„A jeżeli to Paul jest na dole?” — zadała sobie pytanie.
— Absurd — powiedział głos z wewnątrz.
Nie mogła jednak wątpić w doniesienia o przemowach Kaznodziei. Herezja! Przerażała ją myśl, że Paul sam mógł burzyć konstrukcję stworzoną wokół swojego imienia.
Dlaczego nie?
Wróciła myślami do zjadliwych słów wypowiedzianych przez siebie na Radzie tego ranka, skierowanych do Irulany, która nalegała na przyjęcie strojów podarowanych przez ród Corrinów.
„Podarunki dla bliźniąt zostaną dokładnie zbadane, tak jak zawsze „- argumentowała Irulana.
„A jeśli stwierdzimy, że są nieszkodliwe?” — zapytała Alia.
W pewien sposób byłaby to najbardziej przerażająca ewentualność: stwierdzić, że dary nie niosą żadnego zagrożenia.
Wreszcie zdecydowali się przyjąć drogocenne stroje i przeszli do innego tematu: czy lady Jessika ma otrzymać stanowisko w Radzie? Alia zdołała odwlec głosowanie.
Myślała o tym ciągle, spoglądając w dół na Kaznodzieję.
Wszystko, co działo się teraz, podczas jej Regencji, wyglądało jak odwrotność postępu, który narzucili kiedyś tej planecie. Diuna symbolizowała niegdyś władzę absolutną pustyni. Moc ta materialnie zanikała, lecz stopniowo narastał jej mit. Pozostała pustynia — ocean obrzeżony ciernistymi krzewami, wielka planetarna Matka Pustynia, którą Fremeni wciąż nazywali Królową Nocy. Za kolczastymi zaroślami wyrosły łagodne, zielone wzgórza, opadające ku piaskom. Wszystkie były dziełem człowieka. Nawet najmniejsze zostały obsiane przez ludzi pracujących jak niezmordowane mrówki. Zieleń wzgórz przytłaczała tych, którzy wychowali się jak Alia w tradycji krainy, na którą cień rzucały wydmy. W jej myślach i w myślach wszystkich Fremenów pustynia-ocean wciąż trzymała Diunę w swym uścisku, który miał się nigdy nie rozluźnić. By ujrzeć pustynię, wystarczyło tylko zamknąć oczy.
Otwarte oczy widziały na jej skraju zieleniące się pagórki, błotnisty muł wyciągający zielone nibynóżki w stronę piasków — lecz pustynia pozostawała równie potężna jak zawsze.
Alia potrząsnęła głową i spojrzała na Kaznodzieję.
Wspiął się na pierwszy z układających się tarasami stopni przed Świątynią i zwrócił twarz ku prawie opustoszałemu placowi. Alia dotknęła guzika obok okna, który wzmacniał głosy z dołu. Poczuła falę litości dla siebie, oczami wyobraźni widząc, jak siedzi tu w samotności. Komu mogła ufać? Na Stilgarze można było jeszcze polegać, lecz on także został już naznaczony przez ślepca.
„Wiesz, jak on liczy?” — zapytał ją kiedyś Stilgar. „Słyszałem, jak liczył monety, płacąc przewodnikowi. To było bardzo dziwne, dla moich fremeńskich uszu wręcz przerażające. Liczył: ‘shuc, ishcai, qimsa, chuascu, picha, sucta i tak dalej. Od dawna nie słyszałem, żeby ktoś liczył w ten sposób „.
Alia zrozumiała, że Stilgara nie można było wykorzystać do zadań, których wykonanie stało się koniecznością. Musiała być przezorna w rozmowach ze strażą, gdzie najbardziej nawet płoche słowo Regentki mogło w każdej chwili stać się absolutnym rozkazem.
O co właściwie chodziło temu Kaznodziei?
Otaczające plac stragany, mieszczące się pod ochraniającymi je balkonami i wysklepionymi arkadami, wciąż przedstawiały typowy, bajecznie kolorowy widok: handlarze rozłożyli wystawy, pozostawiając kilku chłopaków do ich pilnowania. Paru przekupniów ociągało się jeszcze, węsząc za walutą sucharów z przyprawą z głębi kraju, czy brzękiem w kieszeniach pielgrzymów.
Alia studiowała plecy Kaznodziei. Wydawał się być gotowy do przemowy, lecz coś sprawiało, że nie zaczynał.
„Dlaczego sterczę tu i gapię się na tę ruinę w starczym ciele? — zapytywała się. — Ten zdechły wrak tam w dole nie może być Naczyniem Dostojeństwa, którym kiedyś był mój brat”.
Opanowała ją frustracja granicząca z gniewem. Jak mogła odkryć, kim był Kaznodzieja, odkryć na pewno, bez odkrywania! Czuła się schwytana w pułapkę.
Irulana coś rozumiała. Zrezygnowała ze sławnej pozy Bene Gesserit i krzyknęła na Radzie: „Utraciliśmy zdolność dobrego mniemania o sobie!”
Dżawid miał rację. Jakie miało znaczenie to, co o sobie myślą? Jedyną istotną sprawą było utrzymanie imperialnej władzy.
Ale Irulana, odzyskując spokój, powiedziała jeszcze bardziej demaskatorsko: „Mówię wam, że straciliśmy coś niezbędnego do przetrwania. Utraciliśmy zdolność podejmowania trafnych decyzji Wykonujemy przypadkowe posunięcia — albo czekamy bez końca, co jest rodzajem poddania się, pozwalającym innym sterować nami Czy wszyscy już zapomnieli, że to właśnie my wprawiliśmy to wszystko w ruch?”
Nie zastanawiano się już, czy przyjąć dar rodu Corrinów.
„Trzeba usunąć Irulanę” — zdecydowała Alia.
Na co czeka starzec tam w dole? Nazywa siebie Kaznodzieją. Więc dlaczego nie wygłasza kazania?
„Irulana nie miała racji — pomyślała Alia. — Wciąż potrafię słusznie decydować!” Osoba rozstrzygająca kwestie życia i śmierci musiała je podejmować, inaczej stałaby się czymś w rodzaju wahadła. Paul zawsze mawiał, że stan równowagi jest najbardziej niebezpieczną z nienaturalnych rzeczy. Jedyną trwałością była płynność, zmienność. Tylko zmiany coś znaczyły.
„Pokażę im zmianę” — postanowiła. Dotknęła czoła.
Kaznodzieja podniósł ramię w geście błogosławieństwa.
Kilku z tych, którzy pozostali na placu, przysunęło się do niego, a Alia zauważyła powolność, z jaką to czynili. Tak, krążyły plotki, że Kaznodzieja wywołuje niezadowolenie Alii. Nachyliła się bliżej ixiańskiego głośnika obok szczeliny w murze. Głośnik przekazywał pomrukiwanie ludzi na placu, szum wiatru, tarcie stóp o piach.
— Przynoszę wam cztery wiadomości! — rzekł Kaznodzieja. Głos ryknął z głośnika i Alia musiała go ściszyć.
— Każda jest dla innej osoby — powiedział Kaznodzieja. — Pierwsza dla Alii, władczyni tego miejsca. — Wskazał za siebie, w stronę szczeliny. — Przynoszę jej ostrzeżenie: Ty, która w lędźwiach nosiłaś sekret trwania, zaprzedałaś przyszłość za pustą sakwę!
„Jak on śmie?” — pomyślała Alia, ale zmroziły ją jego słowa.
— Moja druga wiadomość — kontynuował Kaznodzieja — jest dla Stilgara, naiba Fremenów, który wierzy, że potrafi przenieść potęgę plemienia na potęgę Imperium. Moje ostrzeżenie dla ciebie, Stilgar: Najbardziej niebezpiecznym ze wszystkich tworów jest ścisły kodeks etyczny. Zwróci się on przeciw tobie i sprowadzi na ciebie wygnanie.
„Posunął się za daleko — pomyślała Alia. — Wyślę po niego straże bez względu na konsekwencje”. Lecz jej ręce pozostały opuszczone wzdłuż boków.
Kaznodzieja odwrócił twarz ku pustyni, wspiął się na drugi stopień i raz jeszcze zwrócił się w stronę placu, cały czas trzymając lewą dłoń na ramieniu przewodnika.
— Trzecia wiadomość dotyczy księżnej Irulany! — zawołał. — Księżno! Upokorzenie jest czymś, czego nikt nie potrafi zapomnieć. Ostrzegam cię: uciekaj!
„Co on mówi? — zadała sobie pytanie Alia. — Upokorzyła nas, to prawda, ale… Dlaczego ją ostrzega, żeby uciekła? Dopiero co podjęłam decyzję!” Dreszcz lęku przeszył Alię. Skąd Kaznodzieja to wiedział?
— Czwarta jest dla Duncana Idaho! — krzyknął. — Duncan! Nauczono cię wierzyć, że lojalność zaskarbia lojalność. Ooch, Duncan, nie wierz w historię, bo historia jest wprawiana w ruch przez wszystko, co da się wymienić na pieniądze. Duncan! Pogódź się z rogami i rób to, co potrafisz robić najlepiej.
Alia przygryzła grzbiet prawej dłoni. „Rogi!” Chciała nacisnąć guzik, który przywołałby straże, lecz ręka odmówiła jej posłuszeństwa.