Jessika spojrzała na Alię, która dała znak ręką, by kontynuowała posłuchanie. Powiodła wzrokiem po tłumie w sali, widząc oznaki wstrząsu i czujności we wszystkich obliczach. Świadomość doniosłości potyczki między matką i córką nie utonęła w ciżbie. Bene Gesserit zrozumiała, że muszą się zastanawiać, dlaczego posłuchanie jeszcze trwa. Skupiła uwagę na al-Falim.
— Ghadheanie, po co ta mowa o maleńkich stworzycielach i braku czerwi?
— Matko Wilgoci — powiedział, używając starego fremeńskiego tytułu. — Otrzymaliśmy ostrzeżenie w Kitab al-Ibar. Zaklinamy cię, niech nie będzie zapomniane, że od dnia, w którym umarł Muad’Dib, Arrakis obraca się sama. Nie możemy porzucić pustyni.
— Ha! — wykrzyknęła Alia szyderczo. — Przesądny motłoch z Wewnętrznej Pustyni boi się ekologicznych zmian. Boją…
— Słucham cię, Ghadheanie — przerwała jej Jessika. — Jeżeli znikną czerwie, zniknie przyprawa. Jeżeli zniknie przyprawa, jakąż monetą będziemy płacić za naszą działalność?
Odgłosy zdumienia — westchnienia i przelęknione szepty — docierały z całej Wielkiej Sali, odbijając się głośnym echem.
Alia wzruszyła ramionami.
— Przesądne brednie.
Al-Fali podniósł prawą dłoń, by wskazać na Alię.
— Mówię do Matki Wilgoci, nie do Koan-Dziewczęcia. Ręce Alii uchwyciły poręcze tronu, ale nie ruszyła się z miejsca. Al-Fali spojrzał na Jessikę.
— Kiedyś pustynia była krainą, w której nic nie rosło. Teraz są tam rośliny. Mnożą się jak robaki na ścierwie. Nad wydmami wiszą chmury i pada deszcz. Deszcz, pani! Och, droga matko Muad’Diba, deszcz pada w strefie wydm, a to jest jak sen, który jest bratem śmierci. To śmierć nas wszystkich.
— Postępujemy zgodnie z wolą Lieta-Kynesa i Muad’Diba — zaprotestowała Alia. — Po co ten przesądny bełkot? Czcimy słowa Lieta-Kynesa, który powiedział: „Pragnąłbym ujrzeć cala planetę spętaną siecią zieleni”. I tak się stanie.
— A co z czerwiami i przyprawą? — zapytała Jessika.
— Zawsze będzie jakaś pustynia — odparła Alia. — Czerwie przeżyją.
„Kłamie — pomyślała Jessika. — Dlaczego to robi?”
— Pomóż nam, Matko Wilgoci — powiedział błagalnie al-Fali.
Nagle Jessika poczuła, że świadomość oddala się od niej, poruszona słowami starego naiba. To była bez wątpienia adab, władcza pamięć, nachodząca człowieka sama z siebie. Nadeszła bez ostrzeżenia i unieruchomiła zmysły, podczas gdy lekcja z przeszłości odciskała swe piętno w jej świadomości. Jessika czuła się bezbronna jak ryba w sieci. Każdy fragment lekcji-wspomnienia był rzeczywisty, lecz niesubstancjonalny w ciągłej zmienności. Wiedziała, że znajduje się najbliżej stanu przyszłowidzenia, będącego udziałem Paula.
„Alia kłamie, bo jest opętana przez barona, który chce zniszczyć Atrydów. Ona sama jest jego pierwszą ofiarą. Al-Fali powiedział prawdę — czerwie pustynne są zgubione, jeżeli nie zmodyfikuje się biegu ekologicznych przekształceń”.
Pod wpływem tego objawienia Jessika widziała ludzi biorących udział w audiencji, poruszających się jakby w zwolnionym tempie. Ich role były dla niej jasne. Zobaczyła assassina, któremu polecono, by nie opuściła tego miejsca żywa. Przestrzeń miedzy nimi oświetlało jaskrawe światło — zamieszanie, ktoś udający, że się potknął, znieruchomiałe grupki. Widziała również, że jeśli opuści Wielką Salę, to tylko po to, by wpaść w inne ręce. Alia nie dbała, że w ten sposób może stworzyć męczennicę. Nie — to raczej to, co ją opętało, nie dbało o pozory.
Właśnie teraz, w zastygłym czasie, Jessika wybrała sposób na ocalenie starego naiba i wysłanie go z informacją. Droga przez salę audiencyjną pozostawała niezakłócenie wyraźna. Jakież to było proste! Wszyscy oni byli bufonami z pozasłanianymi oczyma, kulącymi ramiona w pozie niewzruszonej obrony. Czuła się tak, jakby ospale zderzała się z każdą osobą na zielonej posadzce. Z każdej z nich mogło obleźć martwe ciało, ukazując szkielet. Ich ciała, ich ubrania, ich twarze wyrażały jednostkowe piekła — zapadłe piersi pełne skrytej grozy, błyszczące zapinki klejnotów, stające się zastępczą bronią. Ostrołukowe brwi ukazywały wyniosłość i religijne sentymenty, którym przeczyły ich lędźwie.
W formujących się siłach, które na Arrakis wymknęły się spod kontroli, Jessika czuła rozkład. Głos al-Falego brzmiał w jej duszy jak dysonans, budzący bestię z największej głębi jej istoty.
W okamgnieniu przeszła od adab do wszechświata ruchu, lecz był to inny wszechświat niż ten, w którym znajdowała się wcześniej.
Alia zaczynała coś mówić, lecz Jessika jej przerwała:
— Cisza! — Następnie rzekła: — Są tacy, którzy boją się, że wróciłam nie odcinając się od zakonu. Ale od owego dnia na pustyni, kiedy Fremeni podarowali mnie i mojemu synowi dar życia, jestem Fremenką! — Przeszła na stary język, który zrozumieć mogli ci tylko, którzy go znali i dla których był przeznaczony: — Onsar akhaka zeliman aw maslumen! — Wesprzyj brata w czas potrzeby, czy ma słuszność, czy nie!
Słowa odniosły pożądany skutek: subtelną zmianę pozycji niektórych ludzi na sali, lecz Jessika unosiła się dalej gniewem.
— Ghadhean al-Fali, poczciwy Fremen, przybył, by rzec mi to, co powinni powiedzieć mi inni. Niech nikt temu nie zaprzecza! Ekologiczne przekształcenia stały się huraganem, nad którym stracono kontrolę!
Zauważyła, że ludzie bez słowa się z nią zgadzają.
— A moja córka się tym zachwyca! — rzekła. — Mektub al-Mellah! Kroisz moje ciało i posypujesz je solą. Dlaczego Atrydzi znaleźli tu dom? Bo Mohalata jest dla nas czymś normalnym. Dla Atrydów rząd zawsze był opiekuńczym partnerstwem. Mohalatą, czymś, co Fremeni znali doskonale. Spójrzcie teraz na nią! — Jessika wskazała na Alię. — Śmieje się do siebie w nocy, kontemplując własne zło! Produkcja przyprawy spadnie do zera, w najlepszym razie do ułamka poprzedniej wartości! A kiedy choć słowo o tym wydostanie się…
— Utrzymamy nasz monopol na najcenniejszy towar wszechświata! — krzyknęła Alia.
— Będziemy mieli monopol na piekło! — stwierdziła z gniewem Jessika.
Alia przeszła na najdawniejszy Chakobsa, prywatny język Atrydów, pełen trudnych, gardłowych zbitek i dysonansów:
— Teraz wiesz, matko! Myślałaś, że wnuczka barona Harkonnena nie doceni wszystkich tych żywotów, które wtłoczyłaś w mą świadomość, zanim się narodziłam? Kiedy wściekałam się na to, co ze mną zrobiłaś, wystarczyło, że zapytałam, co zrobiłby baron. I odpowiedział mi! Rozumiesz mnie, atrydzka suko? Odpowiedział mi!
Jessika usłyszała w wypowiadanych słowach potwierdzenie wcześniejszych domysłów. Paskudztwo. Osobowość Alii została pokonana od środka, opętana przez cahueit zła, barona Vladimira Harkonnena. Baron mówił teraz jej ustami, nie dbając, że w ten sposób się zdradza. Chciał, żeby widziała jego zemstę. Chciał, żeby widziała, że nie można go stamtąd wyrzucić.
„Spodziewa się, że pozostanę tu, bez żadnej pomocy, wiedząc o wszystkim” — pomyślała Jessika. Wkroczyła z tą myślą na ścieżkę, którą ukazała jej adab.
— Fedajkini, za mną! — zawołała.
Okazało się, że na sali było ich sześciu. Pięciu z nich podążyło za nią.
Gdy jestem słabszy od ciebie, proszą cię o wolność, ponieważ jest to zgodne z twoimi zasadami; gdy jestem od ciebie silniejszy, odbieram ci ją, bo to jest zgodne z moimi zasadami.