Выбрать главу

Zaświerzbiła go lewa ręka i pomyślał o strasznym blasku bijącym z wizjo-wizji. „Tak się stanie — pomyślał. — Tak, tak będzie”.

„Arrakis, daj mi siłę” — modlił się. Planeta pod nim i wokół niego wciąż była silna i żywa. Jej piach napierał na filtrnamiot. Diuna była zwodnicza, równocześnie piękna i rażąco brzydka. Jedyną monetą, jaką naprawdę znali jej handlarze, było tętno władzy, bez względu na to, w jaki sposób została ona zdobyta. Posiadali Diunę tak, jak posiada się zniewoloną kochankę, albo tak, jak Bene Gesserit posiadały swoje siostry.

Nic dziwnego, że Stilgar nienawidził handlarzy-kapłanów.

„Dzięki, Stilgar”.

Leto przywoływał w pamięci piękno dawnych siczowych obyczajów, życie, jakie toczono przed nadejściem technokracji Imperium. Przed kulami świętojańskimi i laserami, przed ornitopterami i gąsienikami przyprawowymi wiedziono inny rodzaj życia: brązowoskóre matki nosiły dzieci na biodrach, lampy spalały olej przyprawowy o ciężkim zapachu cynamonu. Naibowie uczyli ludzi, że nie można ich do niczego zmusić. Było to mroczne, rojne życie w skalnych jamach, ale…

„Wielki blask przywróci równowagę” — pomyślał Leto.

Po chwili zasnął.

„Widziałem Jego krew i strzęp szaty oddarty ostrymi pazurami. Jego siostra przejmująco opowiadała o tygrysach i ich strasznym ataku. Przesłuchaliśmy Jednego ze spiskowców; Inni nie żyją, bądź zostali aresztowani Wszystko wskazuje na spisek Corrinów. Prawdomówczyni poświadczyła te zeznania”.

raport Stilgara dla Komisji Landsraadu

Farad’n przyglądał się Duncanowi Idaho przez system obserwacyjny, szukając klucza do zachowania tego dziwnego człowieka. Dopiero minęło południe i Idaho kręcił się na zewnątrz komnat wyznaczonych dla lady Jessiki, oczekując audiencji. Czy go przyjmie? Wiedziała, oczywiście, że są szpiegowani. Ale czy go przyjmie?

Farad’n przebywał w pokoju, z którego Tyekanik nadzorował szkolenie tygrysów laza — rzeczywiście nielegalnego pokoju, wypełnionego zakazanymi instrumentami Tleilaxan i Ixian. Naciskając przełączniki z prawej strony, mógł patrzeć na Idaho pod sześcioma różnymi kątami, bądź przenieść się do pokoju lady Jessiki, gdzie szpiegowskie urządzenia ukryto równie wyrafinowanie.

Farad’na niepokoiły oczy Idaho. Głęboko osadzone metalowe kule, które Tleilaxanie zamontowali gholi w regeneracyjnych zbiornikach, wyróżniały ich posiadacza na tle innych ludzi. Farad’n dotknął własnych powiek, czując twarde powierzchnie założonych na stałe szkieł kontaktowych, kryjących zupełny błękit uzależnienia od przyprawy. Oczy Idaho musiały widzieć zupełnie inny wszechświat. Farad’na kusiło, by odnaleźć tleilaxańskich chirurgów i uzyskać odpowiedź na to intrygujące pytanie.

Dlaczego Idaho próbował się zabić?

Czy naprawdę chciał to zrobić? Wiedział przecież, że mu przeszkodzą.

Mentat pozostawał niebezpiecznym znakiem zapytania.

Tyekanik chciał zatrzymać Idaho na Salusa lub pozbawić go życia.

„Może właśnie to byłoby najlepsze” — pomyślał Farad’n.

Przełączył obraz na widok od przodu. Idaho siedział na twardej ławie przed drzwiami do komnaty lady Jessiki. Przedsionek nie miał okien, a jego ściany pokrywało jasne drewno, przyozdobione proporcami z lanc. Idaho tkwił na ławce już ponad godzinę i wydawał się gotów czekać w nieskończoność. Farad’n nachylił się bliżej ekranu. Wiernego mistrza miecza Atrydów, wychowawcę Paula Muad’Diba, traktowano uprzejmie przez wszystkie lata spędzone na Arrakis. Zjawił się tam, tryskając młodzieńczą energią. Oczywiście, pomagała mu stała dieta przyprawowa oraz wspaniała równowaga metaboliczna, której udzielały zbiorniki Tleilaxan. Czy Idaho naprawdę pamiętał przeszłość sprzed okresu pobytu w aksolotlowym zbiorniku? Nikt inny, kogo ożywili Tleilaxanie, nie mógł się tym pochwalić.

W bibliotece znajdowały się raporty o śmierci Idaho. Sardaukar, który go zabił, donosił, że uśmiercił on dziewiętnastu ludzi z oddziału, zanim sam padł. Dziewiętnastu sardaukarów! Jego ciało warte jednak było wysłania do zbiorników regeneracyjnych. Tleilaxanie zrobili z niego mentata. Jak się czuł człowiek-komputer, wyposażony na dodatek w wiele innych talentów?

„Dlaczego próbował się zabić?”

Farad’n znał swe umiejętności i potrafił je doskonale ocenić. Był historykiem, archeologiem i dobrym sędzią. Musiał stać się ekspertem w sposobach poznawania charakteru ludzi, którzy mu służyli. Rządzenie wymagało trafnych i wnikliwych sądów. Wielu władców upadło z powodu wyskoków podwładnych.

Na czoło talentów Atrydów wybijała się wyborna trafność w dobieraniu sobie sług. Z łatwością zdobywali sobie ich wierność, wiedzieli, jak wzniecać zapał w wojownikach.

Idaho nie okazał się wyjątkiem.

„Dlaczego?”

Farad’n zmrużył oczy, starając się zajrzeć w myśli tego człowieka. Od Duncana biła moc potwierdzająca przypuszczenie, że nie można go złamać. Był zorganizowaną i mocno zintegrowaną jednością. Zbiorniki Tleilaxan wypuściły z siebie coś więcej niż człowieka. Farad’n to czuł. Idaho poruszał się po ustalonej orbicie z uporem przewyższającym wytrwałość planety krążącej wokół gwiazdy. Mógł odpowiedzieć na nacisk nie łamiąc się — wybierając inną orbitę, ale nie zmieniając swych zasad.

„Dlaczego otworzył sobie żyły?”

Bez względu na motywy, zrobił to dla dobra Atrydów. To oni byli gwiazdą, wokół której krążył.

„Wierzy, że trzymając tu lady Jessikę, wspomagam w jakiś sposób Atrydów”.

I po chwili dodał sobie w myśli: „Tak sądzi mentat”.

To uzupełnienie przydało rozważaniom dodatkowej głębi. Mentaci popełniali omyłki, ale niezbyt często.

Idąc za tym tokiem rozumowania, Farad’n prawie zdecydował się przywołać adiutantów, by odesłali Idaho i lady Jessikę na Arrakis. Był na granicy podjęcia tej desperackiej decyzji, ale w końcu wycofał się.

Oboje — ghola-mentat i czarownica Bene Gesserit — byli w grze o władzę parą żetonów nieznanej wartości. Idaho zostanie odesłany, co z pewnością spowoduje duże zamieszanie na Arrakis. Zatrzyma tylko Jessikę, by wydobyć z niej specyficzną wiedzę potrzebną rodowi Corrinów.

Farad’n orientował się, że gra przezeń toczona jest delikatna i niebezpieczna, ale przez całe lata, odkąd stwierdził, że przewyższa inteligencją i wrażliwością znanych mu ludzi, przygotowywał się do niej intensywnie. Jako dziecko bardzo przeżył okropne odkrycie swej wyższości, dopiero w bibliotece znajdując drogę ucieczki i nauczyciela.

Obecnie zżerały go wątpliwości i rozważał ewentualność, czy nie należałoby się wycofać. Z zadowoleniem uwolnił się spod wpływów matki. Jej decyzje były zbyt niebezpieczne. Tygrysy! Szczyt głupoty i okrucieństwa! Nic łatwiejszego niż je wyśledzić! Powinna się cieszyć, że ta awantura skończyła się tylko wygnaniem. Rada lady Jessiki doskonale odpowiadała jego planom.

Jego wątpliwości powoli zaczęły się rozwiewać. Pomyślał o sardaukarach nabierających hartu i wytrzymałości dzięki zniesieniu wygód i twardemu szkoleniu, które zarządził. Wprawdzie liczba legionów sardukarskich była ograniczona, ale przynajmniej doświadczeniem mogły one dorównać Fremenom. Pozostawały bezczynne tak długo, dopóki respektowano układy zawarte w Traktacie Arrakańskim, określające względną równowagę sił. Fremeni przytłoczyliby sardaukarów swą liczbą — o ile nie zostaliby wcześniej związani i osłabieni wojną domową.

Jeszcze za wcześnie było na starcie Fremenów z sardaukarami. Potrzebował sprzymierzeńców wśród niezadowolonych wysokich rodów i nowych, potężnych rodów niskich. Potrzebował dostępu do finansów KHOAM. Potrzebował czasu, by sardaukarzy nabrali siły, a Fremeni osłabli.