Выбрать главу

— Muad’Dib ukazał wam dwie rzeczy: przyszłość pewną i niepewną. Zmierzył się z niepewnością wszechświata. Odszedł ślepy, zwalniając miejsce dla innych. Pokazał nam, że ludzie zawsze powinni wybierać niepewność zamiast stagnacji.

Jego głos, jak zauważyła Alia, pod koniec oświadczenia nabrał błagalnej nuty.

Alia rozejrzała się dookoła i opuściła dłoń na rękojeść krysnoża. „Co zrobią, jeżeli go tutaj zabiję? — Znowu poczuła przenikające ją dreszcze. — Gdybym dokonała mordu i ujawniła się, oświadczając, że Kaznodzieja jest oszustem i heretykiem?” „Ale co będzie, jeżeli okaże się, że zabiłam Paula?” Ktoś pchnął Alię bliżej Kaznodziei. Czuła się zniewolona osobowością ślepca, nawet gdyby walczyła ze sobą, by uciszyć gniew. Czy był to Paul? Na Boga! Co mogła zrobić?

— Dlaczego odebrano nam Leto? — zapytał Kaznodzieja. W jego głosie brzmiał prawdziwy ból. — Odpowiedzcie mi, jeżeli potraficie. Ach, posłanie jest proste: porzućcie pewność. — Po chwili powtórzył grzmiącym głosem: — Porzućcie pewność! Oto najgłębszy nakaz życia. Jesteśmy sondą zapuszczoną w nieznane, niepewne. Dlaczego nie słyszycie Muad’Diba? Jeżeli pewność to absolutne poznanie przyszłości, wtedy musi się równać śmierci! Do tego właśnie teraz zmierzamy! Muad’Dib ukazał to wyraźnie!

Z przerażającą pewnością wyciągnął dłoń i chwycił ramię Alii. Starała się wyrwać, ale on trzymał ją w bolesnym uścisku, mówiąc prosto w twarz, podczas gdy inni rozstąpili się w zdumieniu:

— Co ci powiedział Paul Atryda, kobieto? — zapytał z naciskiem.

„Skąd wie, że jestem kobietą?” — dziwiła się, walcząc z bólem. Chciała przywołać wewnętrzne istnienia, poprosić je o ochronę, lecz one milczały, jak gdyby uległy hipnozie.

— Powiedział ci, że spełnienie równa się śmierci! — krzyknął Kaznodzieja. — Absolutne przewidywanie przyszłości jest spełnieniem… jest śmiercią!

Próbowała uwolnić palce. Chętnie chwyciłaby krysnóż, by jednym cięciem uwolnić się od starca, ale nie miała dość odwagi. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak wystraszona.

Kaznodzieja podniósł głowę i kontynuował:

— Oto słowa Muad’Diba! Powiedział on: „Zamierzam zanurzyć was po głowy w tym, czego pragniecie uniknąć! Nie dziwię się, że wszyscy chcecie wierzyć w to tylko, co daje dobre samopoczucie. Jak inaczej ludzie wymyślaliby pułapki prowadzące do mierności? Jak inaczej określalibyśmy tchórzostwo?” Tak rzekł Muad’Dib.

Nagle puścił ramię Alii, odpychając ją w tłum. Upadłaby, gdyby nie opór ciżby, która ją podtrzymała.

— Istnieć, to znaczy odstawać, wyróżniać się z tła — zakończył.

Schodząc w dół, raz jeszcze chwycił Alię za ramię. Tym razem był delikatniejszy. Nachylając się, szepnął tak, żeby tylko ona słyszała:

— Nie próbuj znów zepchnąć mnie w tło, siostro.

Następnie wszedł w tłum, z ręką na barku młodego przewodnika. Ludzie rozstępowali się przed nim. Wyciągali ręce, by dotknąć Kaznodziei, lecz czynili to bardzo ostrożnie, jakby bojąc się tego, co mogło kryć się pod zakurzoną fremeńską szatą.

Alia stała samotna, wstrząśnięta do głębi, a tłum podążał za Kaznodzieją.

Teraz już miała pewność. To był Paul. Bez żadnych wątpliwości. To był jej brat. Podzielała uczucia tłumu. Stała w jego uświęconej obecności, a cały wszechświat walił się wokół niej. Chciała biec, błagać, by ją ocalił, ale nie mogła się poruszyć. Gdy inni kroczyli za Kaznodzieją i jego przewodnikiem, ona czekała, zatruta absolutnym bezwładem, nieszczęściem tak wielkim, że nawet ciało odmówiło jej posłuszeństwa.

„Co ja teraz zrobię? Co zrobię?” — pytała siebie.

Nie znała nikogo, na kim mogłaby się wesprzeć. Wewnętrzne życia milczały. Ghanima wciąż pozostawała pod strażą w Cytadeli, ale Alia czuła niechęć do zwierzania się ocalałej bliźniaczce.

„Wszyscy się ode mnie odwrócili” — pomyślała z rozpaczą.

Pobieżne spojrzenie na wszechświat mówi, że nie musisz rozglądać śle daleko, by znaleźć kłopoty. Wilki zasieją spustoszenie wewnątrz twojej zagrody, mimo iż ich stad od dawna już nie ma na zewnątrz.

„Księga Azhara”: Szamra I:4

Jessika oczekiwała Duncana, stojąc przy oknie w salonie. Był to luksusowy pokój, z niskimi otomanami i staromodnymi fotelami. Żadnego z jej pokoi nie wyposażono w fotele dryfowe, a kule świętojańskie zbudowano z kryształów pochodzących z zupełnie innej epoki. Okno wyglądało na leżący piętro niżej pałacowy ogród. Usłyszała służącą otwierającą drzwi, a następnie odgłos kroków Idaho. Stała nie odwracając głowy, ze wzrokiem utkwionym w dziedziniec nakrapiany zielonym światłem. Musiała stłumić walczące gdzieś w jej głębi emocje. Dwa razy zaczerpnęła oddech metodą prana-bindu i poczuła przypływ wymuszonego spokoju.

Wysoko stojące słońce rzucało jaskrawe promienie na dziedziniec, rozświetlając srebrne koło pajęczyny rozpiętej na gałęziach lipy. W komnatach panował chłód, ale na zewnątrz powietrze drżało od paraliżującego żaru. Zamek Corrinów zbudowano w miejscu pozbawionym cyrkulacji powietrza, choć zieleń na dziedzińcu zdawała się temu przeczyć.

Usłyszała, że Idaho stanął bezpośrednio za nią.

— Dar słów jest darem iluzji i wprowadzania w błąd, Duncan — rzekła, wciąż odwrócona tyłem. — Dlaczego pragniesz dzielić się ze mną słowami?

— Może się zdarzyć, że tylko jedno z nas przeżyje — odparł.

— Chcesz, bym złożyła sprawozdanie z twoich wysiłków? — Odwróciła się i zobaczyła, jak spokojnie stoi, obserwując ją szarymi, metalowymi oczyma. Nie dostrzegła w nich żadnego wyrazu. — Duncan, czyżbyś bał się o swoje miejsce w historii?

Skwitował jej podsumowanie uśmiechem.

— Historia sama dostarcza materiału do osądu — rzekł. — Zresztą wątpię, czy będę się tym wtedy interesował.

— Więc dlaczego tu jesteś? — zapytała.

— Z tego samego powodu, z jakiego ty tu jesteś, moja pani. Żadne zewnętrzne oznaki nie zdradziły efektu wywołanego przez te proste słowa, ale Jessika błyskawicznie pomyślała: „Czy on naprawdę wie, dlaczego tu jestem?” Skąd mógł wiedzieć? Tylko Ghanima wiedziała. Zatem może miał dość danych dla mentackiej kalkulacji? Bardzo możliwe. Czy zdoła nie zdradzić się przez Farad’nem? Musiał wiedzieć, że ich każdy ruch, każde słowo jest szpiegowane przez młodego Corrino lub jego sługi.

— Ród Atrydów stanął na rozdrożu — powiedziała. — Rodzina zwraca się przeciw sobie. Byłeś pośród najwierniejszych ludzi mojego księcia, Duncan. Gdy baron Harkonnen…

— Nie mówmy o Harkonnenach — przerwał jej. — To były inne czasy, a książę już nie żyje. — I pomyślał: „Czy ona nie wie jeszcze, że Paul odkrył krew Harkonnenów w Atrydach?” Muad’Dib wiele ryzykował, zdradzając tajemnicę rodu właśnie Duncanowi; wszak wiedział, co ludzie barona zrobili z Idaho.

— Ale ród Atrydów wciąż żyje — podkreśliła Jessika.

— Co to jest ród Atrydów? — zapytał. — Ty jesteś rodem? Alia nim jest? Ghanima? Czy może ludzie, którzy mu służą? Patrzę i widzę, jaką znoszą harówkę. Czy mogą być Atrydami? Twój syn słusznie powiedział: „Cierpienia i prześladowania to dola wszystkich, którzy za mną podążą”. Ja się wyłamałem, moja pani.

— Naprawdę przeszedłeś na stronę Farad’na?

— Czy ty zrobiłaś inaczej, pani? Czy nie zjawiłaś się tu, by przekonać Farad’na, że małżeństwo z Ghanima rozwiązałoby wszystkie problemy?

„Naprawdę tak myśli? — zastanawiała się — Czy tylko tak mówi na użytek czujnych szpiegów?”