Duncan wyczuł, że Alia bada go wzorkiem. Odwrócił się. Miłość nie mogła ukryć zaszłych zmian ani zataić przed nim przejrzystości motywów, którymi się kierowała. Wielopowierzchniowe metalowe oczy, otrzymane od Tleilaxan, były okrutne w swej zdolności przenikania masek. Pozwalały mu widzieć żonę jako zachłanną, prawie męską postać. Nie mógł znieść, że taka się stała.
— Dlaczego się odwracasz? — zapytała Alia.
— Muszę pomyśleć — powiedział. — Lady Jessika jest… Atrydką.
— A ty jesteś winien lojalność rodowi Atrydów, nie mnie.
— Nie narzucaj mi tak chytrej interpretacji.
Alia zacisnęła wargi. Czyżby zbyt szybko wykonała posunięcie?
Duncan przeszedł do bocznego wykuszu, wychodzącego na plac Świątyni. Widział zaczynających się zbierać pielgrzymów oraz arrakańskich handlarzy krążących ze swoimi towarami wokół tłumu jak zgraja ścierwojadów czekających cierpliwie na żer na obrzeżach stada. Skupił uwagę na wyróżniającej się grupie handlarzy z przerzuconymi przez ramiona torbami z włókna przyprawowego. Krok za nimi szli fremeńscy najemnicy. Przeciskali się przez zgromadzony tłum z nieprzepartą siłą.
— Sprzedają kawałki pobrużdżonego marmuru — powiedział wskazując. — Wiedziałaś o tym? Zostawiają odłamki na pustyni, by burze piaskowe wyżłobiły na nich wzory. Czasami efekt jest bardzo ciekawy. Nazywają to nową formą sztuki. Jest bardzo popularna; prawdziwe, wytrawione przez piaskowe burze marmury z Diuny. Kupiłem jeden w zeszłym tygodniu — złote drzewo z pięcioma złotymi frędzlami. Urocze, ale bardzo kruche.
— Nie zmieniaj tematu — powiedziała Alia.
— Nie zmieniłem go — odrzekł. — To piękne, ale nie jest sztuką. Człowiek tworzy sztukę własną ręką, swą własną wolą. — Położył prawą dłoń na parapecie. — Bliźnięta gardzą tym miastem, i sądzę, że rozumiem, dlaczego.
— Nie widzę w tym żadnego związku — powiedziała Alia. — Porwanie mojej matki nie będzie prawdziwym porwaniem. Będzie bezpieczna jako więzień.
— To miasto zbudował ślepiec — odparł. — Wiesz, że tej nocy Leto i Stilgar wyszli z siczy Tabr na pustynię? Wrócili dopiero nad ranem.
— Doniesiono mi o tym — rzekła. — Te błyskotki z piasków… Chcesz, żebym zakazała ich sprzedaży?
— To byłoby złe dla interesów — odpowiedział, odwracając się. — Czy wiesz, co powiedział Stilgar, kiedy go zapytałem, dlaczego tak sobie poszli na piaski? Powiedział, że Leto pragnął obcować z duchem Muad’Diba.
Alia poczuła nagle chłód paniki; spojrzała w lustro, by dać sobie chwilę na odzyskanie równowagi. Leto nie wypuściłby się w nocy z siczy dla takiego nonsensu. Czyżby spisek?
Idaho położył dłoń na oczach, by nie patrzeć na twarz żony i rzekł:
— Stilgar powiedział mi, że poszedł z Leto, bo wciąż wierzy w Muad’Diba. Wierzy w niego, ponieważ Muad’Dib zawsze był otwarty dla maluczkich.
— Co odpowiedziałeś? — zapytała Alia. Jej głos zdradzał lęk. Idaho opuścił dłoń. Spojrzał na żonę.
— Powiedziałem: „To znaczy, że jesteś jednym z nich „.
— Duncan! Zacząłeś niebezpieczną grę. Igraj z tym Fremenem, a możesz obudzić bestię, która zniszczy nas wszystkich.
— On wciąż wierzy w Muad’Diba — rzekł Idaho. — To nasza ochrona.
— Co odpowiedział?
— Powiedział, że zna samego siebie.
— Rozumiem.
— Nie… Nie sądzę, że rozumiesz. Rzeczy, które gryzą, mają dłuższe zęby niż Stilgar.
— Nie pojmuję cię dzisiaj, Duncan. Proszę cię, byś zrobił bardzo ważną rzecz, niezbędną dla… Po co więc całe to kręcenie?
Jakże rozdrażniony był jej głos! Ghola odwrócił się plecami do okna we wnęce.
— Kiedyś ćwiczono mnie na mentata… Bardzo trudno jest nauczyć się, jak pracować nad własnym umysłem. Najpierw musisz zrozumieć, że należy mu pozwolić pracować samodzielnie. To bardzo dziwne. Możesz pracować mięśniami, ćwiczyć je, wzmacniać, ale umysł działa sam z siebie. Czasami, gdy się już tego nauczyłeś, pokazuje ci rzeczy, których nie chcesz widzieć.
— I dlatego starałeś się obrazić Stilgara?
— Stilgar nie zna własnego umysłu, nie pozwala mu działać samodzielnie.
— Z wyjątkiem siczowej orgii.
— Nawet wtedy nie. To czyni go naibem. By być przywódcą ludzi, kontroluje i ogranicza swe reakcje. Robi wszystko, czego się po nim spodziewają. Jeśli to wiesz, znasz Stilgara i możesz zmierzyć długość jego zębów.
— Zwykły fremeński obyczaj — powiedziała. — Dobrze, Duncan, wykonasz to polecenie, czy nie? Ona musi zostać porwana, i trzeba to zrobić tak, by akcja wyglądała na robotę rodu Corrinów.
Nie odzywał się, rozważając w milczeniu — w mentacki sposób — jej ton i argumenty. Plan porwania mówił mu o zimnie i okrucieństwie, którego rozmiary wstrząsnęły nawet nim. Ryzykować życiem własnej matki? Alia kłamała. Być może plotki o Alii i Dżawidzie były prawdziwe? Myśl ta sprawiła, że poczuł lodowatą twardość w żołądku.
— Jesteś jedynym, komu mogę ufać — rzekła Alia.
— Wiem o tym — odparł.
Pomyślała, że Duncan się zgadza, i uśmiechnęła się do siebie w lustrze.
— Wiesz — powiedział Idaho — mentat uczy się patrzeć na każdą istotę ludzką jako na ciąg międzyludzkich stosunków.
Alia nie odpowiedziała. Siedziała pogrążona w intymnym wspomnieniu, które nadało jej obliczu nieobecny wyraz. Idaho, spoglądając na nią sponad jej ramienia, ujrzał twarz żony i zadrżał. Wyglądała tak, jakby obcowała z głosami słyszanymi tylko przez nią samą.
— Międzyludzkich stosunków… — powtórzył szeptem.
„Trzeba odrzucić minione cierpienie, tak jak wąż zrzuca skórę, po to tylko, by przyjąć nowe wraz ze wszystkimi jego ograniczeniami — pomyślał. — Tak samo jest z rządami. Dawne rządy są podobne do odrzuconych wylinek. Muszę wykonać ten plan, ale nie tak, jak rozkazała Alia”.
Po chwili Alia potrząsnęła ramionami i powiedziała:
— Leto nie powinien obecnie wychodzić. Udzielę mu napomnienia.
— Nawet ze Stilgarem?
— Nawet z nim.
Wstała sprzed lustra, podeszła do miejsca, w którym stał Idaho, i położyła dłoń na jego ramieniu.
Stłumił dreszcz, zredukował go w mentackiej kalkulacji. Coś pchało go do buntu.
Nie mógł się zmusić do podniesienia oczu. Kaszlnął, poczuwszy zapach melanżu w kosmetykach.
— Będę dziś zajęta badaniem darów Farad’na — powiedziała Alia.
— Strojów?
— Tak. Nic, co on robi, nie jest tym, czym się wydaje. Musimy pamiętać, że jego baszar, Tyekanik, jest adeptem chaumurky, chaumas i wszystkich innych zawiłości królobójstwa.
— To cena władzy — powiedział, odsuwając się. — Ale my wciąż mamy swobodę ruchu, a Farad’n nie.
Wpatrzyła się w jego jakby wyrzeźbiony dłutem profil. Czasami z trudem była w stanie przeniknąć myśli męża. Czyżby sądził, że władza militarna utrzymuje się tylko dzięki swobodzie działań? Dobrze, więc życie na Arrakis było zbyt długo bezpieczne. Zmysły, kiedyś wyostrzone przez wszechobecne niebezpieczeństwo, nieużywane, mogły się zdegenerować.
— Tak — powiedziała — wciąż mamy Fremenów.
— Swoboda ruchu — powtórzył. — Nie możemy degenerować piechoty. To byłoby głupie z naszej strony. Jego ton zdenerwował ją, więc rzekła: