Выбрать главу

Irulana zadrżała, słysząc dowód, że Ghanima mimo wszystko jest Fremenką; dzieckiem nie różniącym się od dorosłego. Fremeńskie dzieci przyzwyczajano do dobijania rannych na polu walki, uwalniając w ten sposób kobiety od brudnej roboty, tak że te mogły zabierać ciała i zaciągać je do zgonsuszni. Ghanima, mówiąc głosem fremeńskiego dziecka, nie szczędziła okrucieństwa wyrażanego przez wystudiowaną dojrzałość słów, przez otaczający ją jak aura pradawny sens wendety.

— Zatem załatwione — zgodziła się Alia, walcząc z głosem i twarzą, by nie zdradzić radości. — Przygotowujemy oficjalny patent zaręczynowy. Będziemy mieli sygnatury poświęcone przez właściwe zgromadzenie wysokich rodów. Farad’n prawdopodobnie nie zwątpi…

— Będzie wątpił, ale się zjawi — przerwała Ghanima. — I zabierze strażników. Ale nie będą go chyba strzec przede mną?

— Na miłość wszystkiego, co starał się zrobić Paul — zaprotestowała Irulana. — Niech przynajmniej śmierć Farad’na wygląda na wypadek albo atak z zewnątrz…

— Będę czerpała radość z pokazywania zakrwawionego noża moim braciom — powiedziała Ghanima.

— Alio, błagam cię — prosiła Irulana. — Porzuć to nagłe szaleństwo, wypowiedz kanly przeciw Farad’nowi, cokolwiek, byle nie…

— Nie potrzebujemy oficjalnego ogłoszenia wendety — stwierdziła Ghanima. — Całe Imperium wie, jak się musimy czuć. — Wskazała na rękaw szaty. — Nosimy żałobę. Czy zwiedzie to kogokolwiek, kiedy zamienię żółć na czerń fremeńskich zaręczyn?

— Modlę się, by to zwiodło Farad’na — odezwała się Alia. — I delegatów wysokich rodów, których zaprosimy, by poświadczyli…

— Wszyscy ci delegaci zwrócą się przeciw nam — rzekła Irulana. — Wiecie o tym!

— Wyśmienita uwaga — odparła Ghanima. — Dobierz starannie tych delegatów, Alio. Wybierz takich, z którymi później nie będzie kłopotów.

Irulana w rozpaczy wyrzuciła ręce przed siebie, odwróciła się i uciekła.

— Każ ją otoczyć nadzorem, żeby nie próbowała ostrzec siostrzeńca — powiedziała Ghanima.

— Nie ucz mnie, jak się knuje spisek — odrzekła Alia. Odwróciła się i podążyła za Irulana, lecz znacznie wolniejszym krokiem. Strażnicy i adiutantki na zewnątrz poderwali się z miejsc na jej widok, jak ziarna piasku wciągnięte w wir paszczy wynurzającego się czerwia.

Gdy drzwi się zamknęły, Ghanima ze smutkiem pokiwała z boku na bok głową, myśląc: „Jest tak źle, jak myśleliśmy z Leto. Na Boga! Co bym dała, żeby to mnie zabił tygrys zamiast niego!”

Wiele sił szukało sposobu osiągnięcia kontroli nad atrydzkimi bliźniętami i gdy ogłoszono śmierć Leto, ten ruch spisków i przeciwspisków uległ nasileniu. Zważcie na poszczególne motywacje: zakon żeński obawiał się Alii, dorosłego Paskudztwa, lecz wciąż pragnął cech genetycznych posiadanych przez Atrydów. Kościelna hierarchia Auqaf i Hadżdż widziała tylko władze zawartą implicite w kontroli nad potomkami Muad’Diba. Kompania KHOAM pragnęła furtki prowadzącej do bogactw Diuny. Farad’n i jego sardaukarzy pragnęli powrotu rodu Corrinów do chwały. Gildia Planetarna obawiała się równania Arrakis — melanż: bez przyprawy Nawigatorzy Gildii nie mogli prowadzić statków. Jessika pragnęła naprawić swe nieposłuszeństwo wobec Bene Gesserit. Mało kto pytał bliźnięta, jakie mogą być ich plany, dopóki nie było już za późno.

„Księga Kreosa”

Wkrótce po wieczornym posiłku Leto ujrzał mężczyznę przechodzącego przed łukowato sklepionym wejściem do izby. Jego umysł podążył za nim. Przejście stało otworem i widział trochę z tego, co się tam działo: trzy kobiety ubrane z wyraźnym pozaplanetarnym wyrafinowaniem — co identyfikowało je jako przemytniczki — przetaczały zamknięte metalowe beczki z przyprawą. Mężczyzna, za którym zdążała świadomość Leto, przypominał Stilgara. Mógł być zupełnie kimś innym, poza tym, że poruszał się jak Stilgar, o wiele młodszy Stilgar.

Był to nader osobliwy spacer. Czas wypełnił jaźń Leto jak gwiaździsta sfera. Mógł widzieć nieskończone czasoprzestrzenie, lecz musiał naciskać na swą przyszłość, by dowiedzieć się, w którym jej momencie znajduje się teraz jego ciało. Wielopowierzchniowe pamięcioistnienia napływały i cofały się jak fale na plaży, ale jeżeli podnosiły się zbyt wysoko, mógł im rozkazać cofać się, zostawiając przy sobie jedynie monarchę Haruma.

Często podsłuchiwał istoty ze swej pamięci. Jedna z nich unosiła się jako prowodyr, wystawiając głowę nad scenę i pytając o przyczynę takiego zachowania. Wtedy w myśl-spacer Leto wszedł ojciec i powiedział:

— Jesteś dzieckiem chcącym być mężczyzną. Gdy się nim staniesz, na próżno będziesz szukał osobowości, którą byłeś.

Przez cały czas czuł, jak po całym ciele łażą mu pchły i wszy pieniące się w starej, źle utrzymanej siczy. Żaden ze służących, którzy wnosili przesycone przyprawą jedzenie, nie wydawał się tym przejmować. Czy byli na nie uodpornieni, czy też żyli z nimi tak długo, że mogli zignorować tę niewygodę?

Kim byli ludzie zgromadzeni wokół Gurneya? Jak znaleźli się tutaj? Czy to jest Dżekarata? Mnogie wspomnienia dostarczały odpowiedzi, które jednak nie były zadowalające. Ci ludzie byli obrzydliwi, a Gurney najbardziej z nich wszystkich. Pod wstrętną powierzchownością unosiła się jednak drzemiąca i wyczekująca perfekcja.

Część istoty Leto wiedziała, że jest uzależniony od przyprawy, wiązany z nią solidnymi dawkami w każdym posiłku. Wprawdzie dziecięce ciało pragnęło się zbuntować, ale nie było w stanie — jego świadomość szalała od bezustannej obecności niesionych przez tysiące lat wspomnień.

Jaźń w końcu powróciła i Leto zaczął się zastanawiać, czy naprawdę jego ciało przez cały ten czas pozostawało w jednym miejscu. Przyprawa wywoływała zmętnienie zmysłów. Czuł nacisk piętrzących się wokół samoograniczeń, przypominający działanie długich barchanów: wydm blechu powoli pokonujących drogę przez pustynne rozpadliny. Pewnego dnia kilka ziarenek piasku przeleci na drugą stronę, potem więcej i więcej…

Ale rozpadliny zawsze będą czyhać pod spodem.

„Wciąż jestem w transie” — pomyślał.

Wiedział, że wkrótce natknie się na granicę życia i śmierci. Ci, którzy go więzili, ciągle wysyłali jego jaźń w przyprawowe zniewolenie, niezadowoleni z relacji, jakich udzielał po każdym powrocie. Zdradliwy Namri wyczekiwał z obnażonym nożem. Leto znał niezliczone przeszłości i przyszłości, ale musiał się dopiero dowiedzieć, co zadowoliłoby Namriego bądź Gurneya Hallecka. Chcieli czegoś spoza wizji. Granica życia wabiła chłopca. Jego życie musiało posiadać jakieś wewnętrzne znaczenie, dzięki któremu był w stanie przetrwać wizje. Czuł, że wewnętrzna świadomość jest rzeczywistością, a zewnętrzny świat — transem. To go przerażało. Nie chciał wracać do siczy z jej pchłami, Namrim i Gurneyem Halleckiem.

„Jestem tchórzem” — pomyślał.

Ale tchórz — nawet tchórz — może umrzeć z honorem za sprawą jednego jedynego gestu. Jak znaleźć taki gest, który znowu uczyniłby go całością? Jak mógł otrząsnąć się z transu i odszukać świat, którego żądał Gurney? Musiał współpracować z ludźmi, którzy go tu więzili. Gdzieś należało znaleźć mądrość, wewnętrzną równowagę, która odbiłaby się we wszechświecie i zwróciła mu spokój i siłę. Tylko wtedy mógł dalej szukać Złotej Drogi, tylko wtedy mógł żyć w obcej, nie należącej do niego skórze. Wiedział, że jeżeli nie znajdzie tego gestu, nie otrząśnie się, to umrze wśród bezsensownych wizji w przez siebie samego wybranym więzieniu.