Выбрать главу

Człowiek i jastrząb dorastali razem przez rok, kiedy umacniała się między nimi więź silniejsza nawet od tej łączącej edenistów.

Przekazane im przez „Iasiusa” fragmenty pamięci oraz instynkty nawigacyjne stanowiły ich wspólne dziedzictwo. W ciągu życia każde będzie wiedzieć, gdzie w danym momencie przebywa drugie. Intuicja zawsze im podpowie tę samą trajektorię lotu czy strategię wykonania skoku.

Dokładnie rok po ostatnim locie „Iasiusa” „Volscen” odwiedzi! niedorosłego jastrzębia, który krążył z zadowoleniem w pierścieniu. Z kuli produkującej pokarm wykluło się — wraz z całym zespołem peryferyjnych organów — zgrabnie zapakowane egzołono, które odebrała załoga „Volscena”.

Athene czekała z niecierpliwością w komorze śluzowej na organiczny pakunek. Ciemna, pofałdowana muszla miała rozmiary ludzkiego torsu; miejscami była oszroniona, tam gdzie podczas krótkotrwałego pobytu w otwartej przestrzeni zamarzły płyny.

W atmosferze „Volscena” szybko zaczęły topnieć, tworząc na zielonym kompozytowym pokładzie kleiste kałuże.

Athene wyczuwała w środku umysł dziecka, cichy i zadowolony, do pewnego stopnia zaciekawiony. Przysłuchała się szmerom w paśmie afinicznym w poszukiwaniu owadzich sygnałów technobiotycznego procesora nadzorującego stan pakunku. Rozkazała mu otworzyć powłokę łona.

Powłoka podzieliła się na pięć segmentów, które rozchyliły się na kształt płatków kwiatu. Na zewnątrz wylał się płyn pomieszany ze śluzem. Pośrodku znajdował się mlecznobiały worek połączony z resztą organów za pomocą lepkich przewodów. Pulsował rytmicznie. Niemowlak był niczym cień; poruszył się nerwowo, gdy po raz pierwszy padło na mego światło. Płyny owodniowe wylały się z bulgotem i worek zaczął się kurczyć. Błona płodowa odpadała płatami.

— Jak się czuje? — zapytał „Oenone” z niepokojem. Ton tej myśli obudził w wyobraźni Athene wizerunek dziesięcioletniego chłopca z wytrzeszczonymi oczami.

— Po prostu doskonale — odparł Sinon łagodnie.

Syrinx uśmiechnęła się na widok pochylających się nad nią ciekawskich dorosłych, po czym kopnęła nóżkami w powietrzu.

Athene nie mogła ukryć rozbawienia, patrząc na pogodnego dzieciaka. W ten sposób wszystko jest prostsze, pomyślała. Gdy mają jeden rok życia, o wiele łatwiej im znieść zmianę otoczenia.

I żadnego bólu, krwi — zupełnie tak, jakbyśmy same nie były powołane do rodzenia.

— Oddychaj — pouczyła dziewczynkę.

Synnx przeżuła i wypluła z ust kleistą masę. Zwiększywszy maksymalnie wrażliwość afiniczną, Athene poczuła, jak do płuc niemowlaka wpływa chłodne powietrze. Było dla niego dziwne i nieprzyjemne, a światła i kolory napawały strachem po sennych, pastelowych obrazach pierścieni, do których był przyzwyczajony.

Malec zaniósł się płaczem.

Athene, pocieszając dziecko słowami i myślami, odłączyła od pępka technobiotyczną pępowinę i dźwignęła je ze śliskich pozostałości worka. Sinon kręcił się naokoło z ręcznikiem do wytarcia dziewczynki, promieniał dumą i troską. Załoga „Volscena” zaczęła porządkować pokład, szykując się do wyrzucenia za śluzę lepkich resztek pakunku. Athene zakołysała niemowlakiem i ruszyła korytarzem w stronę kajuty mającej tymczasowo pełnić funkcję pokoju dziecinnego.

— Jest głodna — stwierdził „Oenone”. Syrinx natychmiast podchwyciła tę myśl.

— Nie marudźcie — odrzekła Athene. — Zostanie nakarmiona, ale najpierw trzeba ją ubrać. Poza tym jest jeszcze sześć dzieciaków do odebrania. Będzie musiała nauczyć się czekać na swoją kolej.

Syrinx wydała przeciągły mentalny jęk sprzeciwu.

— Oj, czuję, że będzie z ciebie niezłe ziółko.

* * *

I tak też się stało, choć to samo można byłoby powiedzieć o każdym z jej rodzeństwa. Athene zamieszkała w okrągłym, jednokondygnacyjnym domu, w którym pomieszczenia otaczały pierścieniem główny dziedziniec. Ściany zrobiono z polipa, a gięty dach z jednego wielkiego arkusza przezroczystego kompozytu, który dało się w każdej chwili uczynić matowym. Całość powstała na zamówienie emerytowanego kapitana przed dwustu laty, kiedy panowała moda na krągłości i łuki. W skład domu nie wchodził ani jeden płaski element.

Dolina, gdzie go wybudowano, nosiła w sobie cechy typowe dla wnętrza Romulusa: miała niskie, pofałdowane zbocza, bujną tropikalną roślinność, strumyk zasilający kilka jezior. Wśród gałęzi oplecionych lianami starych drzew pomykały kolorowe ptaszki, a powietrze przesycał zapach kwitnących łąk. Dolina była niczym ukryta w dziczy rajska enklawa, nasuwała skojarzenia z Puszczą Amazońską sprzed epoki industrializacji, chociaż — jak w przypadku wszystkich habitatów edenistów — każdy centymetr kwadratowy był tu drobiazgowo zaplanowany i utrzymany.

Syrinx oraz jej bracia i siostry mogli do woli hasać po dolinie, jak tylko nauczyli się chodzić. Nic złego nie mogło się przytrafić dzieciom (właściwie nikomu), skoro przez cały czas nad wszystkim czuwała osobowość habitatu. Athene i Sinon mieli, rzecz jasna, pomoc — zarówno ludzi najętych do opieki nad dziećmi, jak i wywodzące się z małp technobiotyczne serwitory. Mimo to czuli się zmęczeni pracą.

Gdy Syrinx podrosła, odziedziczyła po matce kasztanowe włosy i nieco skośne, szmaragdowe oczy, po ojcu natomiast wzrost i długie ramiona. Żadne z rodziców nie czuło się odpowiedzialne za jej impulsywność. Sinon starał się ze wszystkich sił nikogo nie faworyzować, jednakże całe potomstwo wkrótce odkryło (i wykorzystywało do swych chytrych celów), że nie potrafi niczego odmówić swej córce ani długo się na nią gniewać.

W wieku pięciu lat po raz pierwszy usłyszała we śnie szepty.

Nie wypowiadane przez „Oenone”, ale Romulusa odpowiedzialnego za jej edukację. Osobowość habitatu pełniła rolę nauczyciela, kierując nieprzerwany strumień informacji do jej uśpionego mózgu; proces odbywał się interaktywnie, co pozwalało habitatowi zadawać nieme pytania i powtarzać wszystko, czego nie przyswoiła sobie za pierwszym razem. Poznała różnicę między edenistami i adamistami, ludźmi wyposażonymi w gen więzi afinicznej i tymi zwyczajnymi, „oryginałami”, których kod genetyczny został zmodyfikowany, ale nie rozszerzony. Nadmiar wiedzy rozbudzał w mej wielką ciekawość. Romulus nie narzekał; okazywał bezbrzeżną cierpliwość swej półmilionowej populacji.

— Głupia różnica — zwierzyła się pewnej nocy, leżąc w łóżku. — Wszyscy adamiści mogliby mieć więź afiniczną, gdyby tylko chcieli. Pustka w głowie, jakie to musi być straszne! Nie mogłabym żyć bez ciebie.

— Jeśli ktoś nie chce czegoś zrobić, nie wolno go przymuszać — odpowiedział „Oenone”.

Przez chwilę podziwiali wspólnie panoramę pierścieni. Tej nocy „Oenone” krążył wysoko nad oświetloną półkulą szafranowego olbrzyma, który ukazywał się w kształcie półksiężyca spod mglistych obłoków cząsteczek, co zawsze fascynowało Syrmx. Niekiedy całymi nocami obserwowała, jak olbrzymie armie chmur toczą z sobą wojnę.

— Jakie to głupie z ich strony — upierała się.

— Pewnego dnia odwiedzimy światy adamistów, wtedy zrozumiemy.

— Och, gdybyśmy tak mogli zaraz wyruszyć. Szkoda, że jeszcze nie dorosłeś.

— Już niedługo, Syrinx.

— Ale ten czas się dłuży.

— Osiągnąłem już szerokość trzydziestu pięciu metrów.

Trudniej było o cząsteczki w tym miesiącu. Jeszcze tylko trzynaście lat.

— Jejku, to przecież cała wieczność — odparła z żalem sześciolatka.

Z założenia edeniści mieli tworzyć w pełni egalitarną społeczność. Każdy posiadał swój udział w zasobach przemysłowych, technicznych i kapitałowych habitatu, każdy też (dzięki więzi afinicznej) miał prawo głosu przy podejmowaniu kluczowych decyzji. Innego rządu me było. Jednakże we wszystkich habitatach Saturna dowódcy jastrzębi należeli do swego rodzaju elity, wybrańców losu. Zwykłe dzieci nie okazywały im wrogości — nie dopuściliby do tego ani dorośli, ani osobowość habitatu, każdą zaś wrogość łatwo było wytropić w afinicznej wspólnocie. Odbywały się wszakże pewne podchody; bądź co bądź, dowódcy mieli dobrać sobie kiedyś członków załogi spośród najlepszych przyjaciół. Dlatego też grupy dzieciaków skupiały się nieodmiennie wokół osób niedorosłych kapitanów.