Usłyszało ją kilka osób. W natychmiast zapadłej ciszy wstrząśnięty al-Fali spojrzał na podnóżek z jednym zwalonym tronem i Alię wciąż siedzącą na drugim. Wyraz zrozumienia, jaki pojawił się na jego twarzy, mogłaby odczytać nawet nowicjuszka.
— Fedajkinie — powiedziała Jessika, przypominając mu o dawnej służbie. — My, którzy się raz sparzyliśmy, wiemy, jak stać ramię w ramię.
— Zaufaj mi, pani — rzekł, pojmując, co ona ma na myśli.
Gwałtowny jęk z tyłu za Jessika sprawił, że odwróciła się i poczuła, że al-Fali odwraca się również, stając do niej plecami. Kobieta w jaskrawym stroju Fremenki z miasta leżała rozciągnięta na podłodze obok kapłana. Dwaj dworzanie gdzieś zniknęli. Kobieta, nawet nie spojrzawszy na Jessikę, podniosła głos w pradawnym lamencie swego ludu — wołaniu tych, którzy obsługiwali zgonsusznie, wołaniu, by przyszli i zabrali wodę ciała do zbiornika plemienia. Zadziwiająco raził ten krzyk, wychodzący z ust kobiety ubranej tak nowocześnie. Jessika czuła trwałość dawnych obyczajów, nawet jeśli w rozpaczy mieszczanki widziała fałsz. Stworzenie w pstrej sukni z pewnością dobiło kapłana, by być pewnym, że został uciszony na zawsze.
„Dlaczego tak się starają? — zastanowiła się Jessika. — Wystarczyło poczekać, aż umrze z niedotlenienia”. Tak desperacki czyn był oznaką głębokiego strachu.
Alia pochyliła się w przód na swym tronie, przyglądając się z niepokojem tej scenie. Smukła kobieta z włosami spiętymi w węzeł, będący oznaką strażniczek Alii, przeszła obok Jessiki, pochyliła się na moment nad kapłanem, potem wstała i zwróciła się twarzą do tronu.
— Nie żyje.
— Wynieście go — rozkazała Alia strażnikom przy podnóżku. — Podnieście fotel lady Jessiki.
„Zatem starasz się nadrabiać bezczelnością” — pomyślała Jessika. Czy Alia sądziła, że zwiodła kogokolwiek? Al-Fali mówił o Qadis as-Salaf: wzywał świętych ojców z mitologii Fremenów na obrońców. Ale żadna nadnaturalna instancja nie wniosła pistoletu maula tu, do tej sali, gdzie posiadanie wszelkiej broni było surowo zakazane. Jedyną odpowiedź mogła dać konspiracja obejmująca ludzi Dżawida, a niefrasobliwość Alii co do bezpieczeństwa własnej osoby ostatecznie przekonywała, że i ona należała do spisku. Stary naib rzekł przez ramię do Jessiki:
— Przyjmij przeprosiny, pani. My z pustyni w rozpaczy uciekamy się do ciebie jako naszej ostatniej nadziei i widzimy teraz, że wciąż nas potrzebujesz.
— Matkobójstwo niezbyt pasuje do mojej córki — szepnęła Jessika.
— Plemiona dowiedzą się o tym — obiecał al-Fali.
— Jeżeli potrzebujecie mnie tak rozpaczliwie — zapytała — dlaczego nie wystąpiliście na Konwokacji w siczy Tabr?
— Stilgar na to nie zezwolił — rzekł.
„Aaach! — pomyślała Jessika. — Reguła naibów!” Słowo Stilgara w Tabr stawało się prawem.
Przewrócony tron ustawiono na miejscu. Alia gestem przywołała matkę do powrotu i powiedziała:
— Proszę, by wszyscy z was zważyli na śmierć zdrajcy-kapłana. Ci, którzy grożą mi, giną. — Spojrzała na al-Falego. — Składam ci podziękowanie, naibie.
— Podziękowanie za omyłkę — zamruczał al-Fali. Spojrzał na Jessikę. — Miałaś rację, pani. Zabiłem w gniewie tego, kogo należało przesłuchać.
Jessika szepnęła:
— Zapamiętaj tych dwóch dworzan i kobietę w kolorowej sukni, fedajkinie. Chcę, by ich pojmano i przesłuchano.
— Tak się stanie — powiedział.
— O ile wydostaniemy się stąd żywi — rzekła Jessika. — Chodź, wracajmy i grajmy nasze role.
— Jak rozkażesz, pani.
Wspólnie wrócili do podnóżka. Jessika wspięła się po stopniach i zajęła miejsce obok Alii; al-Fali pozostał na miejscu suplikanta poniżej.
— Mów! — rozkazała Alia.
— Chwileczkę, córko — przerwała Jessika. Podniosła rękaw, palcem pokazała dziurę. — Atak był wymierzony we mnie. Pocisk prawie mnie trafił, chociaż się uchyliłam. Zauważcie wszyscy, że pistoletu maula już tam nie ma. — Wskazała. — Kto go wziął?
Nie było odpowiedzi.
— Może uda się to wykryć — powiedziała Jessika.
— Co za nonsens! — krzyknęła Alia. — To ja byłam…
Jessika na wpół odwróciła się ku córce i poruszyła lewą dłonią.
— Ktoś tu ma pistolet. Nie boisz się, że…
— Ma go jedna ze strażniczek! — powiedziała Alia.
— Więc niech mi go przyniesie — odparła Jessika.
— Już go wyniosła.
— Jakie to dogodne…
— O czym ty mówisz? — zapytała z naciskiem Alia. Jessika pozwoliła sobie na ponury uśmiech.
— Mówię, że dwojgu twoim ludziom powierzyłam uratowanie życia zdrajcy-kapłana. Ostrzegłam ich, że zginą, jeżeli on umrze. I zginą.
— Nigdy ci na to nie pozwolę.
Jessika wzruszyła ramionami.
— Mamy tu odważnego fedajkina — kontynuowała Alia, wskazując na al-Falego. — Nasza rozmowa na ten temat może poczekać.
— Może czekać przez wieczność — odparła Jessika, mówiąc w języku Chakobsa, podkreślając słowami, że żaden argument nie powstrzyma wyroku śmierci.
— Zobaczymy! — powiedziała Alia. Odwróciła się do al-Falego. — Dlaczego tu przybyłeś, Ghadheanie al-Fali?
— By ujrzeć matkę Muad’Diba — odrzekł naib. — Co innego pozostało fedajkinom, kręgowi przyjaciół, którzy służyli jej synowi, niż zebrać nikłe oszczędności na opłacenie zachłannych strażników, którzy tają przed Atrydami prawdę o Arrakis?
— Czegokolwiek pragną fedajkini — powiedziała Alia — muszą tylko…
— Przybył tu, aby spotkać się ze mną — przerwała jej Jessika. — Jaka jest twoja rozpaczliwa prośba, fedajkinie?
Alia powiedziała:
— Ja mówię w imieniu Atrydów! Co…
— Bądź cicho, krwawe Paskudztwo! — wypaliła Jessika. — Chciałaś mnie zabić, córko! Mówię o tym po to, żeby ci ludzie tutaj znali prawdę. Nie możesz zamordować wszystkich, tak jak zamordowałaś kapłana. Tak, cios naiba uciszył tego człowieka, ale można go było uratować, można go było przesłuchać! Zależało ci, żeby zamilkł na zawsze. Protestuj jak chcesz, ale to, jak się zachowałaś, świadczy o twojej winie!
Alia siedziała z bladą twarzą, kompletnie sparaliżowana. A Jessika obserwowała grę emocji na twarzy córki, widziała przerażająco znajome ruchy rąk, nieświadomą reakcję, która kiedyś charakteryzowała pewnego śmiertelnego wroga Atrydów. Palce Alii poruszały się, wystukując rytm — mały palec dwa razy, wskazujący trzy razy, palec serdeczny dwa razy, mały palec raz, serdeczny dwukrotnie… i z powrotem, w tym samym rytmie.
Stary baron!
Skupienie w oczach Jessiki sprawiło, że Alia coś wyczuła; spojrzała w dół, na dłonie, zatrzymała ich ruch i przeniosła wzrok na matkę, by ujrzeć w jej oczach straszną diagnozę. Uśmiech tryumfu zagościł w kącikach ust Alii.
— Więc wreszcie się na nas zemściłeś… — szepnęła Jessika.
— Oszalałaś, matko? — zapytała Alia.
— Chciałabym, żeby tak było — odrzekła Jessika i pomyślała: „Wie, że doniosę o tym zakonowi. Wie. Może podejrzewać, że zdradzę to Fremenom, którzy zmuszą ją do poddania się Procesowi-o-Opętanie. Nie może mnie wypuścić stąd żywej”.
— Nasz śmiały fedajkin czeka, podczas gdy my się sprzeczamy — powiedziała Alia.
Jessika zmusiła się do skoncentrowania uwagi na naibie. Okiełznała swoje reakcje i powiedziała:
— Przybyłeś, żeby mnie widzieć, Ghadheanie.
— Tak, pani. My, ludzie pustyni, widzimy, że dzieją się straszne rzeczy. Maleńkie stworzyciele wypełzają na piach, jak było przepowiedziane w najdawniejszych proroctwach. Szej-huluda nie można odnaleźć już nigdzie poza wnętrzem Pustych Kwadratów. Porzuciliśmy naszego starego przyjaciela, pustynię!