Idaho potrząsnął głową. Co mogły zrobić łasice rodu wobec pazurów tych rozmiarów, które widział w wizji? Alia miała jednak rację. Właściwe ulokowane łapówki, jeden znajomy Nawigator Gildii i dowolne miejsce na Pustych Kwadratach, które posłużyłoby za lądowisko. Gildia będzie się opierała podjęciu frontalnego ataku na ród Atrydów, ale jeżeli suma okaże się dostatecznie wysoka… Gildię można było traktować jako coś w rodzaju bariery geologicznej, która atak czyniła trudnym, ale nie niemożliwym. Powszechnie znano ulubiony wykręt, że służyli jako „agencja transportowa”. Nie mogli przecież przewidzieć, do czego miał być użyty jeden szczególny ładunek.
Alia przerwała ciszę czysto fremeńskim gestem — podniesieniem pięści z ustawionym poziomo kciukiem. Gestowi towarzyszyły tradycyjne słowa: „Wyzywam Walkę Hurganu”. Stało się oczywiste, iż uważa się za jedyny logiczny cel zamachów, a gestem protestowała przeciwko wszechświatowi pełnemu gróźb. Mówiła, że rzuci wiatr śmierci na każdego, kto ją zaatakuje.
Idaho nie protestował. Wiedział, że już go nie podejrzewa. Wracał do Tabr, a ona będzie oczekiwać sprawozdania z perfekcyjnie przeprowadzonego porwania lady Jessiki. Podniósł się z otomany w nagłym przypływie gniewu, myśląc: „Gdyby Alia była celem! Gdyby tylko zabójcy mogli dostać się do niej!” Przez chwilę trzymał dłoń na nożu, ale nie mógł zabić jej teraz. Może i lepiej, że umrze jako ofiara, niż gdyby miała żyć zhańbiona i zaszczuta.
— Tak, wracaj już do Tabr — powiedziała Alia, błędnie interpretując wyraz twarzy Idaho: jako przejaw troski o nią.
„Jaka byłam głupia, podejrzewając Duncana! On jest mój, nie Jessiki!” — pomyślała. Żądanie plemion naprawdę ją zdenerwowało, stwierdziła ze zdziwieniem. Machnęła ręką w geście pożegnania, gdy wychodził.
Idaho opuścił Izbę Rady, czując wewnętrzną pustkę. Alia została oślepiona nie tylko przez obce opętanie, stawała się też z każdym kryzysem coraz bardziej szalona. Minęła już punkt, którego przekraczać nie powinna. Co mógł zrobić dla ratowania bliźniąt? Kogo powinien przekonać? Stilgar uczynił wszystko, co możliwe, aby zabezpieczyć dzieci, i niczego więcej nie należało od niego wymagać.
Zatem lady Jessika?
Tak, musiał rozważyć tę możliwość. Jessika mogła być jednak zbyt głęboko uwikłana w spisek zakonu żeńskiego. Nie żywił złudzeń co do postawy tej atrydzkiej konkubiny. Uczyniłaby wiele na rozkaz Bene Gesserit — zwróciłaby się nawet przeciw swym wnukom.
Dobre sprawowanie rządów nigdy nie zależało od aktów prawnych, ale od osobistego charakteru rządzących. Machina sprawowania władzy zawsze podlega woli tych, którzy nią kierują. Najistotniejszym elementem rządzenia jest przeto metoda wybierania przywódców.
„Dlaczego Alia chce, żebym razem z nią przyjmowała interesantów na porannej audiencji? — zastanawiała się Jessika. — Nie przegłosowano jeszcze sprawy mojego powrotu do Rady”.
Jessika stała w przedsionku Wielkiej Sali w Cytadeli. Sam przedsionek wszędzie poza Diuną byłby wielką komnatą. Podążając za przykładem Atrydów, budowle na Arrakis stawały się coraz bardziej gigantyczne, w miarę jak skupiało się tu bogactwo i władza. Owa sala stanowiła streszczenie obaw Jessiki. Wyraźnie drażnił ją ogrom przedsionka z mozaikową posadzką, obrazującą zwycięstwo Paula nad Szaddamem IV.
Na wypolerowanych, plastalowych drzwiach prowadzących do Wielkiej Sali ujrzała odbicie własnej twarzy. Powrót na Diunę wymuszał na niej porównania i Jessika dostrzegła wyraźne znaki starzenia się: na owalnej twarzy widniały drobniutkie zmarszczki, a oczy w kolorze indygo sprawiały wrażenie już nie tak wyrazistych. Pamiętała czasy, gdy błękit jej oczu był otoczony bielą. Tylko staranne zabiegi fryzjera utrzymywały lśniący brąz jej włosów. Nos wciąż był mały, usta szerokie, a ciało nadal smukłe, lecz nawet wyszkolone przez Bene Gesserit mięśnie miały tendencję do zwalniania reakcji wraz z upływem czasu. Niektórzy mogli tego nie zauważyć i powiedzieć: „Nie zmieniłaś się nawet odrobinę!” Lecz szkoła zakonu żeńskiego stanowiła miecz obosieczny — małe zmiany rzadko wymykały się uwadze tych, którzy ją ukończyli.
I rzeczywiście, brak drobnych zmian w urodzie Alii nie uszedł uwadze Jessiki.
Dżawid organizujący audiencję u Alii stał w wielkich drzwiach z nader oficjalną miną, ubrany w szatę gospodarza, z cynicznym uśmiechem na okrągłej twarzy. Dżawid zadziwiał lady Jessikę jako swoisty paradoks: dobrze odżywiony Fremen. Zauważając zwróconą ku sobie uwagę, uśmiechnął się z charakterystyczną pewnością siebie i wzruszył ramionami. Jego pobyt w świcie Jessiki trwał krótko. Nienawidził Atrydów, ale był nie tyle człowiekiem Alii, co jej mężczyzną… jeżeli wierzyć plotkom.
Jessika dojrzała ten gest i pomyślała: „Nadszedł wiek wzruszania ramionami. Wie, że słyszałam opowieści o nim, i nie dba o to. Nasza cywilizacja równie dobrze może umrzeć od toczącej ją obojętności, jak ulegając atakowi z zewnątrz”.
Strażnikom, których wyznaczył jej Gurney przed udaniem się do przemytników na pustynię, nie podobał się pomysł przebywania tutaj ich podopiecznej bez obstawy. Lecz Jessika czuła się dziwnie bezpieczna. Niech ktoś spróbuje ją tu zamordować — Alia by tego nie przetrwała. Córka Jessiki doskonale o tym wiedziała.
Gdy wiedźma Bene Gesserit nie odpowiedziała na ruch ramion i uśmiech Dżawida, ten kaszlnął, wydobywając z krtani dziwny odgłos, który mógł osiągnąć tylko poprzez wytrwałe ćwiczenia. Przypominało to tajny język, a znaczyło: „Pojmujemy bezsens całej pompy, pani. Ale czyż to nie cudowne widzieć, do czego można zmusić ludzi?”
„To cudowne!” — zgodziła się Jessika, nie zdradzając twarzą śladu tej myśli.
Przedsionek zapełniali dopuszczeni na rano petenci, którzy otrzymywali pozwolenie na wstęp od ludzi Dżawida. Zamknięto zewnętrzne drzwi. Suplikanci i słudzy trzymali się w przyzwoitej odległości od Jessiki, lecz widzieli, że ma na sobie oficjalną, czarną abę — typowy ubiór fremeńskiej Wielebnej Matki. Zebranym nasuwało się wiele pytań. Dlaczego nie nosiła oznak kapłaństwa Muad’Diba? Pomruk rozmów rozległ się w sali, wszyscy zerkali to na Jessikę, to na małe boczne drzwi, przez które miała wejść Alia, by wprowadzić ich do Wielkiej Sali. Wiedzieli, że stara reguła, określająca zakres władzy Regentki, została naruszona.
„Aby tego dokonać, wystarczyło zjawić się tutaj — pomyślała. — Przyszłam, bo Alia mnie zaprosiła”.
Odczytując oznaki zaniepokojenia, Jessika uświadomiła sobie, że Alia umyślnie przeciąga chwilę swego pojawienia się, pozwalając delikatnym prądom niepewności przepływać między zgromadzonymi. Było oczywiste, że gospodyni ogląda wszystko przez jakiś szpiegowski otwór. Niewiele z subtelności zachowania Alii wymykało się spod osądu Jessiki i z każdą mijającą minutą czuła, że miała wiele racji, przyjmując misję wymuszoną przez zakon żeński.
„Nie możemy pozwolić, by sprawy szły dalej tym torem — argumentowała przewodząca delegacji Bene Gesserit. — Z pewnością zauważyłaś oznaki rozkładu. Wiemy, dlaczego nas opuściłaś, ale wiemy również, jak zostałaś wyszkolona. Niczego nie pożałowano dla twojej edukacji. Jesteś adeptką panoplia propheticus i musisz wiedzieć, że rozkład potężnej religii zagraża nam wszystkim „.
Jessika w zamyśleniu zacisnęła usta, widząc przez okno łagodne oznaki wiosny. Nie podobała się jej ścisła precyzja wypowiadanych słów. Jedna z pierwszych lekcji zakonu mówiła, że należy wykazywać sceptyczną postawę wobec wszystkiego, co zjawia się w szatach logiki. Ale członkinie delegacji również to wiedziały.