— Farad’n chwyci się każdego sposobu, żeby nas zniszczyć.
— Ach, o to właśnie chodzi — odparł. — Przejął inicjatywę, ma swobodę posunięcia, której brak nam było w dawnych czasach. Mieliśmy kodeks, kodeks rodu Atrydów. Zawsze płaciliśmy za wszystko i pozwalaliśmy wrogom być rabusiami. Ale, oczywiście, ograniczenia już nas nie obowiązują. Mamy równą swobodę: ród Atrydów i ród Corrinów.
— Porwiemy matkę, by ocalić ją przed niebezpieczeństwem — powiedziała Alia. — Wciąż żyjemy zgodnie z kodeksem!
Spojrzał na nią z góry. Alia znała niebezpieczeństwa pobudzania mentata do kalkulacji. Czy nie uświadamiała sobie, do czego doszedł? A mimo to… wciąż ją kochał. Na chwilę zasłonił dłonią oczy. Jak ona młodo wygląda! Lady Jessika mówiła prawdę: Alia nie postarzała się ani o dzień w czasie tych wspólnie spędzonych lat. Wciąż miała łagodne rysy swojej matki — Bene Gesserit, lecz jej oczy były jak u Atrydów: oceniające, żądające, jastrzębie. Teraz błyskało w nich coś opętanego przez okrutną kalkulację.
Idaho zbyt wiele lat służył rodowi Atrydów, by nie znać zarówno silnych, jak i słabych jego stron. Lecz to „coś” w Alii było nowe. Atrydzi mogli prowadzić niszczące rozgrywki wobec nieprzyjaciół, lecz nigdy wobec przyjaciół i sprzymierzeńców, czy w stosunku do rodziny. Taka była podstawa atrydzkiego zachowania: popierać swych poddanych ze wszystkich sił, okazywać im, o ile lepiej żyje się pod rządami Atrydów. Demonstrować przyjaźń dla sojuszników przez otwartość wobec nich. Jednakże prośba Alii nie miała nic wspólnego z duchem Atrydów. Czuł to całym ciałem i strukturą nerwów. Jego istota stanowiła niepodzielną jedność i dzięki temu czuł w Alii czyjąś obecność, obcą wolę.
Nagle jego mentacki sposób postrzegania przeszedł w stan pełnej świadomości, a umysł popadł w trans, w którym nie istniał Czas: istniała jedynie kalkulacja. Alia rozpozna, co się z nim dzieje, nie mógł tego w żaden sposób uniknąć. Oddał się kalkulacji:
Lady Jessika „odbita” w świadomości Alii, istniała tam wyłącznie pseudo-życiem. Widział ją tak, jak widział odbitego pragholę Duncana Idaho, będącego stałą wartością w jego umyśle. Alia, jako jedna z przed-urodzonych, miała zakodowaną tę świadomość już od dzieciństwa. On wyniósł pamięć z regeneracyjnych zbiorników Tleilaxan. Mimo to Alia odrzuciła owo odbicie i ryzykowała życiem matki. Zatem nie była w kontakcie z pseudo-Jessiką. A więc Alię opanowało inne pseudo-życie, eliminując pozostałe świadomości.
Była Opętana!
Obca!
Była Paskudztwem!
W obojętny, mentacki sposób przyjął efekt rozumowania i zwrócił się ku innym aspektom problemu. Wszyscy Atrydzi przebywali na Diunie. Czy ród Corrinów zaryzykuje atak z kosmosu? Pracujący umysł momentalnie przywołał z pamięci konwencje, które położyły kres prymitywnym formom działań wojennych.
Po pierwsze — wszystkie planety były podatne na atak z kosmosu, zatem każdy z wysokich rodów instalował poza planetami urządzenia służące do odwetu. Farad’n wiedział, że Atrydzi nie zaniedbali żadnego elementarnego środka ostrożności.
Po drugie — tarcze siłowe chroniły całkowicie przed uderzeniem pocisków i środków wybuchowych nieatomowego rodzaju i były główną przyczyną, dla której ludzkość wróciła do walki wręcz, twarzą w twarz. Ale piechota miała w przypadku Diuny niezwykle trudne zadanie. Ród Corrinów mógłby wprawdzie sprowadzić sardaukarów na obrzeża Arrakin, ci jednak wciąż nie stanowili równorzędnych przeciwników dla okrutnych i bitnych Fremenów.
Po trzecie — feudalizm planetarny znajdował się w stałym zagrożeniu ze strony olbrzymiej klasy techników, ale efekty Dżihad Butlerjańskiej posłużyły jako tłumik dla nadmiernego rozwoju techniki. W tym aspekcie Ixianie, Tleilaxanie i jeszcze kilka odległych planet mogły stanowić jedyne możliwe zagrożenie. Nikt nie mógł powstrzymać skutków Dżihad Butlerjańskiej. Zmechanizowana wojna wymagała bardzo dużej ilości techników. Imperium Atrydów skierowało tę siłę ku innym celom. Nie istniała żadna większa nie dozorowana grupa techników. A Imperium pozostawało bezpiecznie pogrążone z feudalizmie, ponieważ była to najlepsza forma społeczna, zdolna do rozprzestrzeniania się poza szerokie granice cywilizacji na wciąż nowe planety.
Duncan czuł, jak jego mentacka świadomość skrzy się, wyłapując pamięciowe dane z samej siebie, zupełnie niepodatna na upływ czasu. Doszedł do przekonania, że ród Corrinów nie zaryzykuje nielegalnego ataku atomowego. Wniosek oparł na błyskawicznej kalkulacji, lecz był dokładnie świadom elementów, które się na niego składały: Imperium rozporządzało olbrzymim arsenałem nuklearnym i jego pochodnymi, równym zasobom wszystkich wysokich rodów razem. Przynajmniej połowa z nich zareagowałaby bez namysłu, gdyby ród Corrinów zaryzykował złamanie konwencji. Zresztą, nie było podstaw, by wątpić w szczerość Corrinów podpisujących się pod tezą, że broń nuklearna pozostanie rezerwą trzymaną w jednym celu: obrony ludzkości na wypadek, gdyby kiedykolwiek spotkano agresywną obcą inteligencję.
Kalkulacja miała określone znaczenie i logiczne konsekwencje. Nie widział w niej żadnych luk. Alia wybrała porwanie i terror, ponieważ teraz była obcą, nie-Atrydką. Ród Corrinów stanowił zagrożenie, lecz nie takie, jakim przedstawiła go Alia na Radzie. Alia chciała usunąć lady Jessikę, ponieważ przerażająca inteligencja Bene Gesserit dojrzała to, co dla niego dopiero teraz stało się jasne.
Idaho sam wytrącił się z mentackiego transu. Zobaczył, że Alia stoi naprzeciw niego z chłodnym wyrazem twarzy.
— Nie wolałabyś raczej, żeby lady Jessika została zabita? — zapytał. Obcy błysk radości zdradził ją, nim po krótkiej chwili zdołała ukryć go pod fałszywym gniewem.
— Duncan!
Tak, obca-Alia wolała matkobójstwo.
— Obawiasz się jej, nie o nią — powiedział.
Przemówiła, nie zmieniając wyrazu twarzy:
— Oczywiście, że się obawiam. Donosi na mnie zakonowi żeńskiemu.
— Co masz na myśli?
— Nie znasz największej pokusy dla Bene Gesserit? — Podeszła do niego, uwodzicielsko spoglądając przez rzęsy. — Chcę być wciąż silna i czujna dla dobra bliźniąt.
— Mówiłaś o pokusie — powiedział mentacko bezbarwnym głosem.
— To coś, czego zakon najbardziej się obawia, co najgłębiej ukrywa. Dlatego nazwali mnie Paskudztwem. Wiedzą, że ich zakazy mnie nie powstrzymają. Pokusa — one zawsze wymawiają to słowo z wielką emfazą. Wielka pokusa. Widzisz, my, które praktykujemy nauki Bene Gesserit, potrafimy wpłynąć na takie rzeczy, jak wewnętrzna równowaga enzymatyczna ciała. Coś, co może przedłużyć młodość o wiele trwalej niż melanż. Pojmujesz, jakie byłyby konsekwencje, gdyby wszystkie Bene Gesserit zdecydowały się na coś takiego? Jestem pewna, że kalkulujesz zawartość moich słów. Właśnie melanż czyni nas, Atrydów, obiektem wielu spisków. Kontrolujemy wydobycie i handel substancją, która przedłuża życia. Co by się stało, gdyby dowiedziano się, że Bene Gesserit ukrywają jeszcze większą tajemnicę? Sam widzisz! Żadna z Matek Wielebnych nie byłaby bezpieczna. Porwania i tortury Bene Gesserit stałyby się czymś na porządku dziennym.
— Osiągnęłaś ową równowagę enzymatyczną — oświadczył.
— Zbuntowałam się przeciw zakonowi. Raporty matki czynią Bene Gesserit sprzymierzeńcami rodu Corrinów. „Bardzo prawdopodobne” — pomyślał.
— Ale z pewnością matka nie zwróciłaby się przeciw tobie — zaryzykował.
— Była Bene Gesserit na długo, nim została moją matką. Duncan, ona pozwoliła, żeby jej własny syn, mój brat, został poddany próbie gom dżabbar! Ona to zorganizowała! I wiedziała, że chłopak może nie przeżyć. W członkiniach Bene Gesserit zawsze było mało wiary, a wiele pragmatyzmu. Będzie działać przeciw mnie, jeżeli uwierzy, że działa w interesie zakonu.