— Nie widzę tu przelanej wody — powiedział. — Może zaślepiła cię duma.
— Żyjesz jeszcze tylko dlatego, że chciałem ci dać nauczkę przed śmiercią. Lady Jessika już nigdy nie wyśle żadnych kohort. Nikt nie chce cię zwabić po cichu do Huanui, ty kupo łajna z obcego świata. Należę do Szlachetnych, a ty…
— A ja jestem sługą Atrydów — powiedział łagodnym głosem Halleck. — Jesteśmy łajnem, które zdjęło jarzmo Harkonnenów z waszych śmierdzących karków.
Namri obnażył białe zęby w złośliwym grymasie.
— Twoja lady Jessika jest więźniem na Salusa Secundus. Rozkazy, o których myślałeś, że pochodzą od niej, wydała jej córka!
Z najwyższym wysiłkiem Halleck zdołał zachować spokojny głos:
— To bez znaczenia. Alia będzie… Namri wyciągnął krysnóż.
— Co ty wiesz o Łonie Niebios? Jestem sługą Alii, ty męska dziwko. Spełnię jej życzenie, gdy zabiorę twoją wodę. — I rzucił się przez pokój, nierozważnie poruszając się po prostej.
Halleck nie dał się zwieść tej pozornej niezgrabności, podciągnął lewy rękaw szaty, odsłaniając dodatkowy pas grubej tkaniny i przyjmując nań uderzenie noża Namriego. Jednocześnie zarzucił poły filtrfraka na głowę Fremena, unosząc nóż na wysokość piersi. Czuł, jak ostrze zagłębia się w ciało Namriego, gdy ten uderzył w niego twardą powierzchnią ukrytego metalowego pancerza. Fremen wydał wściekły ryk, odskoczył w tył i upadł. Znieruchomiał, zalany krwią sączącą się z ust i z oczami wpatrzonymi nieruchomo w Hallecka.
Jak Namri mógł oczekiwać, że ktoś z takim doświadczeniem jak on nie zauważy pancerza ukrytego pod szatą? Halleck wytarł starannie nóż i powiedział do martwego Fremena:
— Jak sądzisz, głupcze, czy nas, sługów Atrydów, wyszkolono odpowiednio?
Zaczerpnął powietrze, myśląc: „No dobrze, ale czyją fintą jestem?” W słowach Namriego kryła się prawda. Jessika była więźniem Corrinów, a Alia realizowała własne, skomplikowane plany. Jessika przewidywała wrogie posunięcia ze strony Alii, lecz nie przypuszczała, że zostanie uwięziona. On jednakże miał zadanie do wykonania. Najpierw musiał wydostać się z tego miejsca. Na szczęście każdy Fremen w szacie wyglądał identycznie. Odciągnął ciało Namriego w kąt, narzucił na nie poduszki i przesunął dywan, by ukryć krew. Gdy już to zrobił, włożył sobie do nosa końcówkę filtrfraka. Następnie wyjął maskę, jak ktoś przygotowujący się do wyprawy na pustynię, naciągnął kaptur i wyszedł przez długi korytarz.
„Niewinny chodzi beztrosko” — pomyślał, zwalniając krok. Czuł się wolny, jak gdyby oddalał się od niebezpieczeństwa, a nie zbliżał ku niemu.
„Nigdy nie podobały mi się plany Jessiki odnośnie losu chłopca — pomyślał. — I powiem jej to, jeżeli ją jeszcze kiedyś zobaczę. Jeżeli…” Alia zaczęła realizować najniebezpieczniejszy z możliwych planów. „Zabije mnie, jeśli wpadnę w jej ręce”. Pozostawał Stilgar — porządny Fremen z porządnymi fremeńskimi przesądami.
Jessika tak to wyjaśniła: „Pierwotną naturę Stilgara pokrywa bardzo cienka warstwa cywilizowanych nawyków. Musisz zedrzeć z niego tę warstwę…”
Duch Muad’Diba znaczy coś więcej niż słowa, coś więcej niż litera prawa. Muad’Dib jest wewnętrznym gniewem przeciwko zadowolonym z siebie możnym, przeciwko szarlatanom i dogmatycznym fanatykom. Ten wewnętrzny gniew musi mieć siłę, ponieważ Muad’Dib nauczał nas jednego nade wszystko: że ludzkość przetrwać może tylko przez społeczną sprawiedliwość.
Leto siedział zwrócony plecami do ściany szopy, skupiając uwagę na Sabisze. Obserwował, jak rozwijają się nici wizji. Dziewczyna zaparzyła kawę i odstawiła ją na bok. Przykucnęła teraz naprzeciw niego, przygotowując wieczorny posiłek: wonny kleik z melanżem. Jej dłonie sprawnie operowały łyżką, a płyn koloru indygo natychmiast zabarwił ścianki miski. W pewnej chwili nachyliła szczupłą twarz nad naczyniem, dodając koncentratu. Połatana błona, z której zbudowano filtrnamiot, tworzyła szarą aureolę. Na jej tle, w migocącym świetle płomieni ogniska i pojedynczej lampy, tańczył cień Fremenki.
Ta lampa intrygowała Leto. Ludzie w Szulochu nie oszczędzali oleju przyprawowego, gdyż używali lamp zamiast kuł świętojańskich. Trzymali wygnańców w siczy w warunkach znanych tylko z przekazów najdawniejszej fremeńskiej tradycji, a jednocześnie korzystali z ornitopterów i najnowszych żniwiarek przyprawowych. Stanowili dziwaczną mieszaninę tradycji i nowoczesności.
Sabiha pchnęła ku niemu miskę z kleikiem i zdusiła płomienie.
Leto zignorował naczynie.
— Ukarzą mnie, jeżeli nic nie zjesz — powiedziała.
Popatrzył na nią, myśląc: „Jeżeli ją zabiję, zniszczę jedną z wizji. Jeżeli powiem jej o planie Muriza, unicestwię inną. W wypadku, gdybym okazał cierpliwość i zaczekał na ojca, nić wizji stanie się potężną liną”.
Przebiegł myślami poszczególne przyszłości. Niektóre napełniły go radością. Jedna z nich, w której znajdowała się Sabiha, wnosiła w jego przyszłowidzącą świadomość element pożądania. Groziła zablokowaniem innych, dopóki nie prześledził jej aż do tragicznego końca.
— Dlaczego się tak we mnie wpatrujesz? — zapytała. Nie odpowiedział. Pchnęła miskę bliżej niego.
Leto próbował przełknąć ślinę. Wzbierała w nim chęć zabicia Sabihy. Spostrzegł, że drży od tej pokusy. Tak ławo mógł unicestwić jedną z wizji i oswobodzić chaos!
— Muriz kazał — powiedziała, dotykając miski.
Tak, Muriz kazał… Przesądy zwyciężyły. Muriz pragnął usłyszeć o wizji, którą potrafiłby sam odczytać. Oto starożytny dzikus proszący lekarza-czarownika o rzut kośćmi wołu i zinterpretowanie ich układu. Muriz zabrał filtrfrak więźnia, jako podstawowy środek ostrożności”. Drwił bezczelnie z Namriego i Sabihy. „Tylko głupiec pozwala jeńcowi umknąć”.
Muriza trapił jednakże głęboki, emocjonalny dylemat: Rzeka Ducha. Krew więźnia płynęła w żyłach Fremena. Muriz szukał sposobu pozwalającego mu utrzymywać chłopca pod groźbą śmierci.
„Jaki ojciec, taki syn” — pomyślał Leto.
— Przyprawa ukaże ci tylko wizję — rzekła Sabiha. Długie milczenie Leto wprawiło ją w niepokój. — W czasie orgii miałam je wiele razy. One nic nie znaczą.
„Właśnie!” — pomyślał, nieruchomiejąc nagle, całym ciałem przyległszy do zimnej i wilgotnej skały. Czuł, jak szkolenie Bene Gesserit przejmuje władzę nad jego świadomością, by rzucić jaskrawe światło wizji na Sabihę i jej współtowarzyszy Wygnańców. Pradawna nauka Bene Gesserit była jednoznaczna: „Języki rozrastają się, by wprowadzić specjalizację w sposobie życia. Każdą specjalizację rozpoznać można przez słowa — przez założenia i strukturę zdań. Zważcie na luki w słownictwie: specjalizacje reprezentują obszary, w których życie zostaje powstrzymane, gdzie ruch ulega zahamowaniu i następuje zastój”.
Zobaczył Sabihę jako twórczynię wizji w całym tego słowa znaczeniu i dowiedział się, że każdy człowiek ma identyczną moc. Dziewczyna odnosiła się lekceważąco do wizji powstałych w czasie trwania orgii przyprawowych. Budziły niepokój, więc rozmyślnie o nich zapomniano. Lud modlił się do Szej-huluda, ponieważ czerw dominował w wielu ich wizjach. Modlili się o rosę na skraju pustyni, bo wilgoć wpływała na sposób życia społeczeństwa. A przecież tarzali się w bogactwie przyprawy i zwabiali piaskopływaki do otwartych kanatów. Sabiha zmuszała go do przyszłowidczych wizji, ale w jej słowach wyczuwał pewne oznaki, iż opierała się na absolutach i szukała skończonych granic tylko dlatego, że nie mogła sobie poradzić z rygorami przerażających decyzji. Przylgnęła do monistycznej wizji wszechświata, scalając ją i odrzucając wszystkie inne, ponieważ bała się alternatyw.