— A co będzie, jeśli plan się nie powiedzie? — zapytał, wypowiadając pierwszą myśl, która mu się nasunęła.
— Jak może się nie powieść?
— Nie wiem… Każdy plan może zawieść. Do czego potrzebny jest wam Idaho?
— Idaho? Dlaczego się nim interesujesz…? Ach, tak… To ten mistyk, którego Tyek sprowadził bez naradzenia się ze mną. Źle zrobił. Ten człowiek mówił o Idaho, prawda?
Kłamstwo zabrzmiało niezdarnie i Farad’n zorientował się, że wpatruje się zdumiony w matkę. Ona przez cały czas wiedziała o Kaznodziei!
— To tylko dlatego, że nigdy nie widziałem gholi — rzekł.
Uwierzyła mu i powiedziała:
— Zachowujemy Idaho do czegoś ważnego.
Farad’n w milczeniu przygryzł górną wargę.
Wensicji gest ten przypomniał nieżyjącego ojca. Dalak czasami był właśnie taki — bardzo skryty i złożony, trudny do przeniknięcia. Pamiętała, że ojca łączyły więzy pokrewieństwa z hrabią Hasimirem Fenrigiem i że obaj mieli w sobie coś z dandysów i fanatyków. Czy Farad’n pójdzie tą samą drogą? Zaczęła żałować, że kazała Tyekanikowi nawrócić chłopca na tę arrakańską religię. Kto wie, którą ścieżką pójdzie teraz?
— Jak cię obecnie nazywa Tyekanik?
— Że co? — Wensicja przestraszyła się nagłej zmiany tematu.
— Zauważyłem, że już nie mówi do ciebie „księżno”.
„Jest spostrzegawczy — pomyślała, dziwiąc się, że drąży ją niepokój. — Czy myśli, że wzięłam Tyeka na kochanka? Nonsens. Więc dlaczego pyta?”
— Mówi do mnie… pani — powiedziała.
— Dlaczego?
— Bo taki jest zwyczaj we wszystkich wysokich rodach.
„Łącznie z Atrydami” — przemknęło mu przez myśl.
— To mniej podejrzane na wypadek, gdyby ktoś tu założył podsłuch — wyjaśniła. — Ktoś mógłby pomyśleć, że zrzekliśmy się legitymistycznych aspiracji.
— Kto mógłby być tak głupi? — zapytał.
Zacisnęła wargi, decydując się pozostawić pytanie bez odpowiedzi. Drobnostka, ale wielkie kampanie składały się z drobnostek.
— Lady Jessika nie powinna nigdy opuszczać Kaladanu — stwierdził.
Potrząsnęła gwałtownie głową. Jego myśli skakały na boki jak u szaleńca!
— Co masz na myśli? — zapytała.
— Nie powinna była wracać na Arrakis — odparł. — Wybrała złą strategię. Sprawiła, że ludzie zaczęli się zastanawiać. Czyż nie byłoby lepiej, gdyby wnuki odwiedziły ją na Kaladanie?
„Ma rację” — przyznała skonsternowana. Że też jej samej nigdy nie przyszła do głowy podobna myśl! Tyek zajmie się tym natychmiast. Znowu potrząsnęła głową. „Nie!” W co grał Farad’n? Musiał wiedzieć, że kapłaństwo nigdy by nie zaryzykowało wysłania w kosmos obojga bliźniąt naraz.
Wyraziła swe wątpliwości na głos.
— Kapłaństwo czy lady Alia? — zapytał Farad’n, odnotowując, że jej myśli podążyły we właściwym kierunku. Lekko się odprężył. Jak łatwo było nią manewrować!
— Podejrzewasz, że Alia chce władzy dla siebie? — zdziwiła się Wensicja.
Farad’n odwrócił od niej spojrzenie. Oczywiście, że Alia chciała władzy! Wszystkie raporty docierające z tej przeklętej planety zgadzały się w tym jednym punkcie. Znowu zmienił temat rozmowy:
— Czytałem o ich planetologu — powiedział. — Gdzieś musi być klucz do zagadki czerwi i ich haploidalnych postaci, jeśli…
— Zostaw ten problem innym! — przerwała mu, zaczynając tracić cierpliwość. — Tylko tyle masz do powiedzenia na temat tego, co dla ciebie zrobiliśmy?
— Nic nie zrobiliście dla mnie — stwierdził.
— Co takiego?!
— Zrobiliście to dla rodu Corrinów — powiedział. — A teraz właśnie wy jesteście rodem Corrinów. Mnie nawet nie wtajemniczono.
— Masz określone obowiązki! — podkreśliła. — Co będzie z tymi, którzy na ciebie liczą?
Tak, jakby jej słowa nałożyły na niego nowe brzemię, poczuł ciężar wszystkich nadziei i marzeń związanych z rodem Corrinów.
— Tak — zgodził się. — Rozumiem… Ale nie zgadzam się z wieloma decyzjami, podjętymi i przeprowadzonymi w moim imieniu. Są wstrętne.
— Wstrę… Jak możesz mówić coś takiego? Zrobiliśmy to, co każdy wysoki ród uczyniłby dla powiększenia swej fortuny.
— Naprawdę? Myślę, że jesteście trochę prostaccy. Nie! Nie przerywaj mi. Jeżeli mam być Imperatorem, nauczcie się mnie słuchać. Myślisz, że nie potrafię czytać między wierszami? Do czego wyćwiczono te tygrysy?
Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa na tak bezpośrednią demonstrację spostrzegawczości syna.
— Rozumiem — kontynuował. — Dobrze, zatrzymam Tyekanika, ponieważ wiem, że to ty go wciągnęłaś w to bagno. Jest dobrym oficerem, w sprzyjających warunkach będzie walczył o swoje zasady.
— Jego… zasady?
— Różnica między dobrym i marnym oficerem leży w sile charakteru — powiedział. — Dobry oficer trzyma się zasad bez względu na to, kto je kwestionuje.
— Tygrysy były koniecznością.
— Uwierzę w to, jeżeli operacja się powiedzie — odparł. — Ale i tak nie wybaczę tego, co zrobiono z nimi w trakcie szkolenia. Nie protestuj. Zostały uwarunkowane. Sama to przyznałaś.
— Co chcesz zrobić? — spytała.
— Będę czekał i obserwował — odparł. — Być może zostanę Imperatorem.
Położyła dłoń na piersi i westchnęła. Przez kilka chwil przerażał ją; odniosła wrażenie, że ją zdradzi. Zasady! Ale teraz stanął po jej stronie, widziała to wyraźnie.
Farad’n podniósł się, podszedł do drzwi i zadzwonił na służących. Obejrzał się jeszcze.
— Skończyliśmy, czyż nie?
— Tak. — Podniosła rękę, gdy już wychodził. — Dokąd idziesz?
— Do biblioteki. Zafascynowała mnie ostatnio historia rodu Corrinów. — Z tym ją opuścił.
„Do diabła z nią!”
Farad’n zdawał sobie sprawę, że już jest członkiem spisku. Uświadomił sobie jednocześnie, że istnieje głęboka różnica między historią zapisaną na szigastrunach, czytaną w wolnej chwili, a tą, która toczyła się na bieżąco. Ta druga, nabierająca wokół niego coraz realniejszych kształtów, groziła porwaniem w nieodwracalną przyszłość. Czuł się kierowany przez pragnienia tych wszystkich, których fortuny stały za nim. Pomyślał, że to dziwne, ale nie może znaleźć miejsca dla własnych pragnień.
Powiada się o Muad’Dibie, że pewnego razu, gdy ujrzał ziele próbujące wyrosnąć pomiędzy dwiema skałami, przesunął jedną z nich. Później, gdy ziele to rozkwitło, nakrył je uprzednio usuniętą skałą. „Takie było jego przeznaczenie” — powiedział.
— Teraz! — krzyknęła Ghanima.
Leto wyprzedzający ją o dwa kroki w biegu do wąskiej szczeliny wśród skał nie zawahał się. Zanurkował w rozpadlinę, czołgając się przed siebie, dopóki nie skryła go ciemność. Usłyszał, że Ghanima pada za nim. Po chwili ciszy rozległ się wreszcie jej głos, ani przynaglający, ani przestraszony:
— Utknęłam.
Wstał, wiedząc, że w ten sposób jego głowa będzie w zasięgu ostrych jak brzytwy pazurów. Odwrócił się w ciemnym przejściu i podczołgał z powrotem, dopóki nie chwycił wyciągniętej dłoni Ghanimy.
— Zaczepiłam się ubraniem — powiedziała.
Tuż pod sobą usłyszał spadające kamienie. Pociągnął ją za rękę, ale niewiele w ten sposób uzyskał.
Z tyłu dochodziły głuche pomruki rozzłoszczonych bestii.