Выбрать главу

— Piasek w ranach — odparła. — To nic nowego dla Fremenów.

Zdobył się na uśmiech i usiadł. Ghanima wciągnęła głęboko powietrze.

— Poradziliśmy sobie w końcu.

— Jeszcze nie.

Przełknęła ślinę, próbując dojść do siebie po doznanym szoku. Jej twarz wydawała się blada w świetle fiszki jarzeniowej. Pomyślała: „Tak, musimy działać szybko. Ktokolwiek kontrolował te tygrysy, może już się zbliżać”.

Leto, patrząc na siostrę, poczuł głęboki ból, przeszywający mu piersi. Przez lata stanowili jak gdyby jedną osobę, ale plan wymagał, żeby przeszli metamorfozę, idąc dwiema różnymi drogami. Nigdy już doświadczanie nie mogło być ich wspólną własnością, tak jak było nią dotąd.

— Tkaninę wziąłem z mojego niezbędnika. Ktoś to może zauważyć — powiedział, wróciwszy myślami do rzeczywistości.

— Tak. — Zamieniła się z nim torbami.

— W pobliżu jest człowiek z transmiterem — powiedział. — Najprawdopodobniej czeka blisko kanatu, by się upewnić, że zginęliśmy.

Dotknęła pistoletu maula zatkniętego na wierzchu fremsaka, ujęła go i wsunęła za szarfę pod szatą.

— Mam podarte ubranie.

— Poszukiwacze mogą tu szybko trafić — rzekł. — Może być wśród nich zdrajca. Lepiej wracaj sama. Niech Hara cię ukryje.

— Ja… zacznę szukać zdrajcy, jak tylko wrócę — powiedziała.

Spojrzała w twarz brata, dzieląc jego bolesną świadomość, że od tej chwili będą gromadzili w sobie coraz więcej różnic. Już nigdy nie staną się jednością, łącząc wiedzę, której nikt inny nie mógł pojąć.

— Pójdę do Dżekaraty — zdecydował.

— Fondak… — odparła.

Skinieniem głowy wyraził potwierdzenie. Dżekarata-Fondak. Obie nazwy musiały odpowiadać temu samemu miejscu. Tylko w ten sposób to legendarne miejsce mogło pozostać w ukryciu. Robota przemytników, oczywiście. Zmiana jednej nazwy na inną nie przedstawiała dla nich żadnej trudności: działali pod przykrywką niepisanej konwencji, pozwalającej im istnieć. Ród władający planetą zawsze musi mieć tylne wyjście, z którego mógłby skorzystać w wyjątkowej sytuacji, a mały udział w przemytniczych zyskach utrzymywał te kanały otwarte. W Fondaku-Dżekaracie przemytnicy zajęli w pełni sprawną sicz, nie przejmując się losem jej szczątkowej ludności. I ukryli Dżekaratę wprost w otwartej pustyni, bezpieczni dzięki tabu, które trzymało Fremenów z daleka.

— Żaden Fremen nie pomyśli o szukaniu mnie w takim miejscu — powiedział Leto. — Będą oczywiście pytać pośród przemytników, ale…

— Zrobimy tak, jak się umówiliśmy — odparła Ghanima.

— Wiem. — Słysząc własny głos, Leto zrozumiał, że celowo przeciąga ostatnie chwile wzajemnej — jego i siostry — tożsamości. Uśmiech wykrzywił mu usta, dodając lat wyglądowi. Ghanima uświadomiła sobie, że widzi brata przez woal czasu. Łzy paliły jej oczy, gdy patrzyła na tego nowego Leto. — Nie wolno ci jeszcze oddawać wody zmarłym — powiedział, przesuwając palcem po jej wilgotnych policzkach. — Odejdę tak daleko, że nikt mnie nie usłyszy, i przywołam czerwia. — Wskazał na złożone haki stworzyciela, przypięte do szarfy fremsaka. — Będę w Dżekaracie pojutrze przed świtem.

— Jedź szybko, mój stary przyjacielu — szepnęła.

— Wierzę w ciebie, moja jedyna przyjaciółko — odparł. — Pamiętaj, żebyś była ostrożna nad kanatem.

— Wybierz dobrego czerwia — wypowiedziała fremeńskie słowa pożegnania. Lewą ręką zgasiła fiszkę jarzeniową i zaczęła szeleścić nocną osłoną. Pociągnęła ją ku sobie, zrolowała i wetknęła w torbę. Usłyszała jego lekkie kroki, gdy schodził w dół po skałach, na pustynię.

Uzbroiwszy się w nową siłę, czekała na rozwój wydarzeń. Leto musiał stać się dla niej martwy. Musiała uwierzyć w jego śmierć. Nie mogła wiedzieć nic o żadnej Dżekaracie, o bracie poszukującym miejsca zagubionego we fremeńskiej mitologii. Musiała tak uwarunkować organizm, aby reagował z całkowitym przekonaniem, kiedy będzie opowiadała o śmierci Leto rozszarpanego przez tygrysy laza. Niewielu ludziom udało się zwieść Prawdomówczynię, ale ona wiedziała, że potrafi to zrobić… Wielożycie, które dzieliła z Leto, nauczyło ją, jak tego dokonać: korzystając z hipnotycznego procesu, starego już w czasach Szeby; chociaż prawdopodobnie była jedyną osobą, która pamiętała, że w ogóle istniała jakiś Szeba. Starannie zaplanowała głęboki przymus i przez długi czas po odejściu brata przekształcała swą świadomość — tworząc postać pogrążonej w żałobie siostry, ocalałej bliźniaczki — dopóty, dopóki nie uzyskała nieodparcie podobnej do prawdy całości. Gdy skończyła, poczuła, jak wewnętrzny świat ucisza się, wypchnięty z jej świadomości. Uzyskała efekt uboczny, którego się nie spodziewała.

„Gdyby Leto żył i mógł się tego nauczyć!” — pomyślała. Wstała, spojrzała w dół na pustynię, gdzie tygrysy dopadły brata. Dobiegł stamtąd dźwięk wydobywający się z piasku, dźwięk dobrze znany Fremenom: przejście czerwia. Chociaż rzadko spotykało się je w tej okolicy, to jednak czasami się zjawiały. Być może śmiertelne drgawki pierwszego kota… Tak, Leto zabił jedną bestię, zanim druga go dopadła. Obecność czerwia wydawała się dziwnie symboliczna. Uwarunkowanie Ghanimy było tak głębokie, że daleko w dole na piasku ujrzała trzy ciemne plamy: dwa tygrysy i Leto. Potem czerw przeszedł i pozostał już tylko piach o powierzchni ułożonej w nowe fale. Czerw nie był zbyt wielki… ale wystarczająco duży. Uwarunkowanie spowodowało, że nie dostrzegła małej postaci, unoszonej na pierścieniowym grzebiecie.

Walcząc z żalem, Ghanima zapięła fremsak i wyczołgała się ostrożnie z ukrycia. Trzymając dłoń na pistolecie maula, zbadała teren. Ani śladu człowieka z transmiterem. Podjęła wspinaczkę w górę, przeczołgując się na przeciwległą stronę i pełznąc wśród rzucanych przez księżyc cieni. Wypatrywała zabójcy czającego się na jej drodze.

W końcu zobaczyła przed sobą światła siczy Tabr i pochodnie grupy poszukiwawczy. Przez piasek ku Świadkowi posuwała się jakaś ciemna plama. Ghanima wybrała trasę prowadzącą daleko na północ, by ominąć zbliżającą się wyprawę. Zeszła na piach i skryła się w cieniu wydm. Stąpając nierównomiernie, tak aby nie przyciągnąć czerwia, wyszła na pustą trasę, dzielącą Tabr od miejsca, gdzie zginął Leto. Pamiętała dobrze, że miała być ostrożna nad kanatem. Nic nie mogło przeszkodzić jej w złożeniu relacji o tym, jak Leto zginął, ratując ją przed tygrysami.

Rządy, jeżeli są trwałe, zawsze ciążą coraz bardziej ku formom arystokratycznym. Nie jest znany w historii żaden władca, który uniknąłby tego losu. A gdy rozwija się arystokracja, rząd coraz bardziej dąży ku działaniu wyłącznie w interesie klasy panującej — czy klasą tą będzie dziedziczna monarchia, oligarchia finansowych mocarstw, czy okopująca się wokół władzy biurokracja.

„Polityka jako zjawisko powtarzalne. Podręcznik ćwiczebny Bene Gesserlt”

— Dlaczego złożył nam tą ofertę? — zapytał Farad’n. — To najważniejsze.

On i baszar Tyekanik stali w świetlicy — jednej z prywatnych komnat Farad’na. Wensicja siedziała z boku, na niskiej, błękitnej otomanie, prawie jakby podsłuchiwała, a nie współuczestniczyła w rozmowie. Farad’n uległ zadziwiającej przemianie od tamtego poranka, kiedy odsłoniła przed nim plany organizowanego spisku.

W Zamku Corrinów dochodziło już późne popołudnie i płasko padające światło podkreślało spokojny komfort świetlicy — pokoju zastawionego prawdziwymi książkami, odtworzonymi w plastenie. Na półkach zalegało mnóstwo szpul z nagraniami, bloki z danymi, szpule szigastruny i wzmacniacze mnemoniczne. Znajdowała się tu wprawdzie tylko jedna otomana, lecz prócz niej było wiele foteli — wszystkie dostosowywujące kształty do siedzących w nich osób — które unosiły się na polu dryfowym. Zaprojektowano je tak, aby osiągnąć maksimum niekrępującej wygody.