Ktoś w siczy grał na balisecie. Leto czuł, że jego ciało słyszy muzykę — prawdopodobnie w teraźniejszości. Wyczuwał pryczę pod plecami. Słyszał muzykę. To Gurney grał na balisecie. Żadne inne palce nie mogłyby godnie konkurować z jego wirtuozerską grą na najtrudniejszym ze znanych instrumentów. Grał starą fremeńską pieśń, jedną z tych zwanych hadisami, przez wzgląd na jej tekst, przekazujący szereg sposobów na przeżycie na Arrakis. Pieśń opowiadała o codziennych pracach w siczy.
Muzyka wtrąciła świadomość chłopca do wspaniałej, pradawnej jaskini. Widział kobiety depczące odpady przyprawowe, by otrzymać paliwo do lamp, przygotowujące melanż do fermentacji, tkające włókno przyprawowe. Melanż był w siczy wszechobecny.
Leto nie mógł odróżnić wizji od rzeczywistości. Świat, w którym słychać było stukot mechanicznego warsztatu tkackiego, zlewał się z odgłosami balisety. Jego wewnętrzne oczy ujrzały drugie, ludzkie włosy, futro ze zmutowanych szczurów, nici pustynnej bawełny i zwisające pasy skóry uzyskanej z ptactwa. Widział siczową szkołę. Na skrzydłach muzyki w umyśle chłopca szalał ekojęzyk Diuny. Widział kuchnię zasilaną światłem słonecznym, długą izbę, w której wytwarzano i konserwowano filtrfraki. Widział meteorologów odczytujących dane z tyczek wetkniętych w piach.
W czasie trwania podróży ktoś przyniósł mu jedzenie i nakarmił łyżką, trzymając głowę silnym ramieniem. Wrażenie przebijało się z rzeczywistości, ale cudowny ruch wewnątrz nie ustawał.
W umyśle Leto zamajaczyły słowa z panoplia propheticus:
„Powiada się, że nie ma nic stałego, nic zrównoważonego, nic trwałego we wszechświecie — że nic nie trwa w swoim stanie, że każdy dzień, czasami każda godzina, przynosi zmiany”.
„Stara Missionaria Protectiva wiedziała, co robi — pomyślał. — Wiedziała o Strasznych Przeznaczeniach. Wiedziała, jak manipulować ludźmi i religią. Nawet mój ojciec w końcu im nie umknął”.
Właśnie tu leżał ślad, którego szukał. Zaczął go badać. Poczuł przypływ siły w ciele. Cała jego wielopowierzchniowa istota dokonała obrotu i spojrzała na wszechświat. Leto usiadł i stwierdził, że jest sam w ponurej celi, a światło pada przez otwarte wejście, którym wyszedł mężczyzna.
— Przychylności losu dla nas wszystkich — szepnął w tradycyjny fremeński sposób.
Po chwili w sklepionym wejściu pojawił się Gurney Halleck.
— Przynieś światło — rzekł Leto.
— Chcesz być dalej testowany?
Leto roześmiał się.
— Nie, teraz moja kolej, żeby was wypróbować.
— Zobaczymy. — Halleck odwrócił się, wracając po chwili z jasną, błękitną kulą świętojańską w zagłębieniu lewego łokcia. Wypuścił ją w celi, pozwalając jej dryfować nad głową.
— Gdzie Namri? — zapytał Leto.
— Tuż obok. Mogę go zawołać.
— Aach, Praojciec Wieczności czeka cierpliwie — stwierdził Leto. Czuł się dziwnie odprężony, wiedząc, że jest na skraju dokonania odkrycia.
— Nazywasz Namriego imieniem zastrzeżonym dla Szej-huluda? — zdziwił się Halleck.
— Jego nóż to ząb czerwia — odparł Leto. — Więc jest Praojcem Wieczności.
Halleck uśmiechnął się ponuro, ale milczał.
— Wciąż chcesz wydać na mnie wyrok — powiedział chłopiec. — Nie możesz wymagać od wszechświata, żeby był dokładny.
Szeleszczący dźwięk za plecami Hallecka poinformował Leto o nadejściu Namriego. Fremen zatrzymał się z lewej strony, pół kroku od Hallecka.
— Aach, po lewej ręce przekleństwa — rzekł Leto.
— Niemądrze jest żartować z Nieskończoności i z Absolutu — mruknął Namri. Spojrzał z boku na Hallecka.
— Jesteś bogiem, Namri, że mówisz o absolutach? — zapytał Leto, lecz uwagę wciąż skupiał na Hallecku. Stamtąd miał paść wyrok. Obaj sędziowie popatrzyli na niego nie odpowiadając.
— Każdy wyrok obarczony jest ryzykiem błędu — wyjaśnił Leto. — Głosić pretensję do absolutnej wiedzy oznacza stać się potworem. Wiedza jest niekończącą się przygodą na skraju niepewności.
— W jaką gierkę słowną bawisz się tym razem? — z naciskiem zapytał Halleck.
— Mów! — rzekł Namri.
— To zabawa, którą zaczął ze mną Namri — powiedział Leto i zobaczył, że stary Fremen skinieniem głowy wyraża zgodę. Z pewnością zrozumiał, że chodzi o grę w zagadki. — Nasze zmysły odbierają na co najmniej dwóch poziomach.
— Błahostek i informacji — dodał Namri.
— Wspaniale — rzekł Leto. — Wy dawaliście mi błahostki, ja daję wam informacje. Widzę, słyszę, czuję zapachy, smakuję. Rozumiem upływ czasu. Potrafię pobierać próbki emocji. Aaaach! Jestem szczęśliwy. Widzicie, Gurney i Namri? W ludzkim życiu nie ma tajemnic. To nie problem do rozwiązania, ale rzeczywistość do przeżycia.
— Wystawiasz na próbę naszą cierpliwość, chłopcze — powiedział Namri. — Chcesz tu umrzeć?
Halleck powstrzymał go jednak wyciągnięciem dłoni.
— Po pierwsze, nie jestem chłopcem — sprostował Leto. Nakreślił znak na lewym uchu. — Nie zabijecie mnie, ponieważ nałożyłem na was brzemię wody.
Namri do połowy wyciągnął z pochwy krysnóż.
— Nic ci nie jestem winien!
— Wszak Bóg stworzył Arrakis, by ćwiczyć wiernych — wyjaśnił Leto. — Nie tylko pokazałem wam moją wiarę, ale również sprawiłem, że staliście się świadomi swego istnienia. Życie wymaga dyskusji. Sprawiłem, że wiecie, iż wasza rzeczywistość różni się od rzeczywistości wszystkich innych ludzi. Zrobiłem to sam. Wiecie, że jesteście żywi.
— Niebezpiecznie jest okazywać mi brak szacunku — ostrzegł Namri, trzymając w dłoni na wpół wyciągnięty krysnóż.
— Brak szacunku to najniezbędniejszy składnik religii — odparł Leto. — Nie mówiąc o jego znaczeniu w filozofii. Brak szacunku jest dla nas metodą wypróbowywania wszechświata.
— Więc myślisz, że rozumiesz wszechświat? — zapytał Halleck i odstąpił od Namriego.
— Taaak — powiedział Namri, a w jego głosie zabrzmiała śmierć.
— Wszechświat można zrozumieć równie dobrze jak wiatr — odparł Leto. — W mózgu nie kryje się żadne potężne źródło rozumu. Tworzenie jest odkrywaniem. Bóg wykrył nas w Pustce, bo poruszaliśmy się na tle, które On już znał.
— Bawisz się w chowanego ze śmiercią — ostrzegł go Namri.
— Obaj jesteście moimi przyjaciółmi — powiedział Leto. Odwrócił się twarzą do Namriego. — Gdy przedstawiasz kandydata na Przyjaciela waszej siczy, czy nie zabijasz w ofierze orła i jastrzębia? A czy odpowiedzią nie jest: „Bóg zesłał na każdego człowieka swój koniec, podobnie na jastrzębie i orły oraz na przyjaciół”?
Ręka Namriego cofnęła się z rękojeści noża. Ostrze wsunęło się w pochwę. Starzec spojrzał szeroko otwartymi oczami na Leto. Każda sicz trzymała w tajemnicy rytuał zaprzyjaźnienia, a tak brzmiał wybrany fragment ich obrządku.
Halleck jednak zapytał:
— Chcesz zginąć?
— Wiem, co masz nadzieję ode mnie usłyszeć, Gurney — rzekł Leto, obserwując na wstrętnej mu twarzy grę nadziei i podejrzeń. Dotknął piersi. — To dziecko nigdy nie było dzieckiem. Mój ojciec żyje we mnie, ale nie jest mną. Kochałeś go, bo był dzielnym człowiekiem. Chciał przerwać krąg wojen, ale nie liczył się z wyrażonym w życiu ruchem nieskończoności. To Rhadżija! Namri o tym wie. Jej ruch może dostrzec zwykły śmiertelnik. Strzeżcie się dróg mogących zawęzić przyszłe możliwości. Takie ścieżki odwodzą od nieskończoności i prowadzą ku śmiertelnym pułapkom.