Выбрать главу

Świadomość Leto unosiła się swobodnie, bez obiektywnej psyche mogącej zastąpić rzeczywistość. Prowizoryczna przyszłość Namriego jaśniała w umyśle pamięci, ale dzieliła rzeczywistość z wieloma innymi przyszłościami. I w tej rozbitej na strzępy świadomości każde wewnątrz-życie stawało się jego własnym. Z pomocą najsilniejszego dominował nad pozostałymi.

„Obiekt widziany z oddali ujawnia tylko swe ogólne cechy” — pomyślał. Pokonał tę odległość i mógł teraz widzieć własne życie: wielość przeszłości i związane z nimi wspomnienia były brzemieniem, radością i koniecznością. Droga czerwia przydała temu jeszcze jeden wymiar: ojciec nie stał na jego straży, bo nie było już takiej konieczności. Leto zobaczył wyraźnie przeszłość i teraźniejszość. Przeszłość objawiała mu się jako pierwszy spośród przodków — ten, którego nazywano Harumem, bez którego nie zaistniałaby odległa przyszłość. Którekolwiek z istnień wybrałby teraz, żyłby z nim w autonomicznej sferze masowego doznawania, ścieżce bytu tak zawikłanej, że żadne pojedyncze życie nie zdołałoby zliczyć przynależnych mu pokoleń. Pobudzone masowe doznawanie podporządkowałoby się jego jaźni. Mogło sprawić, że odczuwałoby się je jako jednostkę, naród, społeczeństwo bądź całą cywilizację. Dlatego właśnie Gurneya nauczono bać się Leto, dlatego Namri groził mu nożem. Nie mógł pozwolić, aby zobaczyli w nim tę siłę. Nikt nigdy nie powinien widzieć jej w pełni. Nawet Ghanima. Nikt nie mógł wiedzieć, że mógłby dać się połączyć w jedno z istniejącym w jego wnętrzu tłumem. Wreszcie Leto usiadł i zobaczył, że tylko Namri nań czeka, obserwując go.

— Nie ma jednego zestawu ograniczeń dla wszystkich — powiedział Leto. — Uniwersalne przyszłowidzenie to daremny mit. Przepowiedzieć można tylko najpotężniejsze lokalne prądy Czasu, ale w nieskończonym wszechświecie lokalne może być tak wielkie, że umysł może tego nie objąć.

Namri potrząsnął głową nie rozumiejąc.

— Gdzie jest Gurney? — zapytał Leto.

— Wyszedł, żeby nie patrzeć, jak cię zabiję.

— Zabijesz mnie, Namri? — prawie błagał mężczyznę, żeby to zrobił.

Namri zdjął dłoń z noża.

— Skoro tego pragniesz, odstępuję od tego zamiaru. Gdybyś pozostał obojętny, to…

— Choroba obojętności jest tym, co niszczy wiele rzeczy. — Chłopiec pokiwał głową. — Całe cywilizacje na nią umierały. Tak, jakby była ceną niezbędną do osiągnięcia nowych poziomów złożoności bądź świadomości. — Podniósł wzrok na Namriego. — Zatem powiedziano ci, żebyś szukał we mnie obojętności? — I zrozumiał, że Namri był więcej niż zabójcą. Był nieszczery.

— Jako znaku niekontrolowanej mocy — potwierdził Namri, ale chłopiec wyczuł kłamstwo.

— Tak, obojętna moc. — Leto usiadł i westchnął głęboko. — W życiu mojego ojca nie było moralnej wielkości, Namri, tylko lokalna pułapka, którą sam na siebie zastawił.

O, Paulu, Muad’Dibie, Mahdi wszystkich ludzi. Twój oddech zaczerpnięty, Huragan przebudził.
Z „Pieśni Muad’Diba”

— Nigdy! — powiedziała Ghanima. — Zabiłabym go w naszą noc poślubną! — Mówiła z uporem, z którym aż dotąd opierała się wszelkim prośbom. Alia i jej doradcy spędzili z nią pół nocy. W królewskich komnatach czuć było stan niepokoju, posyłano po nowych doradców, po żywność i napoje. Cała Cytadela i przylegająca do niej Świątynia kipiały od frustracji wywołanej nie podjętą decyzją.

Ghanima siedziała spokojnie w zielonym fotelu, we własnej komnacie: dużym pokoju o szerokich, brunatnych ścianach, imitujących siczową skałę. Sufit jednakże wykonano z kryształu imbaru błyskającego niebieskimi światłami, a posadzkę ułożono w czarną mozaikę. Mebli było niewiele: mały stolik do pisania, pięć foteli dryfowych i wąska prycza, ustawiona fremeńskim zwyczajem we wnęce w ścianie. Ghanima miała na sobie żółtą szatę żałobną.

— Nie jesteś zwykłą osobą, mogącą dowolnie ustawiać każdy element swego życia — powtórzyła, po raz setny może, Alia. „Ta mała idiotka musi sobie to wcześniej czy później uświadomić! Musi zaakceptować zaręczyny z Farad’nem. Musi! Niech go później zabije, ale zaręczyny wymagają bezpośredniej zgody zainteresowanej Fremenki”.

— On zabił Leto — powiedziała Ghanima, trzymając się jedynej nitki, która ją jeszcze podtrzymywała w postanowieniu. — Wszyscy o tym wiedzą. Fremeni pluliby przy wspomnieniu mojego nazwiska, gdybym się zgodziła na zaręczyny.

„I to jest jeden z powodów, dla których musisz się zgodzić” — pomyślała Alia.

— Winna była jego matka — perswadowała. — Wypędził ją za to. Czego jeszcze od niego chcesz?

— Jego krwi — odparła Ghanima. — To Corrino.

— Wyrzekł się własnej matki — zaprotestowała Alia. — I dlaczego masz się przejmować fremeńską paplaniną? Zgodzą się na wszystko, na co każemy im się zgodzić. Ghaniu, pokój Imperium wymaga, by…

— Nie zgodzę się — powiedziała Ghanima. — Nie możecie ogłosić zaręczyn beze mnie.

Irulana, która weszła do pokoju w chwili, gdy mówiła Ghanima, spojrzała na Alię i dwie doradczynie stojące obok niej. Zobaczyła, że Alia zniechęcona machnęła ręką i opadła na fotel naprzeciw Ghanimy.

— Ty z nią porozmawiaj, Irulano — rzekła Alia. Irulana przysunęła fotel dryfowy i usiadła obok Alii.

— Pochodzisz z Corrinów, Irulano — powiedziała Ghanima. — Nie próbuj ze mną szczęścia. — Wstała, podeszła do swojego łóżka, usiadła na nim ze skrzyżowanymi nogami i spojrzała na kobiety. Irulana włożyła czarną abę, podobnie jak Alia. Odrzucony w tył kaptur odsłaniał złote włosy. Żółte światło lamp dryfowych nadawało im kolor żałobny.

Irulana spojrzała na Alię, wstała i podeszła do Ghanimy.

— Ghaniu, sama bym go zabiła, gdyby to był dobry sposób na rozwiązanie naszych problemów. Z Farad’nem jesteśmy jednej krwi, jak zdążyłaś już łaskawie podkreślić. Ale masz obowiązki znacznie większe niż uleganie fremeńskiemu zamiłowaniu do…

— Twoje słowa brzmią wcale nie lepiej niż to, co mówiła moja droga ciotka — stwierdziła Ghanima. — Nie można zmyć krwi mojego brata. To coś więcej niż byle fremeński aforyzm.

Irulana zacisnęła wargi i powiedziała:

— Farad’n więzi twoją babkę. Trzyma też Duncana i jeżeli nie…

— Nie jestem zadowolona z waszych relacji — przerwała Ghanima, spoglądając na Alię. — Kiedyś Duncan wolał umrzeć, niż oddać mego ojca w ręce wroga. Być może ghola nie jest taki sam jak…

— Duncan miał ochraniać lady Jessikę — powiedziała Alia, odwracając się w fotelu. — Ufam, że wybrał jedyną możliwą drogę. — I pomyślała: „Duncan! Duncan! Nie przypuszczałam, że postąpisz w ten sposób”.

Ghanima, słysząc nieszczery ton w głosie Alii, wpatrzyła się w ciotkę.

— Kłamiesz, o Łono Niebios. Słyszałam o twoim starciu z moją babką. Wyjaw, czego się boisz powiedzieć o sobie i twoim drogim Duncanie.

— Wiesz o wszystkim — odparła Alia, czując ukłucie lęku. Zmęczenie sprawiało, że stała się nieostrożna. — Wiem tyle, co ty — powiedziała wstając. I zwracając się do Irulany, dodała: — Ty z nią popracuj. Trzeba ją nakłonić do…