— Ród Atrydów zawsze był idealistyczny — powiedziała. — Wiesz o tym, Duncan. Kupowaliśmy lojalność płacąc lojalnością.
— Służba ludowi! — zaszydził Idaho. — Aach, wiele rzeczy słyszałem. Książę musi się przewracać w grobie, pani.
— Naprawdę sądzisz, że upadliśmy tak nisko?
— Pani, czy nie wiesz, że istnieją fremeńscy buntownicy? Nazywają siebie „Marquis z Wewnętrznej Pustyni” i przeklinają ród Atrydów, a nawet Muad’Diba.
— Wiem o tym z raportów Farad’na — rzekła, zastanawiając się na jaki tor Idaho kieruje rozmowę i w jakim celu.
— To coś więcej, moja pani, więcej, niż raport Farad’na. Sam słyszałem ich klątwy. Brzmiało to tak: „Ogień na was, Atrydzi! Nie będziecie mieć dusz ni ciał, cieni ni magii ani kości, włosów, ani głosu. Nie będziecie mieć grobu ni domu, nory ani śmierci. Nie będziecie mieć ogrodu ni drzewa, ni krzewu. Nie będziecie mieć wody ni chleba, światła ani ognia. Nie będziecie mieć dzieci ni rodziny, potomków, ni plemienia. Nie będziecie mieć głowy ani ramion ni nasienia. Nie będziecie mieli siedzib ani żadnej planety. Duszom waszym nie będzie wolno wyjść z otchłani i nigdy nie znajdą się pośród tych, którzy żyć będą na ziemi. Żadnego dnia nie ujrzycie Szej-huluda, lecz będziecie związani i wrzuceni pomiędzy najniższe plugastwo, a wasze dusze nie ujrzą światła chwały, na wiek wieków”. Tak właśnie brzmi przekleństwo, pani. Potrafisz sobie wyobrazić tak zawziętą nienawiść ze strony Fremenów? Składają wszystkich Atrydów w lewą dłoń przekleństwa i powierzają Kobiecie-Słońcu pełnej ognia.
Jessikę przeszedł dreszcz. Idaho bez wątpienia powtórzył słowa tym samym tonem, jakim słyszał oryginalną klątwę. Mogła sobie wyobrazić oburzonego Fremena, strasznego w swym gniewie, jak stoi przed plemieniem, by ciskać te starożytne przekleństwa. Dlaczego Idaho chciał, żeby Farad’n to słyszał?
— Nalegasz usilnie na małżeństwo Farad’na i Ghanimy — powiedziała.
— Zawsze miałaś jednostronne podejście do spraw — odparł. — Ghanima jest Fremenką. Może poślubić tylko kogoś, kto nie płaci fai, podatku od ochrony. Ród Corrinów zrzekł się swego udziału w KHOAM na rzecz Paula i jego spadkobierców, a Farad’n żyje na łasce Atrydów. Pamiętaj, że kiedy książę zatknął flagę Jastrzębia na Arrakis, rzekł: „Tu jestem i tu pozostanę”. Jego kości wciąż tam są. Farad’n musiałby sprowadzić się na Arrakis wraz z sardaukarami. — Potrząsnął głową na samą myśl o podobnym związku.
— Jest stare powiedzenie, że z kłopotami postępuje się jak z cebulą: zdziera się warstwę po warstwie — powiedziała zimnym głosem Jessika. I pomyślała! „Jak on śmie traktować mnie w ten sposób? Tak protekcjonalnie? Chyba, że daje występ dla czujnych oczu Farad’na”.
— W żaden sposób nie mogę wyobrazić sobie Fremenów i sardaukarów żyjących na jednej planecie — stwierdził Idaho. — Tej warstwy nie da się ściągnąć z cebuli.
Nie podobały się jej skutki, jakie słowa Idaho mogły wywołać w umyśle Farad’na, więc przemówiła ostro:
— Ród Atrydów wciąż ustanawia prawo w Imperium! — „Czy Idaho chce, by Farad’n uwierzył, że nie może odzyskać tronu bez Atrydów?”
— Och, tak — ucieszył się Idaho. — Prawie zapomniałem. Prawo Atrydzkie. Oczywiście w interpretacji kapłanów Złotego Remedium. Wystarczy zamknąć oczy, by usłyszeć księcia mówiącego mi, że władzę zdobywa się i utrzymuje przemocą, bądź jej groźbą. Fortuna wszędzie się toczy, jak zwykł śpiewać Gurney. Cel uświęca środki? Albo może pomieszały mi się przysłowia? No dobrze, nie ma znaczenia, czy zakutą w zbroję pięścią potrząsają fremeńskie legiony, czy sardaukarzy — to wciąż jest pięść, a ta warstwa cebuli nie zejdzie. Wiesz, zastanawiam się, którą pięść wolałby Farad’n? „O co mu chodzi? — zastanawiała się Jessika. — Ród Corrinów może przetrawić słowną sieczkę i połknąć ten argument!”
— Więc sądzisz, że kapłani nie pozwolą Ghanimie wyjść za Farad’na? — zaryzykowała Jessika, chcąc zbadać reakcję Idaho.
— Pozwolą jej? Na Boga! Kapłani pozwolą Alii na wszystko, co zarządzi. Sama mogłaby wyjść za Farad’na.
„Czy tu właśnie zarzuca przynętę?” — zastanawiała się Jessika.
— Nie, pani — kontynuował Idaho. — To nie jest problem. Ludzie w Imperium nie potrafiliby odróżnić rządów Atrydów od władzy Bestii Rabbana. Dziesiątki ofiar umierają codziennie w lochach Arrakin. Opuściłem Diunę, bo już ani godziny dłużej nie mogłem wspierać mym ramieniem Atrydów. Rozumiesz, co mówię? Imperium Atrydów zdradziło księcia i twego syna. Kochałem Alię, ale ona poszła jedną drogą, a ja drugą. Jeżeli będzie to konieczne, doradzę Farad’nowi, żeby przyjął rękę Ghanimy — lub Alii — na własnych warunkach!
„Aach, urządził to przedstawienie po to tylko, by z honorem wycofać się ze służby Atrydów” — pomyślała Jessika. Pozostawały jednak inne kwestie, które poruszył. Czy nie wiedział, że działa na jej korzyść? Zmarszczyła brwi.
— Wiesz, że szpiedzy słuchają każdego twojego słowa, czyż nie?
— Szpiedzy? — zachichotał. — Owszem, słuchają. Ja również bym słuchał na ich miejscu. Wiele nocy spędziłem sam na pustyni i przekonałem się, że Fremeni mówią prawdę. Na pustyni, zwłaszcza w nocy, nachodzą człowieka niebezpieczne, złe myśli.
— Czy to tam słyszałeś, jak Fremeni nas wyklinają?
— Tak, w al-Ourouba. Na polecenie Kaznodziei przyłączyłem się do buntowników, pani. Nazywamy się sami „Zarr Sadus”, tymi, którzy odmawiają podporządkowania się kapłanom. Przybyłem tu, by oficjalnie oświadczyć Atrydom, że przeszedłem na obce terytorium.
Jessika obserwowała go, starając się znaleźć jakieś szczegóły, które wskazywały, że kłamie, bądź ukrywa prawdziwe plany. Czy naprawdę mógł przejść na stronę Farad’na? Wyrecytowała w myśli maksymę zakonu: „W ludzkich sprawach nic nie jest trwałe, wszystko obraca się po spirali, zatacza koła i znika”. Jeżeli Idaho rzeczywiście porzucił służbę u Atrydów, znalazłoby wytłumaczenie jego obecne zachowanie. Zatoczył krąg i oddalał się. Musiała wziąć to pod uwagę.
Gorączkowo rozmyślając, eliminowała warianty rozwoju wydarzeń. Uświadomiła sobie, że może będzie musiała go zabić. Plan, na którym opierała swe nadzieje, był tak delikatny, że nie mogła dopuścić, by cokolwiek go zakłóciło. Cokolwiek. A słowa Idaho sugerowały, że on go zna. Oceniła ich wzajemne położenie i tak się ustawiła, by zyskać dogodniejszą pozycję do ataku.
„Ale dlaczego podkreślił, że wypełnia polecenie Kaznodziei?”
— Zawsze uważałam, że normujący wpływ faufreluches jest filarem naszej siły — powiedziała. Niech się dziwi, dlaczego przeniosła dyskusję na system podziału klasowego. — Rada Landsraadu wysokich rodów, regionalne Sysselraady zasługują na…
— Nie zmieniaj tematu — rzekł Idaho.
Jakże przejrzyste były jej uniki! Czy dlatego, że straciła zdolność ukrywania prawdziwych intencji, czy może ostatecznie wyłamała się z bariery szkolenia Bene Gesserit? Zdecydował, że raczej ta druga ewentualność. Lecz jeszcze coś dziwiło go w zachowaniu lady Jessiki: zmiana, której ulegała w miarę upływu lat. Smuciło go to w taki sam sposób, w jaki przyjmował wprowadzanie drobnych nowości w obyczaje Fremenów. Odejście pustyni było procesem, którego nie dało się opisać, tak jak nie dało się opisać przemian zachodzących wewnątrz lady Jessiki.
Jessika wpatrywała się w Idaho, nie starając się ukryć zaskoczenia. Naprawdę potrafił ją przejrzeć tak łatwo?