Выбрать главу

Poświata wciąż kładła się wachlarzem na grunt u podnóża zbocza. Dziewczynka wybiegła z ciemności sadu w jasny krąg. Jej ruchy zdradzały coś w rodzaju przestrachu. Ghanima mogła dojrzeć u wejścia krąg kuli świętojańskiej z otaczającą ją aureolą owadów. Blask oświetlał teraz dwa ciemne cienie w przejściu — mężczyznę i kobietę trzymających się za ręce.

Ghanima wyczuwała, że coś tu nie jest w porządku. Nie byli tylko parą kochanków kradnących parę chwil dla Ciebie. Źródło światła wisiało w górze, za nimi. Mówili do siebie oświetleni łukiem blasku, rzucając cienie na zewnątrz, w noc, gdzie każdy mógł obserwować ich ruchy. W pewnym momencie mężczyzna uwolnił swą rękę, gestykulując prędkimi, skrytymi ruchami. Gdy skończył, dłoń powróciła w cień.

W ciemności wokół Ghanimy rozbrzmiewały głosy nocnych stworzeń, ale ona starała się pozbyć ich ze świadomości, by jej nie rozpraszały.

Co zaniepokoiło ją w tych dwojgu?

Gesty mężczyzny były tak stateczne, tak ostrożne.

Odwrócił się. Odbicie światła od szaty kobiety rzuciło na niego blask, ukazując surową, czerwoną twarz z ogromnym nosem. Ghanima w milczeniu wciągnęła głęboki oddech. Palimbasza! Był wnukiem naiba, którego synowie polegli w służbie Atrydów. Twarz — i jeszcze coś, co błysnęło w rozchylonej podczas obrotu szacie — nakreśliła Ghanimie kompletny obraz. Pod szatą miał pas z przytwierdzoną kasetą, błyskającą klawiszami i suwakami. Bez wątpienia był to instrument z Tleilaxu, bądź z Ix. Musiał to być transmiter, który uwolnił tygrysy. Palimbasza. A więc kolejna fremeńska rodzina przeszła na stronę rodu Corrinów.

Kim była kobieta? To bez znaczenia. Po prostu kimś, kogo wykorzystywał Palimbasza.

W umyśle Ghanimy zjawiła się myśl Bene Gesserit: „Każda planeta ma własny czas, tak samo każde życie”.

Dobrze pamiętała Palimbaszę. Nauczał w siczowej szkole matematyki. Starał się wyjaśnić Muad’Diba systemami matematycznymi, potępianymi dotąd przez kapłaństwo. Zniewalał umysł w prosty sposób: przekazywał techniczną wiedzę, nie przekazując żadnej wartości.

„Powinnam wcześniej była go podejrzewać — pomyślała. — Symptomy były oczywiste”.

Po chwili z gorzkim uściskiem w żołądku dokończyła tę myśclass="underline" „To on zabił mojego brata!”

Zmusiła się do spokoju. Palimbasza zabiłby i ją, gdyby starała się minąć go w ukrytym przejściu. Teraz zrozumiała przyczynę tej niefremeńskiej rewii światła, zdrady ukrytego wejścia. Wypatrywał przy świetle, czy któraś z ofiar nie uciekła tygrysom. Ghanima, widząc transmiter, pojęła część gestów ręki — Palimbasza gniewnym ruchem naciskał jeden z klawiszy urządzenia.

Obecność tej pary ostrzegła Ghanimę. Prawdopodobnie w każdym wejściu do siczy stał inny strażnik.

Podrapała się po nosie. Zraniona noga wciąż drżała, a prawa ręka mocno bolała. Palce miała zdrętwiałe. Gdyby doszło do walki na noże, musiałaby trzymać go w lewej ręce.

Ghanima pomyślała o użyciu pistoletu maula, ale charakterystyczny odgłos na pewno ściągnąłby niepożądaną uwagę. Trzeba było znaleźć jakiś inny sposób.

Palimbasza raz jeszcze odwrócił się plecami do wyjścia, stając się ciemną plamą na tle światła. Uwaga kobiety, nawet gdy mówiła, skierowana była przez cały czas na zewnątrz.

Ghanima czuła w niej napięcie sprawiające wrażenie, że kobieta widzi, używając samych kącików oczu. Była zatem czymś więcej niż użytecznym narzędziem zdrajców. Była jedną z nich.

Ghanima przypomniała sobie, że Palimbasza miał aspiracje zostać kajmakanem, politycznym gubernatorem pod zwierzchnictwem Regentki. Było jasne, że stanowi ogniowo większego spisku. Za nim stało wielu innych. Nawet tu, w Tabr. Gdyby udało się wziąć jedno z nich żywcem, miałoby się w garści wielu innych.

Uwagę Ghanimy przyciągnęło sapnięcie małego zwierzęcia pijącego z kanatu. Naturalne dźwięki i naturalne istoty. Jej pamięć próbowała się przebić przez dziwną barierę milczenia w umyśle. Dotarła wreszcie do kapłanki Jowf, pojmanej w Asyrii przez Sennacheriba. Jej wspomnienia powiedziały Ghanimie, co musi teraz zrobić. Palimbasza i jego kobieta byli jedynie dziećmi, niesfornymi i niebezpiecznymi. Nie wiedzieli nic o Jowf, nie znali nawet imienia planety, na której kapłanka i Sennacherib obrócili się w proch i pył. Taki sam los miał spotkać spiskowców: ich sława miała zemrzeć tu i teraz, na gruncie Arrakis, nim się jeszcze narodziła.

Przetoczywszy się na bok, Ghanima uwolniła fremask, wyzwoliła piachochrapy z przytrzymujących je wiązań, zdjęła z nich pokrowiec i usunęła filtr. Teraz dysponowała długą rurą. Z małego pudełeczka niezbędnika wyciągnęła igłę, wyjęła z pochwy krysnóż i włożyła igłę w otwór na szczycie ostrza, prowadzący do zbiornika z trucizną: miejsca, przez które przebiegał kiedyś nerw czerwia. Zranienie ręki czyniło to zadanie niezwykle trudnym. Dziewczynka poruszała się powoli, ostrożnie, przytrzymując z wielką przezornością zatrutą igłę, podczas gdy z przegródki we fremsaku wyjęła tampon z włókna przyprawowego. Trzon igły owinęła ściśle wacikiem, tworząc pocisk dokładnie mieszczący się w rurze piachochrapów.

Trzymając broń poziomo, podpełzła bliżej do światła, poruszając się powoli, by wywołać minimalne zamieszanie wśród lucerny. Czołgając się, badała wzrokiem owady latające w świetle. Tak, w tym rojnym tłumie widziała również piumuchy. Wiedziała o nich, że z zapamiętaniem gryzą ludzkie ciało. Zatruta strzałka mogła zostać nie zauważona, wzięta jako ukąszenie natrętnego owada. Pozostawała kwestia wyboru: które z pary wybrać — mężczyznę czy kobietę?

Muriza. Imię nagle wyskoczyło z pamięci Ghanimy. Tak nazywała się ta kobieta. Przypomniały jej się rzeczy, które o niej mówiono. Była jedną z tych, które kręciły się wokół Palimbaszy jak te owady, rojące się wokół kuli świętojańskiej. Była słaba, łatwo ulegała wpływom.

Bardzo dobrze. Palimbasza wybrał sobie na tę noc złe towarzystwo.

Ghanima przytknęła rękę do ust i z pomocą wspomnień kapłanki Jowf, obecnej w jej świadomości, zaczerpnęła głęboko powietrza, by po chwili wydmuchnąć je gwałtownie.

Palimbasza trzepnął się w policzek i spojrzał na dłoń. Krew. Nie widział igły odrzuconej ruchem ręki.

Kobieta powiedziała coś uspokajającego i Palimbasza roześmiał się. Śmiał się wciąż, gdy nogi zaczęły się pod nim uginać. Zatoczył się raptownie na Murizę, która usiłowała go podtrzymać. Nagle obok nich pojawiła się Ghanima przyciskająca ostrze odsłoniętego krysnoża do boku kobiety.

Tonem konwencjonalnej, spokojnej rozmowy, dziewczynka powiedziała:

— Nie rób żadnych gwałtownych ruchów, Murizo. Mój nóż jest zatruty. Możesz już puścić Palimbaszę. Jest martwy.

We wszystkich większych społecznych siłach odnajdujemy ukrytą chęć zdobycia i utrzymania władzy poprzez słowa. Od szamana przez kapłana po biurokratę — wszędzie obserwujemy to samo zjawisko. Rządzoną ludność trzeba uwarunkować na przyjmowanie słów-kluczy jako rzeczywistych rzeczy, na mylenie słownych konstrukcji z rzeczywistym wszechświatem. Utrzymując taką struktury władzy, pewne symbole ukrywa się poza zasięgiem powszechnego zrozumienia — symbole takie jak te, które na przykład dotyczą manipulowania ekonomią. Symbolika — tajność tych pojęć prowadzi do rozwoju izolowanych, szczątkowych podjęzyków, z których każdy jest oznaką, iż używający go gromadzą w ręku pewnego rodzaju władzę. Założywszy taką interpretację procesu zdobywania władzy, nasze Imperialne Siły Bezpieczeństwa winny być wiecznie uczulone na powstawanie podjęzyków.

„Wykłady w Akademii Wojennej w Arrakin” w opracowaniu księżnej Irulany