Выбрать главу

Rozglądając się po przedsionku, Jessika pomyślała, jak wilgotne jest powietrze tego poranka. Jak świeże i wilgotne. Wywołało to w niej uczucie niewygody. „Nawróciłam się na fremeńskie obyczaje — pomyślała. — Nie powinno być wilgotnego powietrza w siczy-nad-ziemią. Co robi mistrz uszczelnień? Paul nigdy by nie pozwolił na taką niedbałość”.

Zauważyła, że Dżawid, którego błyszcząca twarz wyrażała czujność i zrównoważenie, nie dostrzegał skazy wilgoci w atmosferze przedsionka. Był to przejaw złego wyszkolenia, jak na kogoś, kto urodził się na Arrakis.

Członkinie delegacji Bene Gesserit chciały wiedzieć, czy pragnie dowodów. Udzieliła im gniewnej odpowiedzi wprost z podręczników zakonu:

” Wszystkie dowody prowadzą w sposób nieunikniony ku wnioskom, na które nie ma dowodów! Wszystkie rzeczy są znane, ponieważ chcemy w nie wierzyć”.

„Ależ pytałyśmy mentata” — zaprotestowała przewodnicząca delegacji.

Jessika spojrzała zdumiona na tę kobietę.

„Dziwię się, że osiągnęłyście obecne stanowiska i jeszcze nie nauczyłyście się, że mentaci mają ograniczenia” — rzekła.

Odpowiedź wyraźnie spodobała się delegacji. Widocznie poddały ją próbie, a ona ją zdała. Obawiały się, że straciła umiejętność panowania nad sobą, że straciła umiejętność kontrolowania równoważących się zdolności, stanowiących istotę szkolenia Bene Gesserit.

Teraz Jessika musiała być czujna. Zobaczyła, że Dżawid opuszcza stanowisko przy drzwiach i podchodzi do niej. Ukłonił się.

— Pani, pomyślałem, że może nie słyszałaś o ostatnim wyczynie Kaznodziei.

— Dostaję codziennie raporty o wszystkim, co się tu dzieje — odparła.

„Niech wraca do Alii!” — pomyślała. Dżawid uśmiechnął się.

— Zatem wiesz, że złorzeczy twej rodzinie. Zeszłej nocy wygłaszał kazanie na południowym przedmieściu i nikt nie odważył się go tknąć. Wiesz, oczywiście, dlaczego.

— Bo myślą, że to mój syn do nich powrócił — powiedziała znudzonym głosem Jessika.

— Tego pytania nie zadano jeszcze mentatowi Idaho — rzekł. — Może należałoby go zapytać i rozwiązać ostatecznie tę kwestię.

Jessika pomyślała: „Oto ten, który nie zna ograniczeń mentatów, chociaż stara się przyprawić rogi jednemu z nich, jeżeli nie w rzeczywistości, to w marzeniach”.

— Mentaci podzielają omylność tych, którzy ich używają — powiedziała. — Umysł ludzki, podobnie jak umysły wszystkich zwierząt, jest rezonatorem. Reagując na drgania rezonansowe w otoczeniu, mentat uczy się rozciągać świadomość wzdłuż wielu pętli przyczynowych i tworzyć z nich długie łańcuchy następstw. — I pomyślała: „Niech to rozgryzie”.

— Zatem Kaznodzieja cię nie niepokoi, pani? — zapytał Dżawid głosem nagle oficjalnym i złowrogim.

— Myślę, że jest zdrowym znakiem — powiedziała. — Nie chcę, by mu przeszkadzano.

Dżawid wyraźnie nie oczekiwał szczerej odpowiedzi. Spróbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło.

— Rada Zarządzająca Kościoła, który deifikuje wolę Muad’Diba, oczywiście skłoni się ku twoim życzeniom, jeżeli nalegasz — rzekł. — Ale z pewnością jakieś wyjaśnienie…

— Prawdopodobnie wolałbyś, żebym to ja wyjaśniła, jakie miejsce mam zająć w waszych planach — powiedziała. Dżawid spojrzał na nią zmrużonymi oczami.

— Pani, nie widzę żadnej logicznej racji, dla której odmawiasz potępienia Kaznodziei. On nie może być twoim synem. Składam ci rozsądną propozycję: potęp go.

„Czyje słowa powtarza? — pomyślała Jessika. — Czyżby Alii…?”

— Nie — powiedziała.

— Ale on kala imię twego syna! Wygłasza obrzydliwe herezje, podburza przeciw twej świętej córce. Podżega ludność. Zapytany, powiedział, że nawet ty masz w sobie zło i że…

— Dość tych bredni! — rzekła Jessika. — Powiedz Alii, że odmawiam. Od mojego powrotu nie słyszę nic oprócz opowieści o Kaznodziei. Nudzi mnie to.

— Czy także znudzi cię, pani, informacja, że w ostatnim oszczerstwie przewidział, że nie zechcesz wystąpić przeciw niemu? I że widocznie ty…

— Nawet jeśli jestem złem, to go nie potępię — powtórzyła.

— Nie jest to temat do żartów, pani. Jessika machnęła gniewnie ręką.

— Odejdź! — przemówiła z wystarczającą siłą, słyszaną przez innych, by skłonić go do usłuchania.

Oczy zabłysły mu gniewem, ale zdobył się na sztywny ukłon i wrócił na poprzednie miejsce przy drzwiach.

Sprzeczka pasowała dokładnie do obserwacji, jakie zdążyła poczynić. Gdy Dżawid mówił o Alii, słowa wypowiadał matowymi półtonami kochanka: co do tego nie mogła się mylić. Bez wątpienia plotki sprawdziły się. Alia pozwoliła swemu życiu wynaturzyć się w straszliwy sposób. Obserwując to, Jessika poczęła żywić podejrzenie, że jej córka z własnej woli stała się Paskudztwem. Czyżby perwersyjne pragnienie samozniszczenia? Albowiem Alia z pewnością pracowała nad zniszczeniem siebie i podstaw władzy żywiącej się naukami brata.

Usłyszała słabe odgłosy niezadowolenia, dobiegające z przedsionka. Oficjałowie domyślali się, dlaczego Alia zwleka tak długo, a do tej pory wszyscy zdążyli zapewne dowiedzieć się o stanowczej odprawie, udzielonej jej faworytowi. Jessika westchnęła. Czuła, że ciałem przebywa w tym miejscu, ale jej dusza wymyka się, pragnąc opuścić świątynię. Poruszenie wśród dworaków stawało się coraz wyraźniejsze. Wzajemne odszukiwanie się znaczących ludzi wyglądało jak taniec, jak powiew wiatru wśród źdźbeł zboża. Wypielęgnowani obywatele marszczyli brwi i pragmatycznie oszacowywali na skali wartości sobie podobnych grubasów. Z pewnością odtrącenie zraniło Dżawida — niewielu się doń odzywało. Wystarczyło jednak popatrzeć na innych. Jej wyćwiczone oko potrafiło odczytać hierarchię satelitów krążących dookoła najpotężniejszych.

„Nie towarzyszą mi, bo jestem niebezpieczna” — pomyślała.

Jessika rozejrzała się po sali, widząc odwracające się oczy. Byli tak próżni, że poczuła, iż chce krzyczeć przeciw marnym usprawiedliwieniom, jakie wymyślali dla swych bezcelowych żywotów. Och, gdyby Kaznodzieja mógł zobaczyć, jak wygląda teraz ta sala!

Jej uwagę przyciągnął posłyszany strzęp toczonej w pobliżu rozmowy. Wysoki, smukły kapłan zwracał się do swej koterii, suplikantów występujących tu bez wątpienia pod jego patronatem.

— Często muszę mówić co innego, niż myślę — powiedział. — Nazywa się to dyplomacją.

Wywołany dowcipem śmiech był zbyt głośny i zbyt szybko zamilkł. Ludzie w grupie spostrzegli, że Jessika nasłuchuje.

„Mój książę wyrzuciłby ich do najdalszej, dechami zabitej dziury! — pomyślała Jessika. — Wcale nie wróciłam zbyt wcześnie”.

Zrozumiała, że żyła na odległym Kaladanie pod szczelną kopułą, pozwalającą na przedarcie się tylko najbardziej rażących wieści o wybrykach Alii. „To wina mojej własnej, sennej egzystencji” — pomyślała. Kaladan był miejscem równie wielkiej izolacji, jak ta, którą zapewniała pierwszorzędna fregata, bezpieczna w macierzystym galeonie Gildii. Można było odczuć tylko najbardziej gwałtowne manewry, a i to jedynie jako łagodne drgnięcia.

„Jak kuszące jest życie w spokoju” — pomyślała.

Im więcej widziała na dworze Alii, tym większe odczuwała zrozumienie dla słów Kaznodziei, o których jej donoszono. Paul mógłby tak mówić, widząc, co stało się z jego królestwem. Jessika zastanawiała się, co Gurney odkrył wśród przemytników.

Uświadomiła sobie, że jej pierwsza reakcja na Arrakin była słuszna. Tego dnia, gdy wjeżdżała do miasta z Dżawidem, jej uwagę zwracały uzbrojone patrole wokół domów, strażnicy na ulicach i w alejach, cierpliwi obserwatorzy na każdym zakręcie, wysokie ściany i mocne fundamenty, wskazujące na głębokie podziemia. Arrakin stało się miejscem niegościnnym, pełnym obłudy, ograniczającym swobodę i mającym odpychający wygląd.