— Mówisz bardzo dziwnie — stwierdziła. — Jak widziałeś mnie w wizji?
„Ufaj tu fremeńskim przesądom!” — pomyślał, a głośno powiedział:
— Stałem się palimpsestem. Jestem żyjącym glifem, na którym trzeba zapisać zachodzące zmiany. Jeśli tego nie zrobię, czeka was cierpienie nie do zniesienia.
— Co znaczą twe słowa? — zapytała. Jej dłoń nadal spoczywała na nożu.
Leto odwrócił głowę ku zboczom Dżekaraty, widząc narastający blask, którym Drugi Księżyc znaczył swe wyjście zza skał. Śmiertelny krzyk pustynnego zająca wstrząsnął nim do głębi. Spostrzegł, że zadrżała również Sabiha. Potem usłyszeli bicie skrzydeł: drapieżny ptak, nocne stworzenie na łowach. Widział jarzący się blask wielu oczu, których posiadacze przemykali obok nich, kierując się ku pęknięciom w zboczu.
— Musisz słuchać rozkazów nowego serca — powiedział Leto. — Patrzysz na mnie jak na dziecko, Sabiho, ale jeżeli…
— Ostrzegano mnie przed tobą — odparła Sabiha, a jej barki zesztywniały; była gotowa do walki.
Dosłyszał obawę w głosie dziewczyny.
— Nie bój się. Żyjesz o siedem lat dłużej niż moje ciało. Za to cię szanuję. Ale mam w sobie doświadczenia zebrane przez tysiące lat, o wiele więcej niż możesz pojąć. Nie patrz na mnie jak na dziecko. Analizowałem wiele przyszłości i w jednej zobaczyłem nas, połączonych miłością. Ciebie i mnie, Sabiho.
— Co to… Nie wierzę… — zamilkła w zdumieniu.
— Mógł ci zaświtać w głowie ten pomysł — powiedział. — Pomóż mi teraz wrócić do siczy. Byłem w wielu miejscach i jestem bardzo zmęczony. Namri musi usłyszeć moją relację.
Zobaczył, że się waha, więc rzekł:
— Czy nie jestem Gościem Pieczary? Namri zechce usłyszeć sprawozdanie. Mamy wiele do zrobienia, żeby nasz wszechświat się nie zdegenerował.
— Nie wierzę w twe słowa… o czerwiach.
— Ani w nas, połączonych miłością?
Potrząsnęła głową, ale domyślał się myśli przepływających przez umysł dziewczyny jak miotane wiatrem piórka. Jego słowa zarazem przyciągały ją i odpychały. Miała wyraźne rozkazy od wuja. Lecz pewnego dnia syn Muad’Diba mógł władać Diuną i najdalszymi przestrzeniami wszechświata. Małżonka Leto będzie na ustach wszystkich, będzie przedmiotem plotek i spekulacji. Mogłaby posiąść bogactwo i…
— Jestem synem Muad’Diba. Mogę widzieć przyszłość — oświadczył Leto.
Powoli wsunęła nóż do pochwy, podniosła się zgrabnie z dywanika, podeszła i pomogła mu stanąć na nogi. Jej następne czynności rozśmieszyły chłopca: zręcznie zrolowała dywanik i ułożyła go na prawym ramieniu. Domyślił się, że ocenia dzielącą ich różnicę wieku, pamiętając o wypowiedzianych słowach — „Połączeni miłością”.
„Wiek także jest czymś względnym” — podsumował.
Lewą dłonią chwyciła Leto za ramię, by pomóc mu iść, a kiedy się potknął, zbeształa go ostro:
— Jesteśmy zbyt daleko od siczy! — Miała na myśli niepożądany dźwięk, mogący zwabić czerwia.
Leto czuł, że jego ciało stało się jak pusty kokon porzucony przez owada. Znał to: była to koncepcja jedności społeczeństwa, opartej na handlu melanżem i Religii Złotego Remedium. Wielkie plany Muad’Diba spadły do roli magii wymuszanej zbrojnym ramieniem Auqafu. Religię Muad’Diba nazywano teraz Shien-san-Shao — ixiańskim terminem, oznaczającym gwałtowność i chorą jaźń tych, którzy myśleli, że końcem ostrza mogą zaprowadzić wszechświat do raju. Potrzebne są zmiany, nowe koncepcje — tak samo, jak zmieniło się Ix. Była to jedynie dziewiąta planeta swego słońca, na której zapomniano nawet języka, z którego pochodziła jej nazwa.
— Dżihad była rodzajem masowej choroby psychicznej — mruknął.
— Co? — zapytała Sabiha, skoncentrowana na stawianiu nierównych kroków, maskujących ich obecność tu, na otwartym piasku. Przez chwilę skupiła się na jego słowach, a potem zinterpretowała je jako jeszcze jeden przejaw dziwactwa. Czuła, że jest słaby, pozbawiony sił przez trans. Wmuszenie przyprawy w chłopca uważała za złe i bezcelowe. Jeżeli trzeba było go zabić, tak jak mówił Namri, wyrok należało wykonać szybko, bez zbędnego okrucieństwa. Leto mówił o wspaniałym objawieniu. Może właśnie tego oczekiwał Namri? Inaczej Pani Diuny nie dałaby pozwolenia na tak niebezpieczne traktowanie dziecka.
Dziecka?
Znowu się zamyśliła. Doszli do podstawy zbocza, więc zatrzymała podopiecznego, pozwalając mu na chwilę odpoczynku tu, gdzie był bezpieczniejszy.
— Czy to możliwe, żeby czerwie wyginęły? — zapytała.
— Potrafię to zmienić — powiedział. — Nie lękaj się. Mogę zmienić wszystko.
— Ale wydaje mi się…
— Na niektóre pytania nie potrafię odpowiedzieć — odrzekł. — Widziałem przyszłość, ale nigdy nie zrozumiałabyś jej sprzeczności. Wszechświat jest zmienny, a my stanowimy najdziwniejszą jego zmienną. Jesteśmy podatni na wiele wpływów. Nasze przyszłości wymagają stałego uaktualniania. Powstała bariera, którą trzeba usunąć. Musimy być brutalni, musimy wystąpić przeciwko najbardziej podstawowym, najdroższym pragnieniom…
— Co mamy uczynić?
— Czy kiedykolwiek zabiłaś przyjaciela? — zapytał i odwracając się poprowadził ją przez szczelinę w skale, idąc pod górę ku ukrytemu wejściu do siczy. Poruszał się tak szybko, na ile pozwalało mu wyczerpanie. Chwyciła go za szatę, dając znak, by się zatrzymał.
— Dlaczego mówisz o zabiciu przyjaciela?
— On i tak umrze — rzekł Leto. — Nie muszę tego robić, ale mogę zapobiec jego śmierci. Jeżeli nic nie uczynię, czy nie będzie to równoznaczne z zabiciem go?
— Kto jest tym… Kto umrze?
— Nie mam innego wyboru, jak tylko milczeć — odparł. — Może będę musiał oddać potworowi na żer moją siostrę.
Znowu się od niej odwrócił. Tym razem gdy pociągnęła go za rękę, uparł się, odmawiając odpowiedzi na jej pytanie.
„Lepiej, żeby nie wiedziała, dopóki nie nadejdzie właściwy czas” — pomyślał.
Dobór naturalny opisywano jako otoczenie wybiórczo chroniące te osobniki, które będą miały potomstwo. Jeżeli jednakże mówi się o istotach ludzkich, taki punkt widzenia staje się wyjątkowo zawężony. Rozmnażanie płciowe sprzyja eksperymentom i innowacjom. Wywołuje wiele pytań, łącznie z pradawnym sporem o to, czy otoczenie jest czynnikiem selekcjonującym, gdy zaszła mutacja, czy raczej gra preselektywną rolę w determinowaniu mutacji, które ochrania. Diuna nie odpowiada na te pytania, tylko tworzy wciąż nowe, na które Leto i zakon żeński mogą spróbować odpowiedzieć w ciągu pięciuset kolejnych pokoleń.
Gołe skały Muru Zaporowego, wyłaniające się w dużej odległości z piasku, stanowiły dla Ghanimy wcielenie widm przyszłości. Dziewczynka siedziała na skraju ogrodu, na dachu Cytadeli. Słońce lśniło ciemnopomarańczowo — wskutek obłoków pyłu — kolorem równie intensywnym, jak krawędź paszczy czerwia. Ghanima westchnęła, myśląc: „Alio… Alio… Czy podzielę twój los?”
Ostatnio jej pamięcioistnienia stawały się coraz bardziej zgiełkliwe. Coś we fremeńskim wychowaniu powodowało, że istoty płci żeńskiej łatwiej poddawały się wewnętrznym napaściom. Babka ostrzegła ją przed tym, gdy razem układały plany, sięgając po nagromadzoną wiedzę Bene Gesserit.
„Paskudztwo — mówiła lady Jessika — jest naszym określeniem przed-urodzonych i ma za sobą długą historią gorzkich doświadczeń. Wydaje się, że chodzi o to, iż wewnętrzne istnienia dzielą się na dwie grupy. Na łagodne i złośliwe. Łagodne są pożyteczne, można się z nimi dogadać. Złośliwe jednoczą się w potężną psyche, próbując przejąć kontrolę nad świadomością. Wiadomo, że proces ten zabiera wystarczająco dużo czasu, by go zauważyć, a jego zasady są dobrze poznane”.