchodzi w rachubę?
— Ta gnida Wilkins.
— Ktoś go obserwuje, nie?
Prychnęła.
— Taa, ale wiesz, jak to jest. Jeden z drugim zdrzemną się albo pójdą wysrać, a potem przysięgają, że ani na chwilę nie spuścili gościa z oka. A on w tym czasie spokojnie zarzyna czirliderki.
— Naprawdę nadal myślisz, że mógł być zabójcą? Mimo że ten gówniarz był tu w tym samym czasie, kiedy zginął Manny?
— Ty też tu wtedy byłeś. A to morderstwo nie jest takie jak pozostałe. Raczej marna podróbka.
— W takim razie skąd głowa Tammy Connor? To Kurt Wagner, Deb, nie ma innego wyjścia.
— No dobrze — zgodziła się. — To pewnie on.
— Pewnie? — spytałem autentycznie zaskoczony. Wszystko wskazywało na małolata z tatuażem na karku, a ta rozterki przeżywa.
Długo na mnie patrzyła, bynajmniej nie obdarzając mnie spojrzeniem pełnym ciepłej, siostrzanej miłości.
— To mimo wszystko mogłeś być ty — powiedziała.
— Proszę bardzo, aresztuj mnie — rzuciłem. — Tak byłoby najmądrzej, co? Kapitan Matthews będzie zadowolony, że kogoś aresztowałaś, a ty zostaniesz ulubienicą mediów, bo zawinęłaś brata. Świetne rozwiązanie, Debora. Nawet prawdziwy zabójca się ucieszy.