Skinął głową. Mówiła bardzo przekonywająco.
— Musimy utrzymać inicjatywę — oświadczyła. — W tym tkwi nasza szansa.
— Jest jeszcze kwestia Gurneya Hallecka — powiedział. — Mam zabić starego przyjaciela?
— Gurney przebywa na pustyni z jakąś szpiegowską misją — odparła, wiedząc, że doniesiono o tym Duncanowi. — Nie stoi nam na drodze.
— To bardzo dziwne — powiedział. — Regencki gubernator Kaladanu wypełnia misję tu, na Arrakis?
— Dlaczego by nie? — zapytała z naciskiem Alia. — Jest jej kochankiem. Jeżeli nie w rzeczywistości, to przynajmniej w marzeniach.
— Tak, oczywiście. — Zastanawiał się, dlaczego nie usłyszała fałszywej nuty w jego głosie.
— Kiedy ją porwiesz? — zapytała Alia.
— Lepiej, żebyś nie wiedziała.
— Tak… Tak, rozumiem. Gdzie ją zabierzesz?
— Gdzie nie będzie można jej znaleźć. Polegaj na mnie. Nie pozostanie tutaj, żeby ci zagrażać.
Nie mógł się mylić, że widzi radość w oczach Alii.
— Ale gdzie…
— Im mniej będziesz wiedziała, tym śmielej możesz odpowiadać na pytania Prawdomówczyni, gdyby zaszła taka konieczność.
— Aach, sprytny Duncan!
„Teraz uwierzyła, że zabiję lady Jessikę” — pomyślał.
— Do widzenia, kochanie — rzekł.
Nie usłyszała w jego głosie tego, że uzyskał pewność co do swoich podejrzeń i podjął ostateczną decyzję; nawet pocałowała go lekko, gdy wychodził.
A on całą drogę przez labirynt korytarzy Świątyni ocierał oczy. Tleilaxańskie oczy nie były odporne na łzy.
Stilgar czterokrotnie wzmocnił straż bliźniąt, lecz wiedział, że to nic nie da. Chłopak był taki, jak jego atrydzki imiennik, dziadek Leto. Każdy, kto znał starego księcia, zauważał podobieństwo. Owszem, Leto był rozważny, ostrożny, ale wszystko to uległo przewartościowaniu wobec jego uśpionej dzikości, podatności na niebezpieczne pomysły.
Ghanima była bardziej podobna do matki. Miała rudawe włosy po Chani, jej ustawienie oczu o tej samej barwie i czujność, z jaką działała, oczekując trudności. Często mówiła, że robi jedynie to, co musi, że podąży tam, dokąd poprowadzi Leto.
A Leto miał zamiar poprowadzić ich ku niebezpieczeństwu.
Ani razu Stilgar nie pomyślał o zwróceniu się ze swoim problemem do Alii. Tak zrobiłaby Irulana, która biegała do niej ze wszystkimi sprawami. Stilgar uświadomił sobie, iż zaakceptował możliwość, że Leto trafnie ocenił Alię.
„Ona używa ludzi w przypadkowy i niezręczny sposób — myślał. — Czyni tak nawet z Duncanem. To całkiem możliwe, że kiedy zmieni front, zabije mnie. Pozbędzie się niewygodnego człowieka”.
Tymczasem straż została wzmocniona i Stilgar przemierzał sicz jak obleczony w szatę upiór, wszędzie wtykając swój nos. Przez cały czas jego umysł kipiał wątpliwościami zaszczepionymi przez Leto. Jeżeli nie można opierać się na tradycji, to w takim razie gdzie była podstawa, na której należało wzorować życie?
Po popołudniu, kiedy miała miejsce Konwokacja Powitania lady Jessiki, Stilgar ujrzał Ghanimę, która stała obok babki przy wejściu do wielkiej izby posiedzeń siczy. Było wcześnie i Alia jeszcze się nie pojawiła, lecz ludzie już się tłoczyli w komnacie, rzucając ukradkowe spojrzenia na mijające ich dziecko i dorosłą kobietę.
Stilgar przystanął w ocienionej alkowie, z dala od przepływającego tłumu, i obserwował przechodzącą parę, nie mogąc wyłowić ich słów z pulsującego pomruku pospólstwa. Zebrali się tu ludzie z wielu plemion, by ponownie przywitać dawną Wielebną Matkę. Ta jednak wpatrywała się w Ghanimę. Obserwowała jej oczy, sposób, w jaki tańczyły, gdy mówiła. Ich ruch fascynował także jego. Ciemne, błękitne, zrównoważone, żądające oczy. I ten sposób odrzucania na ramiona — skrętem głowy — czerwono-złotych włosów: cała Chani. Upiorne zmartwychwstanie, nieodparte przypomnienie.
Stilgar przysunął się bliżej i zajął pozycję w następnej wnęce.
Nie mógł skojarzyć sposobu, w jaki Ghanima obserwowała świat, z żadnym innym dzieckiem — z wyjątkiem jej brata. Gdzie był Leto? Stilgar spojrzał na zatłoczone przejście. Strażnicy podnieśliby alarm, gdyby działo się cokolwiek złego. Potrząsnął głową. Bliźnięta narażały na szwank swe władze umysłowe. Niemal je za to nienawidził. Krewni nie byli zabezpieczeni przed wzajemną nienawiścią, lecz krew (i jej cenna woda) niosła żądanie opanowywania się, które górowało nad wszystkimi innymi uczuciami. Na nim — na Stilgarze — spoczywała największa odpowiedzialność za bezpieczeństwo bliźniąt.
Z przyległej, wykutej w skale komnaty za plecami Ghanimy i Jessiki padało przesączone przez pył unoszący się w powietrzu, brunatne światło. Dotykało ramion dziecka i nowej białej szaty, którą Ghanima miała na sobie, prześwietlając jej włosy. Dziewczynka odwróciła się, by spojrzeć na tłoczących się za Stilgarem ludzi.
„Dlaczego Leto natchnął mnie wątpliwościami?” — zastanawiał się stary Fremen. Wiedział, że chłopiec zrobił to z rozmysłem. „Może chciał, żebym dzielił z nim część jego psychicznych doświadczeń?” Stilgar domyślał się, dlaczego bliźnięta są inne, lecz zawsze stwierdzał, że mimo całego tego rozumowania nie jest zdolny do akceptacji faktów. Nigdy nie odczuwał łona matki jako więzienia dla rozbudzonej świadomości — świadomości czynnej od drugiego miesiąca ciąży, jak mówiono.
Leto powiedział kiedyś, że jego pamięć jest „jak wewnętrzny hologram, który od czasu pierwotnego przebudzenia — wraz z towarzyszącym mu wstrząsem — staje się coraz większy i bardziej szczegółowy, ale nie zmienia swojego kształtu ani wyglądu”.
Patrząc na Ghanimę i lady Jessikę, Stilgar po raz pierwszy zaczął pojmować, jakie to okropne: żyć w splątanej pajęczynie wspomnień, nie móc wycofać się ani znaleźć w umyśle zamkniętego, spokojnego miejsca. Stając twarzą w twarz z tym stanem, trzeba szaleństwo traktować jako integralną część własnego istnienia, wybierać i odrzucać wielość ofert, godzić się na układ, w którym odpowiedzi zmieniają się równie szybko jak pytania.
Nie mogło tu być ustalonej tradycji. Nie mogło być ostatecznych odpowiedzi na pytania o dwóch obliczach. Co działa? To, co nie działa. Co nie działa? To, co działa. Rozpoznawał schemat. Dawna fremeńska gra w zagadki. Pytanie: „Co przynosi śmierć i życie?” Odpowiedź: „Kurzawa Coriolisa”.
„Dlaczego Leto chciał, bym wiedział?” — zapytywał siebie Stilgar. Z własnych ostrożnych prób wyniósł przekonanie, że bliźnięta dzielą wspólny pogląd na swą inność: uważają ją za nieszczęście. „Narodziny dla kogoś takiego muszą być wyczerpujące” — pomyślał. Niewiedza łagodzi wstrząs płynący z niektórych doświadczeń. Jakby to było — żyć życiem, w którym wie się wszystko o rzeczach, których nie chciałoby się znać? Musiałby nieustannie prowadzić wojnę z wątpliwościami. Gardziłby swoją innością. „Dlaczego właśnie ja?” — byłoby pierwszym pytaniem bez odpowiedzi.
„A o co pytałem?” — pomyślał Stilgar. Niewyraźny uśmiech dotknął jego warg. „Dlaczego właśnie ja?”