Выбрать главу

Niemowlę wierciło się i płakało, aż wreszcie Celestina poczuła coś nieprzyjemnego.

— Mamo! — zawołała przerażona. — Ten dzidziuś…

— Ciiicho, cara! — szepnęła dość głośno matka, a wszyscy dorośli roześmiali się, nawet don Vincenzo, który miał na sobie długą czarną suknię, tak jak ów mężczyzna z protezami, i oblewał wodą główkę niemowlęcia.

Kiedy wszystko się skończyło, wyszli z ciemnego kościoła na słońce.

— Ale… mamo, ten dzidziuś zrobił kupkę! — upierała się Celestina, kiedy czekali na auto u stóp schodów. — Narobił w moją sukienkę! Wszystko zabrudził!

— Celestino — upomniała ją łagodnie matka — ty też kiedyś to robiłaś! Dzidziuś ma pieluszki. Ty też je nosiłaś, pamiętasz?

Celestina otworzyła szeroko buzię. Wszyscy dorośli wybuchnęli śmiechem. Wszyscy prócz tego z protezami, który stał tuż przy niej. Pochylił się, a na jego twarzy malowało się takie samo oburzenie jak na jej buzi.

— To oszczerstwo! — krzyknęła, powtarzając to, co do niej szepnął.

— Potworna kalumnia! — potwierdził z oburzeniem, prostując się, a jeśli nawet Celestina nie zrozumiała żadnego z tych słów, wiedziała, że ma w nim sprzymierzeńca.

Później wszyscy poszli do domu cioci Carmelli. Celestina jadła biszkoptowe ciasto, namówiła wujka Paola, żeby ją pobujał na huśtawce, piła też wodę z bąbelkami, co było dla niej wielkim przeżyciem, bo zwykle jej na to nie pozwalano, mówiąc, że od tego robią się słabe kości. Nie chciała bawić się z kuzynami, bo wszyscy byli od niej starsi, a Anamaria zawsze była mamusią, więc Celestina musiała być dzieckiem, co było nudne. Kiedy zaczęła tańczyć pośrodku kuchni, babcia powiedziała jej, że jest śliczna, a mama, żeby poszła sobie obejrzeć świnki morskie.

Zaczęła marudzić, więc mama zaprowadziła ją do sypialni i położyła do łóżka. Przez chwilę siedziała przy niej, nucąc kołysankę. Celestina prawie już spała, kiedy matka wyciągnęła chustkę i głośno wydmuchała nos.

— Mamo, dlaczego tatuś dzisiaj nie przyszedł?

— Był zajęty, cara — odpowiedziała Giną Giuliani. — A teraz już śpij.

Obudziły ją głośne pożegnania: kuzynowie, ciocie, wujkowie, dziadkowie, babcie i przyjaciele rodziny wykrzykujący ciao buena fortuna do niemowlęcia i jego rodziców. Celestina wstała i skorzystała z toalety, co przypomniało jej o „oszczerstwie”, a potem wyszła na loggię, zastanawiając się, czy będzie mogła zabrać parę balonów do domu. Stefano wrzeszczał i płakał.

— Wiem, wiem — mówiła ciocia Carmella — było bardzo miło i trudno rozstać się ze wszystkimi, ale przyjęcie już się kończy.

Wujek Paolo tylko podniósł Stefana wysoko i uśmiechał się, nic nie mówiąc.

Żaden z dorosłych, zaaferowanych tym napadem złego humoru niemowlęcia, nie zauważył stojącej w drzwiach Celestiny. Jej matka pomagała cioci Carmelli zmywać naczynia w kuchni. Dziadkowie byli na dziedzińcu, żegnając gości. Uwaga wszystkich pozostałych skupiona była na małym Stefano, który wrzeszczał i wierzgał nogami w ramionach ojca. Tylko Celestina zauważyła zmianę w twarzy don Vincenza. A zdarzyło się to tuż po tym, kiedy spojrzała na mężczyznę z protezami na rękach i zobaczyła, że on płacze.

Celestina widziała już, jak płacze jej matka, ale nie wiedziała, że mężczyźni też płaczą. Przestraszyła się, ponieważ było to bardzo dziwne, ponieważ była głodna, ponieważ polubiła tego człowieka, który stanął po jej stronie, i ponieważ nie płakał tak, jak wszyscy, których znała. Ten człowiek płakał z otwartymi oczami; łzy spływały po jego nieruchomej twarzy.

Usłyszała trzask drzwi samochodowych, a potem szmer opon na żwirze. W tym momencie matka spojrzała na nią sponad stołu. Uśmiech zamarł na twarzy Giny, kiedy jej wzrok powędrował za spojrzeniem córki. Patrząc na dwóch kapłanów, powiedziała coś cicho do szwagierki. Carmella zebrała stos talerzy i idąc do kuchni, podeszła do don Yincenza.

— Sypialnia jest na końcu korytarza — powiedziała. — Nikt nie będzie wam tam przeszkadzał.

Celestina odeszła na bok, kiedy don Vincenzo ujął płaczącego mężczyznę pod ramię i wprowadził do domu, kierując się ku pokojowi Carmelli.

— Tak właśnie było? — usłyszała głos don Vincenza, kiedy koło niej przechodzili. — Opierałeś się, a ich to bawiło?

Celestina poszła za nimi, szeleszcząc haftowanymi bufkami skarpetek. Drzwi sypialni nie były do końca zamknięte i zajrzała do środka. Mężczyzna z protezami siedział w fotelu w rogu pokoju. Don Vincenzo stał w pobliżu i w milczeniu patrzył przez okno na trawnik. To podłe, pomyślała Celestina. Don Vincenzo jest podły! Nie znosiła, kiedy nikt nie zwracał uwagi na jej płacz.

Mężczyzna zobaczył ją, kiedy weszła do sypialni, i wytarł twarz rękawem.

— O co chodzi? — zapytała, podchodząc bliżej. — Dlaczego płaczesz?

Don Vincenzo zamierzał coś odpowiedzieć, ale mężczyzna potrząsnął głową i rzekł:

— To nic, cara. Ja tylko coś sobie przypomniałem… coś złego, co kiedyś mi się przydarzyło.

— Co ci się stało?

— Pewni… ludzie skrzywdzili mnie. To było dawno temu — zapewnił ją, kiedy jej oczy zrobiły się okrągłe, bo pomyślała, że ci źli ludzie są wciąż w domu. — To było dawno, kiedy byłaś bardzo mała, ale ja wciąż to pamiętam.

— Czy ktoś cię pocałował?

— Mi scuzi? — Zamrugał, a don Vincenzo wyprostował się i zamarł.

— Żebyś poczuł się lepiej — wyjaśniła.

Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie oczami.

— Nie, cara. Nikt mnie nie pocałował, żebym się poczuł lepiej.

— Mogę cię pocałować.

— Byłoby mi bardzo miło — odpowiedział z powagą. — Może poczuję się lepiej.

Wychyliła się i pocałowała go w policzek. Jej kuzyn Roberto, który miał dziewięć lat, twierdził, że całowanie to głupota, ale Celestina tak nie sądziła.

— To nowa sukienka — oświadczyła. — Poplamiła się czekoladą.

— Ale wciąż jest bardzo ładna. I ty też.

— Cece ma małe. Chcesz je zobaczyć?

— Mężczyzna spojrzał na don Vincenza, a ten wyjaśnił:

— Cece to świnka morska. Świnki morskie wciąż mają małe.

— Ach! Si, cara. Bardzo bym chciał je zobaczyć.

Wstał, a ona podeszła, aby wziąć go za rękę i poprowadzić, ale przypomniała sobie o jego protezach.

— Co ci się stało w ręce? — zapytała, ciągnąc go za rękaw.

— To był wypadek, cara. Nie przejmuj się. Tobie się to nie przydarzy.

— Czy to boli? — usłyszał Vincenzo Giuliani, kiedy dziewczynka prowadziła już Emilia Sandoza korytarzem.

— Czasami — odpowiedział Sandoz. — Dzisiaj nie.

Drzwi trzasnęły i ich głosy ucichły. Vincenzo Giuliani podszedł do okna, wsłuchując się w wieczorne brzęczenie cykad i obserwując Celestinę ciągnącą Emilia do zagrody ze świnkami morskimi. Koronkowe majteczki wystawały spod sukienki, kiedy przechyliła się nad drucianym ogrodzeniem, aby chwycić jedną z małych świnek i podać ją Sandozowi, który usiadł z uśmiechem na trawie. Czarno-srebrna grzywa włosów rozsypała się ponad wydatnymi indiańskimi kośćmi policzkowymi, kiedy podziwiał zwierzątko złożone przez Celestinę na jego podołku.

Czterech kapłanów musiało przez osiem miesięcy wywierać na Emilia Sandoza niesamowity nacisk, żeby go zmusić do ujawnienia tego, co Celestina wyciągnęła z niego w ciągu dwóch minut. Najwidoczniej czasami najlepiej się do tego nadaje czteroletnia dziewczynka, pomyślał ojciec generał z ironią.