Выбрать главу

Farad’n znowu popatrzył na ekran ukazujący cierpliwego gholę. Dlaczego Idaho chciał się spotkać z lady Jessiką właśnie teraz? Wiedział, że są szpiegowani, że każde słowo, każdy ich gest zostanie zarejestrowany i zanalizowany.

„Dlaczego?”

Farad’n przeniósł wzrok z ekranu na półkę stojącą obok konsolety kontrolnej. W bladym świetle elektronicznych wskaźników mógł dostrzec szpule zawierające ostatnie doniesienia z Arrakis… Jego szpiedzy byli dokładni. Musiał im wierzyć. Część raportów dawała mu nadzieję na przyszłość. Zamknął oczy i przez umysł poczęły mu przepływać najistotniejsze stwierdzenia, do których dla niego zredukowały się szpule:

„W miarę, jak planeta staje się coraz żyźniejsza, Fremeni uwalniają się od wpływów przyrody, a ich nowe społeczności tracą tradycyjny charakter sicz-twierdz. W dawnej kulturze Fremenów od dzieciństwa uczono następującej roty:»Sicz tworzy solidną podstawę, z którą wyruszysz w świat i wszechświat«”.

Fremen kultywujący stare obyczaje mawia: „Zajrzyj do Massifa”, dając do zrozumienia, że najwyższą nauką jest prawo. Nowa struktura społeczna rozluźnia jednak prawne ograniczenia i daje się stwierdzić brak dyscypliny.

Nowi fremeńscy przywódcy znają tylko Mały Katechizm przodków oraz historię zakamuflowaną w mitycznej strukturze pieśni. Ludzie z tych społeczności są bardziej zmienni, bardziej otwarci, kłócą się częściej i okazują większą oporność wobec decyzji władzy. Dawnych Fremenów siczowych cechuje zdyscyplinowanie, skłonność do grupowego działania i chęć do podejmowania cięższej pracy. Wciąż wierzą, że uporządkowane społeczeństwo oznacza dla jednostki spełnienie. Młodzi wyrastają z tej wiary. Żyjący jeszcze przedstawiciele starszej kultury patrzą na młodych i powiadają: „Wiatr śmierci zdarł z nich przeszłość”.

Farad’nowi podobała się niedwuznaczność wniosków sformułowanych w relacji. Zmiany na Arrakis musiały doprowadzić do wojny domowej. Podstawowe idee zostały jasno sprecyzowane w zapisach na szpulach:

„Religia Muad’Diba opierała się mocno na siczowej tradycji dawnych Fremenów, podczas gdy nowa kultura oddala się coraz bardziej od jej nauk”.

Nie po raz pierwszy Farad’n zapytywał się, dlaczego Tyekanik przyjął religię Fremenów. Zupełnie nie pasował do swej nowej moralności. Robił wrażenie szczerego, ale religia wyraźnie kolidowała z jego naturą. Wyglądał jak ktoś, kto wszedł w trąbę powietrzną, by ją zbadać, i został schwytany przez siły, których nie był w stanie opanować. Farad’na denerwowało nawrócenie Tyekanika. Zbyt łatwo odszedł od starych zwyczajów sardaukarów. Jego przypadek był ostrzeżeniem, że młodzi Fremeni mogą nawrócić się w podobny sposób, że mogą w nich przeważyć wrodzone, zakorzenione tradycje.

Farad’n raz jeszcze wrócił myślą do szpul z raportami. Wspominały one o niepokojącym fakcie: o przetrwaniu na Diunie kulturowego reliktu z najdawniejszych czasów — „Wody Poczęcia”. Przy porodzie zbierano płyn owodniowy, destylowano go i podawano noworodkowi jako pierwszy napój. Tradycyjna forma obyczaju wymaga, żeby podawał go ojciec chrzestny, mówiąc: „Oto jest woda twego poczęcia”. Nawet młodzi Fremeni wciąż praktykowali ów rytuał. „Woda twego poczęcia.”

Farad’n poczuł odrazę na myśl o piciu napoju wydestylowanego z cieczy, w której pływał jako embrion. Pomyślał o ocalałej bliźniaczce, Ghanimie, i jej matce zmarłej w czasie, gdy pobierano owe płyny. Czy dziewczyna wracała kiedykolwiek pamięcią do owych wydarzeń? Prawdopodobnie nie. Wychowano ją w duchu Fremenów. Ich obyczaje były dla niej czymś naturalnym.

Przez chwilę żałował, że Leto nie żyje. Chciałby z nim kiedyś porozmawiać.

„Dlaczego Idaho otworzył sobie żyły?” To pytanie wracało doń za każdym razem, gdy spoglądał na ekran. Znowu opadły go wątpliwości. Pragnął zapaść w tajemniczy trans przyprawowy — tak jak robił to Paul Muad’Dib — by odnaleźć przyszłość i poznać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Bez względu na to, ile zażywał przyprawy, zawsze tkwił w teraźniejszości.

Obraz na ekranie zmienił się, ukazując służącą w drzwiach do amfilady pokojów lady Jessiki. Kobieta skinęła na Idaho, który wstał z ławki i zniknął w głębi. Służąca miała zadanie złożyć dokładne sprawozdanie, ale Farad’n kierowany rozbudzoną ciekawością wcisnął przełącznik na konsoli, obserwując uważnie, jak Idaho wchodzi do salonu lady Jessiki.

Nade wszystko mentat musi umieć czynić uogólnienia, nie wgłębiać się w szczegóły. Mądrą rzeczą jest podejmowanie w ważnych chwilach decyzji przez ludzi potrafiących uogólniać. Eksperci i specjaliści doprowadzają szybko do chaosu. Są oni źródłem bezcelowego dzielenia włosa na czworo, gwałtownych chandryczeń o przecinek. Mentat powinien wnosić do decyzji zdrowy rozsądek. Nie wolno mu się odcinać od szerokiego strumienia wydarzeń we wszechświecie. Mentat uogólniający rozumie, że wszystko, co indentyfikujemy jako nasz wszechświat, jest jedynie częścią większego zjawiska. Eksperci zaś oglądają się za siebie, patrzą przez wąskie pryzmaty swoich specjalności. Ktoś, kto uogólnia, rozgląda się dookoła: szuka istniejących zasad, wiedząc doskonale, że zasady ulegają zmianie, że się rozwijają. I to właśnie cech owych zmian musi szukać generalizujący mentat. Nie może istnieć żaden stały katalog, żaden podręcznik ani przewodnik. Trzeba patrzeć na nie z możliwie najmniejszą ilością uprzedzeń i pytać siebie: „Co właściwie się teraz dzieje?”

„Podręcznik mentata”

Nadszedł dzień Kwisatz Haderach, najważniejsze święto ludzi podążających niegdyś za Muad’Dibem. Czczono w nim Paula Atrydę wyniesionego do rangi Boga, męskiego Bene Gesserit, który połączył dziedzictwo po przodkach w nierozdzielną moc stania się Jednością-Ze-Wszystkimi. Wierni nazywali święto Ayil, czyli „Ofiarą”, aby upamiętnić śmierć, która uczyniła obecność mesjasza „prawdziwą w każdym miejscu.”

Tego właśnie poranka Kaznodzieja zjawił się po raz kolejny na placu przed Świątynią Alii, ignorując groźbę aresztowania. Wiedziano, że rozkaz taki został wydany. Trwał cichy stan zawieszenia broni między kapłaństwem Alii a zbuntowanymi plemionami. Istnienie rozejmu odczuwano jako coś prawie namacalnego, co sprawiało, że ludzi w Arrakin trawiła obawa. Kaznodzieja nie rozwiał tego ponurego nastroju.

Był to dwudziesty ósmy dzień oficjalnej żałoby po synu Muad’Diba, sześć dni po pożegnalnym obrządku spełnionym w Starej Przełęczy, odwlekanym dość długo z powodu rebelii. Jednakże nawet walki nie powstrzymały Hadżdż. Kaznodzieja wiedział, że plac tego dnia będzie straszliwie zatłoczony. Większość pielgrzymów starała się tak zaplanować czas pobytu na Arrakis, by objął on Ayil, by „poczuć Boską Obecność Kwisatz Haderach w Jego dniu”.

Kaznodzieja przybył na plac o świcie, stwierdzając, że jest już rojno od wiernych. Opierał się dłonią o ramię młodego przewodnika, wyczuwając w jego kroku cyniczną dumę. Ludzie obserwowali każdy ruch przybysza.

Zajął miejsce na trzecim stopniu schodów prowadzących do Świątyni i poczekał, aż zapadnie cisza. W końcu, gdy uzyskał zamierzony efekt, kaszlnął. Gdzieś z krańców placu dochodził szum pośpiesznych kroków spóźnionych wiernych, chcących posłuchać słów starca. Zebranym dokuczał poranny chłód, światło dnia wciąż jeszcze nie przedarło się na plac znad dachów budynków.

Kaznodzieja zaczął mówić:

— Przychodzę, by oddać hołd i wygłosić kazanie ku pamięci Leto Atrydy II — rzekł silnym głosem, przypominającym krzyki jeźdźców dosiadających czerwie na pustyni. — Współczuję wszystkim, którzy cierpią. Powiadam wam to, czego nauczył się Leto: że jutro jeszcze nie nadeszło i może nigdy nie nadejść. Ta chwila jest jedyną dostępną naszym zmysłom w całym wszechświecie. Powiadam wam, byście zrozumieli, że siła i śmierć władców planety są podobne do siły i śmierci jej obywateli.