Выбрать главу

— Teraz kazanie dla was — rzekł Kaznodzieja. — Kieruję je do uszu kapłaństwa Muad’Diba, tych, którzy praktykują ekumenizm miecza. Ooch, wy, wierzący w objawienie przeznaczenia! Czyż nie wiecie, że objawione przeznaczenie ma piekielne oblicze? Krzyczycie, że jesteście wywyższeni, że żyjecie w błogosławionym pokoleniu Muad’Diba. Miłość została w waszej religii zastąpiona przez świętość. Igracie z zemstą pustyni!

Kaznodzieja opuścił głowę, jak gdyby się modlił.

Alia poczuła, że drży. Na Boga! Ten głos! Zdarty przez lata i palący piasek, mógł wszak być pozostałością głosu Paula.

Raz jeszcze Kaznodzieja podniósł głowę. Słowa zagrzmiały nad placem, na którym zbierało się coraz więcej ludzi przyciąganych przez tę osobliwą postać.

— Oto słowa pisma! — zawołał Kaznodzieja. — „Ci, co modlą się o wilgoć na pustyni, potop na nią sprowadzą. Nie umkną przeznaczeniu mimo władz rozumu. Rozum porasta w dumę, a dumny może nie rozpoznać zła, które wyrządził na swej drodze.” — Zniżył głos. — Powiedziano o Muad’Dibie, że umarł od przyszłowidzenia, że wiedza o przyszłości zabiła go i przeszedł z rzeczywistego wszechświata do Alam al-Mithal. Powiadam wam, że to tylko złudzenie Mayi. Takie myśli nie mają niezależnego istnienia. Nie mogą wyjść z was i dokonywać realnych czynów. Muad’Dib powiedział o sobie, że nie posiadł magii Rihani i nie potrafił rozszyfrować wszechświata. Nie wątpcie w jego słowa.

Kaznodzieja znowu uniósł ramiona. Mówił tak podniesionym głosem, że teraz był to stentorowy krzyk:

— Ostrzegam kapłaństwo Muad’Diba! Ogień na urwisku spali was! Ci, którzy zbyt dobrze nauczyli się oszukiwać samych siebie, zginą od tego oszustwa. Nie można oczyścić się z krwi brata!

Opuścił ramiona, odnalazł młodego przewodnika i zaczął odchodzić, zanim Alia zdołała wyrwać się z drżącego bezwładu, który ją ogarnął. Co za bezczelne herezje! To mógłby być Paul… Musi ostrzec straże. Nikt dotychczas nie odważył się otwarcie wystąpić przeciwko Kaznodziei. Wydarzenia na placu to potwierdzały.

Mimo głoszonej herezji nikt nie poruszył się, by zatrzymać odchodzącego starca, żaden ze strażników Świątyni nie rzucił się, by go ścigać. Żaden z pielgrzymów nie spróbował przeciąć mu drogi. Ślepiec miał charyzmę! Każdy, kto go widział bądź słyszał, czuł promieniującą odeń siłę — odbicie daru ducha.

Alii nagle zrobiło się zimno. Niemal fizycznie odczuwała wątłość swej władzy w Imperium. Zrównoważenie wpływów Landsraadu, KHOAM i Fremenów stanowiło bazę jej sprawowania, podczas gdy Gildia Planetarna i Bene Gesserit wciąż działały w cieniu. Zakazane technologie, przeciekające z krańców najdalszej migracji rodzaju ludzkiego, uszczuplały centralny system rządów. Dopuszczenie produktów z Ix i Tleilaxu nie zdołało złagodzić napięcia. A z boku stał ciągle Farad’n z rodu Corrinów, dziedzic tytułów i roszczeń Szaddama IV.

Bez Fremenów, bez monopolu rodu Atrydów na geriatryczną przyprawę straciłaby siłę. Cała władza rozproszyłaby się; już teraz czuła, jak się jej wymyka. Ludzie dawali posłuch słowom Kaznodziei. Usunięcie go mogło okazać się niebezpieczne. Równie niebezpieczne, jak pozwolenie na wygłaszanie kazań o takiej treści, jak słowa, które wykrzykiwał dziś na placu. Dostrzegała pierwsze oznaki upadku, a istota problemu rysowała się jasno w jej umyśle. Bene Gesserit ujęły go w regułę:

„Olbrzymia populacja, utrzymywana pod kontrolą przez szczupłą, lecz potężną siłę, jest w naszym wszechświecie zjawiskiem powszechnie spotykanym. Znamy główne przyczyny, pod wpływem których populacja może zwrócić się przeciw władcom.

Po pierwsze: gdy znajdzie przywódcę. Jest to najbardziej nieuchwytne zagrożenie dla posiadających władzę. Muszą oni mieć kontrolę nad przywódcami ludu.

Po drugie: kiedy populacja rozpoznaje krępujące ją więzy. Należy utrzymywać ją w ślepocie i nie dopuszczać do stawiania pytań.

Po trzecie: gdy ludność zyskuje nadzieję na zrzucenie więzów. Nie wolno jej nawet marzyć, że jest to możliwe”.

Alia potrząsnęła głową, czując, jak jej policzki drżą przy tym ruchu. Pojawiły się już pierwsze symptomy chaosu. Raporty otrzymywane od szpiegów rozsianych po Imperium umacniały jej niepokój. Niekończące się działania wojenne Dżihad Fremenów wszędzie pozostawiały krwawe znaki. Gdziekolwiek zjawił się „ekumenizm miecza”, ludzie przybierali postawę podbitej ludności — stawali się skryci, defensywni, wymykali się z rąk. Wszelkie przejawy władzy imperialnej — a oznaczało to przede wszystkim władzę religijną — stawały się przedmiotem sprzeciwu. Och, pielgrzymi wciąż zjawiali się mnogimi milionami, a niektórzy z nich pewnie byli gorliwi i szczerzy. Znacznie częściej pielgrzymka stanowiła jednak pewną gwarancję na przyszłość. Podkreślała posłuszeństwo i dawała realną formę władzy, którą łatwo można było obrócić w bogactwo. Hadżi, którzy powracali z Arrakis, trafiali od razu na nowe stanowiska i zyskiwali wyższy status społeczny. Mogli przeprowadzać zyskowne operacje finansowe, których nie ośmielali się podejmować ludzie przywiązani do rodzinnej planety.

Alia znała popularną zagadkę: „Co widać w pustej sakiewce, przywiezionej z powrotem z Diuny?” I odpowiedź:,,Oczy Muad’Diba (ogniste diamenty)”.

Szybko przebiegła myślami tradycyjne sposoby wychodzenia z podobnych sytuacji: należy nauczyć ludzi, że opozycja będzie karana, a sprzyjanie władzy zawsze nagradzane. Zaciąg do wojsk Imperium trzeba prowadzić w sposób losowy. Każde posunięcie, będące środkiem mającym zapobiec potencjalnemu atakowi, wymaga starannego skoordynowania w czasie, by nie dać opozycji okrzepnąć.

„Czy straciłam zdolność koordynacji?” — zastanawiała się. — Po co te czcze spekulacje? — zapytał głos wewnątrz niej. Czuła, że się uspokaja. Tak, plan barona był dobry. „Wyeliminujemy zagrożenie ze strony lady Jessiki i jednocześnie zdyskredytujemy ród Corrinów. Tak.”

Z Kaznodzieją zrobi się coś później. Rozumiała jego postawę, jego symbolika była oczywista. Sędziwe widmo swobodnych spekulacji, żywy duch herezji, działający na pustyni ortodoksji. W tym tkwiła jego siła. Nie miało znaczenia, czy to jest Paul… Tak długo, dopóki można było mieć co do tego wątpliwości. Doświadczenie Bene Gesserit mówiło jej zaś, że w jego sile ukryła się jego słabość.

„Kaznodzieja ma skazę, którą odnajdziemy — pomyślała. — Naślę szpiegów, którzy będą obserwować każdy jego ruch. A jeśli nadarzy się okazja…”

Nie będę się spierał z Fremenami, którzy twierdzą, że Bóg ich natchnął, by przekazywali religijne objawienia. Ale ich ambicja, by dostępować epifanii prowokuje mnie, by z nich szydzić. Oczywiście, mają nadzieję, że ta podwójna uzurpacja umocni ich pozycją u władzy i pomoże przetrwać we wszechświecie, który uważa Ich za coraz bardziej uciążliwych. W imieniu wszystkich sprzeciwiających się ludzi ostrzegam Fremenów: krótkowzroczny oportunizm na dłuższą metę zawsze zawodzi.

„Kaznodzieja w Arrakin”

Leto i Stilgar wyszli w nocy na wąską półkę znajdującą się na grzbiecie niskiej, skalnej wychodni, którą w siczy Tabr nazywano Świadkiem. W świetle malejącego Drugiego Księżyca z półki rozciągał się panoramiczny widok na Mur Zaporowy z Górą Idaho na północy, Wielką Równinę na południu i ruchome wydmy na wschodzie, w kierunku Grani Habbanja. Niesiony wiatrem pył, następstwo samumu, pokrywał południowy horyzont. Poświata księżyca jak szron zalegała na grzbiecie Muru Zaporowego.

Stilgar przyszedł tu wbrew swej woli, przyłączając się do tajnej wyprawy tylko dlatego, że Leto rozbudził jego ciekawość. Dlaczego trzeba było ryzykować marsz w nocy przez piasek? Chłopak zagroził, że wymknie się i pójdzie sam, jeżeli Stilgar odmówi. Jednakże Stilgar nie przestawał się zamartwiać. Byli łakomymi kąskami dla wrogów, sami, w nocy!