Выбрать главу

Wrócił do Ghanimy.

— Jeszcze nikt nas nie szuka — powiedział.

— Te bestie powinny być wielkie — stwierdziła Ghanima. — Zobaczymy je, nim nas zaatakują.

— Już wkrótce zapadnie ciemność.

— Tak. Czas, żebyśmy zeszli w nasze miejsce. — Wskazał na skały poniżej, gdzie piach niesiony z wiatrem wyżarł małą szczelinę w bazalcie. Była wystarczająco duża, aby ich pomieścić, lecz na tyle mała, by nie wpuścić dużych zwierząt. Leto czuł, że niechętnie tam idzie, ale wiedział, że to konieczne. To właśnie miejsce wskazał Stilgarowi.

— Mogą naprawdę nas zabić — powiedział.

— Zawsze istnieje ryzyko — odparła. — Jesteśmy coś winni ojcu.

— Nie przeczę.

„Podążamy właściwą drogą” — pomyślał. Zdawał sobie sprawę, jak niebezpiecznie jest mieć rację we wszechświecie. Przetrwanie wymagało hartu, przystosowania i pojmowania w każdym momencie wszelkich wyrzeczeń. Najlepszą broń Leto stanowiły fremeńskie obyczaje, a wiedza Bene Gesserit była siłą trzymaną w odwodzie. Oboje teraz myśleli jak wyszkoleni przez Atrydów wojownicy, nie posiadający żadnej osłony poza fremeńską krzepą, której nawet ślad nie jawił się w ich dziecięcych ciałach pod oficjalnymi strojami.

Leto dotknął palcem wiszącego u pasa krysnoża o zatrutym ostrzu. Ghanima nieświadomie powtórzyła ten gest.

— Zejdziemy teraz? — zapytała. W chwili, gdy mówiła, dojrzała daleko jakiś ruch, niewielkie poruszenie. Jej niepewność obudziła czujność Leto, zanim zdążyła szepnąć ostrzeżenie.

— Tygrysy — stwierdził.

— Tygrysy laza — dodała.

— Widzą nas — rzekł.

— Lepiej się pośpieszmy — odparła. — Pistolet maula nie powstrzyma tych bestii. Na pewno zostały dobrze wyćwiczone.

— Gdzieś w pobliżu musi być człowiek, który nimi kieruje — zauważył Leto, prowadząc siostrę w dół, ku skałom po lewej stronie.

Ghanima zgodziła się z nim, ale nic nie powiedziała, oszczędzając siły. Gdzieś tu musi być człowiek.

Tygrysy biegły szybko w resztkach światła rzucanego przez zachodzące słońce, przeskakując ze skały na skałę. Wkrótce miała zapaść noc — pora istot poruszających się według wskazówek słuchu. Ze skał Świadka dobiegło wołanie nocnego ptaka, przypominające głos dzwonu. Nocne stworzenia biegały już w ciemnościach popękanych rozpadlisk.

Tygrysy wciąż pozostawały w polu widzenia bliźniąt. Zwierzęta poruszały się płynnie, każdym ruchem wyrażając ogromną siłę, napełniając rodzeństwo narastającą pewnością skończonej niezawodności.

Leto biegł spokojnie, pewien, że on i Ghanima osiągną wąską szczelinę na czas, lecz wciąż powracał wzrokiem do fascynującego widoku zbliżających się bestii.

„Jedno potknięcie i jesteśmy zgubieni” — uświadomił sobie. Ta myśl ujęła mu nieco pewności siebie, więc lekko przyspieszył.

Wy, Bene Gesserit, nazywacie działalność panoplia propheticus „nauką o Wierze”. Bardzo dobrze. Ja, poszukiwacz innego rodzaju naukowców, uważam, że to stosowne określenie. Rzeczywiście, tworzycie własną mitologię, ale tak czynią wszystkie społeczności. I tu czas na ostrzeżenie. Zachowujecie się tak, jak wielu zbłąkanych naukowców. Wasze działania zdradzają, że chcecie wziąć coś od życia. Czas, by przypomnieć to, co tak często głosicie: nie można dostać czegoś bez otrzymania jego przeciwieństwa.

„Kaznodzieja w Arrakin”: „Wiadomość dla zakonu żeńskiego”

Na godzinę przed świtem Jessika siedziała nieruchomo na wytartym dywanie. Dookoła niej rozpościerała się goła skała starej, biednej siczy, jednej z wielu pierwotnych siedzib Fremenów, znajdującej się pod skrajem Czerwonej Czeluści, która osłaniała ją od powiewów pustyni. Zabrali ją tu al-Fali i jego bracia; teraz oczekiwali na wiadomość od Stilgara. Jednakże fedajkini wykazali dużą ostrożność w zakresie komunikacji. Stilgar nie powinien wiedzieć, gdzie jest ich kryjówka.

Fedajkini rozumieli, że znaleźli się pod Protokołem — półoficjalnym oskarżeniem o zbrodnię przeciw Imperium. Alia twierdziła, że Jessika została zmuszona do przejścia na stronę wrogów, choć nie wymieniała głośno nazwy zakonu. Despotyczna, tyrańska natura władzy Regentki wyszła na jaw, a jej wiara, że oddane kapłaństwo powstrzyma wystąpienia Fremenów, mogła być wystawiona na próbę.

Wiadomość Jessiki dla Stilgara brzmiała krótko:,Moja córka jest opętana i należy ją poddać procesowi”.

Jednakże lęk niweczy wartości. Wiedziała już, że niektórzy Fremeni woleli nie wierzyć jej słowom. Wykorzystanie oskarżenia jako paszportu pozwalającego opuścić Świątynię wywołało w ciągu zaledwie jednej nocy dwie potyczki, zanim ornitoptery ukradzione przez ludzi al-Falego nie uniosły zbiegów ku cennemu schronieniu — siczy Czerwonej Czeluści. Wezwali byłych fedajkinów, lecz okazało się, że jest ich na Arrakis zaledwie dwie setki. Inni wypełniali misje na placówkach w całym Imperium.

Rozważając sytuację, Jessika zastanawiała się, czy owa sicz nie okaże się miejscem jej śmierci. Niektórzy z fedajkinów myśleli tak samo, lecz komandosi śmierci dość łatwo godzili się z podobną ewentualnością. Al-Fali uśmiechnął się, gdy jeden z młodych ludzi głośno wyraził swe obawy.

„Kiedy Bóg rozkazywał stworzeniu zemrzeć w szczególnym miejscu, sprawiał, że chciało się ono tam udać” — powiedział stary naib.

Połatane zasłony, wiszące w drzwiach, otarły się o siebie i chwilę później wychynął zza nich al-Fali. Jego wąska, spalona przez wiatr twarz wydawała się wydłużona, oczy miał rozgorączkowane. Widać było, że nie spał.

— Ktoś przybył — rzekł.

— Od Stilgara?

— Być może. — Spuścił oczy i spojrzał w lewo na sposób dawnych Fremenów, gdy przynosili złe wieści.

— O co chodzi? — zapytała z naciskiem Jessika.

— Dostaliśmy wiadomość z siczy Tabr, że twych wnucząt tam nie ma — powiedział, nie patrząc na nią.

— Alia…

— Rozkazała, by bliźnięta były pod opieką jej straży, ale z siczy Tabr doniesiono, że zniknęły.

— Stilgar posłał je na pustynię — rzekła Jessika.

— Możliwe, ale on również prowadzi poszukiwania. Czyżby się maskował…?

— To do Stilgara niepodobne… — powiedziała. Zdziwiła się, że nie ulega panice, którą musiałaby teraz tłumić. Lęk o bliźnięta łagodziło wspomnienie rozmowy z Ghanimą. Podniosła wzrok na al-Falego i zobaczyła, że ten patrzy na nią z litością. Rzekła więc:

— Na własną rękę odeszły na pustynię.

— Same? Dwoje dzieci?

Nie kłopotała się wyjaśnianiem mu, że bliźniaki prawdopodobnie więcej wiedziały o niebezpieczeństwach występujących na pustyni, niż większość żyjących Fremenów. Myślami skupiła się na dziwnym zachowaniu Leto, gdy nalegał, by pozwoliła się porwać. Wtedy odsunęła od siebie to wspomnienie, ale teraz wróciło niespodzianie. Powiedziała, że rozpozna moment, w którym będzie musiała usłuchać jego słów.

— Posłaniec powinien być już w siczy — wtrącił al-Fali. — Przyprowadzę go do ciebie, pani. — Wyszedł, rozgarniając połatane zasłony.

Jessika popatrzyła na kotarę. Była to czerwona tkanina z włókna przyprawowego, ale łaty miała niebieskie. Krążyła wieść, że ta sicz nie chciała czerpać korzyści z religii Muad’Diba, narażając się na wrogość kapłaństwa Alii. Doniesiono jej, że tutejsi ludzie ulokowali kapitały w planie hodowli psów wielkich jak osły, wyuczonych do pilnowania dzieci. Wszystkie psy zdechły. Niektórzy powiadali, że od trucizny, a winą obarczali kapłanów.