Выбрать главу

Życie kształtowało się harmonijnie, zgodnie z powszechnym wzorcem, chociaż dostosowanym do miejscowych warunków. Nie zdarzały się epoki lodowcowe, mogące odmienić kierunki rozwoju, jakie wytyczyły sobie tutejsze istoty, żadne zaburzenia nie powodowały radykalnych zmian klimatycznych. Jedynie okresowe burze, pojawiające się nieodmiennie w dziewięcioletnich odstępach, wpływały istotnie na życie planety. Uwzględniały je cykle rozrodcze zwierząt, z ich nadejściem kończyła się wegetacja roślin.

Na planecie rozpleniła się dżungla. Krajobraz wypełniły mokradła i bujna zieleń, olbrzymie paprocie porastały świat od bieguna do bieguna, same oplecione i duszone w objęciach pnączy, które z determinacją sięgały ku otwartemu niebu. Pływające wodorosty przeobraziły pomniejsze jeziora w rozległe trzęsawiska.

Kwiaty o wyzywających kolorach zwracały uwagę ptaków i owadów, słupki z zalążkami w osłonkach ze stwardniałych płatków fruwały w powietrzu jak latawce. Nie rosły oczywiście drzewa, które potrzebowałyby dziesięcioleci, by osiągnąć dojrzałość.

Wykształciły się dwie zasadniczo różniące się od siebie linie rozwojowe roślin, dla których terminator stanowił nieprzekraczalną granicę, będącą zarazem swoistym polem bitwy. Rośliny z zaciemnionej strony globu przystosowały się do żółtego światła słońca, uodpornione na towarzyszące koniunkcjom długie noce i niskie temperatury. Cieplejsza półkula była krainą wiecznie skąpaną w czerwonym świetle, lecz porastające ją rośliny o czarnych liściach — choć wyższe, silniejsze i bardziej żywotne — nie umiały opanować drugiej strony globu. Noc je zabijała, samo żółte światło nie wspomagało w sposób wystarczający ich intensywnej fotosyntezy, a rozproszone w gęstej atmosferze wątłe czerwone promienie nie docierały daleko, gasły całkowicie już kilkaset kilometrów za terminatorem.

Zwierzęta, mniej wrażliwe od roślin, wędrowały swobodnie po świecie. Nie pojawiły się nigdy odpowiedniki dinozaurów, gdyż dorastanie tak ogromnych stworzeń musiałoby trwać bardzo długo. Jeśli nie liczyć odpowiedników ptaków — jaszczurkowatych stworzeń o błoniastych skrzydłach — większość zwierząt osiągała niewielkie rozmiary, przypominając wyglądem o swym wodnym pochodzeniu.

Wszystkie były zmiennocieplne, czuły się najlepiej w mulistych strumieniach i bajorach pełnych wodorostów. Nie bez powodu zachowały po przodkach tę cechę, jako że tam właśnie składały jaja, grzebiąc je bezpiecznie w mule, aby w ten sposób mogły przetrwać furię burzy. Gdy huragany nawiedzały ziemię, życie trwało ukryte w nasionach, jajach i sporach, a kiedy po kilku tygodniach znowu nastawał spokój, było już przygotowane do natychmiastowego wzrostu.

W tak nieprzyjaznym świecie życie może ewoluować dwojako. Istnieją przegrani: rozrzucone po niezliczonych planetach kosmosu, słabe i anemiczne stworzenia, nie wychylające się ze swych kryjówek i wąskich nisz ekologicznych, zatrzymane na wczesnym etapie ewolucji; sam niedorozwój zapewnia im przetrwanie. Istnieją również stworzenia niepokorne, nie znoszące myśli o porażce, walczące zębami, pazurami i mackami z każdą przeciwnością losu; stworzenia, na które nieprzyjazne środowisko działa niczym ewolucyjna ostroga. Linia podziału jest cienka. Mogłoby się zdarzyć, że niszczycielski żywioł, dotykający świat raz na osiem lat, przywiódłby życie do ruiny. Ale dziewięć lat… Czas ten okazał się wystarczający nie tylko do zapewnienia przetrwania, ale i wyzwolenia w mieszkańcach bagien bojowego ducha, pragnienia dalszych osiągnięć.

Lisylfy marzyły o sukcesie. Upłynęło zaledwie osiemdziesiąt milionów lat, odkąd życie poczęło się na ich ziemi, a one już stanęły na szczycie drabiny ewolucyjnej, zdolne wyjść poza własne ciało.

Ich dziewięcioletni cykl rozwoju rozpoczyna się od stadium ryby, gdy wykluwają się z czarnego skrzeku, którego pakiety ukryte są w mule. Jeden lęg dostarcza milionów dwucentymetrowych, oślizgłych istot, dryfujących powoli w wodzie. Większość z nich pada ofiarą szybszych, bezwzględnych drapieżników, same z kolei żerują na gnijących szczątkach roślin, których w bród znajdują w szlamie. W ciągu trzech lat rosną i zmieniają kształty; tracą ogon, uzyskując w zamian czepny organ umożliwiający im przylgnięcie do dna jeziora. Z jajowatych ciał, dochodzących teraz do wysokości dziewięćdziesięciu centymetrów, wyrasta u góry dziesięć macek. Sześćdziesięciocentymetrowe macki są gładkie, pozbawione przyssawek, z ostrymi zakrzywionymi rożkami na końcu; są również szybkie, zdolne eksplodować niczym kłębowisko rozwścieczonych pytonów, aby zaskoczyć i pochwycić ofiarę.

Dorosłe osobniki, gdy wypełzną z wody, przemierzają wzdłuż i wszerz dżunglę. Skrzela przystosowują się do oddychania ciężkim, odurzającym powietrzem, macki stają się lepiej umięśnione, zdolne udźwignąć ciężar ciała poza przytulnym środowiskiem wodnym. I jedzą, przetrząsając splątane podszycie ruchliwymi mackami w poszukiwaniu czarnych, pomarszczonych, przypominających orzechy bulw, które leżą rozsiane po ziemi od czasu huraganów. Bulwy składają się z komórek nasączonych chemiczną matrycą pamięci, zawierają ogromne ilości informacji, całą wiedzę zebraną przez Lisylfy w ciągu minionych wieków. Przynoszą zrozumienie, natychmiastowy przeskok do stanu samoświadomości, uaktywniają telepatyczne centra ich mózgów. Obecnie, skoro już wykroczyły poza prymitywny, zwierzęcy poziom egzystencji, Lisylfy mają sobie wiele do powiedzenia.

Charakter gromadzonej przez nie wiedzy jest w głównej mierze filozoficzny, tym niemniej rozwinięte są również gałęzie matematyki. Wszystko, co sobie przyswoiły, pochodzi z obserwacji i gruntownych rozważań, a każde pokolenie jest bogatsze o nowe doświadczenia. Ciemniejsza strona świata działa na nie jak magnes, tam też się zbierają, żeby patrzeć w gwiazdy. Połączone telepatyczną więzią oczy i umysły pełnią funkcję gigantycznego, wielosegmentowego teleskopu. Technologia i ekonomia to pojęcia nieznane. Nie wytwarza się urządzeń mechanicznych, nie gromadzi dóbr materialnych; bogactwem jest wiedza. Moc obliczeniowa połączonych mózgów dalece wykracza poza potencjał jakiegokolwiek elektronicznego systemu komputerowego, ponadto ich zdolności percepcyjne nie ograniczają się jedynie do skromnego zakresu widzialnego fal elektromagnetycznych.

Po przebudzeniu podejmują naukę. Taki jest cel ich istnienia.

W swej cielesnej powłoce przebywają bardzo krótko, jeśli wziąć pod uwagę ogrom wszechświata, którego są cząstką, i wspaniałość gazowego nadolbrzyma z jego różnorodnymi satelitami. Natura obarczyła je zadaniem zdobywania wiedzy. Jeżeli życie ma sens, utrzymywały, to musi on się przejawiać w dążeniu do osiągnięcia całkowitego zrozumienia. W tym względzie bodźce natury i racje rozumowe stworzyły harmonijną całość.

W dziewiątym roku od wyklucia cztery najbliższe księżyce układają się ponownie w jednej linii, przez co w magnetosferze nadolbrzyma powstaje zakłócenie, swoiste przedłużenie rury strumienia magnetycznego. Pobudzone cząstki jonosfery, które tą drogą docierają do torusa plazmy pierwszego księżyca, mogą teraz ulecieć dalej, do drugiego satelity, a potem do trzeciego, jeszcze dalej, opuszczając na dobre magnetosferę. Niektóre padają na świat Lisylfów.

Nie jest to zwarty, ukierunkowany strumień; w koronie o kształcie grzyba protony, elektrony i neutrony nie mają już tej energii, jaką posiadały, kiedy wzburzone siły wyrzucały je poza pierwszy księżyc, lecz w obszarze wpływów gazowego nadolbrzyma wszystko odbywa się na ogromną skalę. Gdy w ciągu dziesięciu godzin świat Lisylfów przedziera się przez niewidzialną chmurę jonów rozproszonych poza liniami sił pola magnetycznego, docierająca do atmosfery energia wystarcza, aby naruszyć równowagę krążących spokojnie prądów konwekcyjnych.