— Oczywiście, że idę, choćby dlatego, żeby ci pokazać, jakiś ty szubrawiec i jak drwię sobie z twoich planów!
Tegoż dnia nad wieczorem udali się obydwoje do wiadomego hoteliku. Ewa musiała znowu z najgłębszą odrazą wstępować na schody wymalowane białą farbą, iść aż na drugie piętro, ujrzeć swój wizerunek odbity w szerokim, tandetnym lustrze o pluszowych ramach… Minęła ciemny korytarz, w którym mrok zgęszczał się coraz bardziej, skręciła na lewo. Grozą i drżeniem przejął ją znowu widok czeluści. Szła na palcach wąskim przejściem… W głębi, daleko, żarzył się płomyk gazowy w koszulce przepalonej i na pół rozdartej. Dziwaczny kształt i ponury kolor tego płomienia ściskał serce. Prawa ręka ślizgała się po wilgotnej ścianie oklejonej tapetami, lewa dotykała małych drzwi, poza którymi słychać było głosy. rozmowy, śmiechy, piski rozpustne, szepty, jęki… Było tak ciemno, że Ewa nie widziała Pochronia idącego o krok przed nią. Wzdrygała się od strachu… Nareszcie otwarły się drzwiczki do numeru Płazy-Spławskiego, nareszcie światło…
Ewa czuła się bardzo źle w tym miejscu. Nie mogła złapać tchu. Nigdy jeszcze nie miała tak jasnego wyobrażenia o niewoli swojej, jak w tym momencie. Gdyby tak mieć w ręku sztylet, z jakąż rozkoszą uderzyłaby w nienawistne plecy Pochronia! Zabić tego złoczyńcę!
Weszła do pokoiku Płazy-Spławskiego. Tamten stał, jak poprzednio, tyłem zwrócony do zakurzonego okna. To obmierzłe okno, dochodzące do samej podłogi, znowu nasunęło uczucie odrazy, dało zmiarkować głębokość upadku. Usiadła na krześle tyłem do okna i spoglądała w zapstrzony oleodruk wyobrażający Stellę Fornarinę[177]. Wrażenia swoje usiłowała przykryć wesołością. Zrobiła jej dużą, och, dużą przyjemność obecność w tej jamie Stelli Fornariny…
— Panie hrabio — mówił Pochroń — musimy naradzić się i zdecydować, co robimy dalej. Toż to miesiące, miesiące upłynęły! Trzeba jechać nareszcie. Kiedyż my pojedziemy?
— Radź pan… — mruknął Płaza.
— Wiemy wszyscy, że z takim kapitałem, jaki mamy w ręku, nie ma wcale o czym myśleć.
— Nie myśl pan… — mruknął tamten.
— Więc co?
— Więc nic.
— Ależ to nie jest odpowiedź!
— Ja nie mam pieniędzy.
Obydwaj patrzyli sobie w oczy. Pochroń zwiesił głowę. Po chwili znowu ją podniósł i wlepił oczy w twarz Płazy.
— Bandl? — spytał ostatni.
— Nie ma żadnego, żadnego sposobu! Bandl co tylko mógł…
— Ja wyjadę sam… — rzekł zimno Płaza-Spławski.
— I co pan poradzi bez pieniędzy?
— To moja rzecz. To się okaże. Nie mogę czekać, aż wam z nieba spadnie milion.
— Ostatnia nadzieja, ostatnia myśl, to jest ten Szczerbic.
— Szczerbic?! — zawołała Ewa, szczerze zdumiona.
— No, oczywiście. Gdyby go się wciągnęło do interesu… Przecie pisał do ciebie, że gotów by sprzedać wszystko w Europie i jechać do Ameryki. Właśnie i my mamy tę samą myśl. Niechby sprzedał wszystko i wstąpił do naszego interesu. Moglibyśmy zrobić miliony!
Płaza milczał obojętnie, patrząc na Ewę swym martwym okiem.
— Któż to ma się podjąć wciągnięcia Szczerbica w wasze interesa? — zapytała z szyderstwem.
— Pani — rzekł Płaza-Spławski ze spokojem.
— Oczywiście że ty! — dorzucił Pochroń.
— No, to zanotujcie sobie, panowie przemysłowcy, w swoich notesach grubymi literami, że ja ani palcem nie kiwnę…
— Mówiłem, że to będzie z korowodami… — rzekł Płaza do Pochronia.
— Dlaczegóż nie miałabyś przyczynić się do wspólnego dobra? — spytał Pochroń łagodnie. — Powiedz tylko! Czytałem jego listy pisane do ciebie. Ten człowiek zrobi wszystko, pójdzie jak dziecko za ciastkiem. Jeśli tylko zechcesz, sprzeda cały majątek i pojedzie za tobą do Ameryki.
— A cóż ja z nim mam począć? Bo wy to pewno już wiecie…
— No… Gdyby chciał wstąpić do interesu… Mogłabyś go namówić. Ostatecznie dla dobra sprawy… mogłabyś z nim pojechać, jeśli zechcesz.
— A ty na to przystaniesz z miłą chęcią… Jakiś ty dobry!
Ognie wewnętrzne uderzyły w serce. Dziwna rozkosz marzenia o wydobyciu się. Pomysły lecące jak tabuny koni. Płacz w piersiach, zduszony powrozami przebiegłych myśli…
— Tiens[178]… Cóż ja tedy mam robić?
Płaza-Spławski skręcił powoli cienkiego papierosa, zapalił go i mówił w sposób decydujący jak dowódca:
— Napisałaby pani do tego Szczerbica list, wzywający go, żeby do pani przyjechał do Wiednia. Niech wszystko, co ma, spienięży, albo tak ułoży, żeby można zaciągnąć na to wielkie długi. Niech pożyczy tam na miejscu na swe posiadłości nieruchome, jeśli nie ma gotówki. Bo gotówka być musi. Wyłoży mu pani, że pojedziecie do Ameryki robić pieniądze w Klondyke. Tu można będzie Nycza na niego napuścić, żeby mu rozdął imaginację w kierunku potrzeby wielkości, że to dla Polski… Pani napisze entuzjastycznie avec passion, avec tendresse[179]…
— No i cóż jeszcze?
— Gdy przyjedzie, według mego przekonania, musi go pani pociągnąć ku sobie wszelkimi środkami, ale zarazem trzymać w oddaleniu, żeby się męczył potężnie, a nie mógł odlecieć.
— No i jeżeli tego wszystkiego nie zechcę?…
Płaza-Spławski zamilkł, a Pochroń podjął niejako dalszy ciąg:
— Musisz, bo w przeciwnym razie wydam cię, żeś zabiła dziecko.
— Głowę sobie zaprzątasz głupstwami i głupstwami mi grozisz. To nieprawda. Gdzie masz dowody?
— Ja mam na ciebie dowody, ani się spodziewasz, jakie!
— Kto by tam w sposób podobnie ordynarny walczył z kobietą! — rzekł niecierpliwie Płaza. — Czemuż by pani nie miała się zabawić z tym Szczerbicem? Czemu? Czyżby pani, że tak powiem, kochała obecnego tu kawalera Pochronia? Jeżeli pani Szczerbica nie znosi, no to…
— Właśnie, że go nie znoszę.
— Ale on panią kocha. To podobno przyjemnie odbierać hołdy, gdy się nie kocha. Tak słyszałem.
— Cóż z tego, że on mię kocha. Przypuśćmy, że mię kocha.
— W takim razie… — rzekł Płaza uśmiechając się przeciągle — sądzę, że mogłaby pani dla dobra przyjaciół to uczynić, żeby w swej górnej świetlicy przyjąć hołdy hrabicza polskiego. Powinien za taką łaskę zapłacić milion. My, szlachta polska, znani jesteśmy z tego, że płacimy za piękne łaski ze szczodrobliwością niewiarogodną. Powinien oddać wszystko, co ma, a że za to, przypuśćmy, zobaczy tę cou de cygne et les épaules d'albâtre[180]… Gdyby zaś zamierzał siłą zdobyć, gdyby się ośmielił zanadto, wówczas jest bardzo łatwy sposób, którego powinny by się nauczyć koniecznie nasze panie. To się bardzo szeroko praktykuje dzisiaj na Wschodzie. Sam na sobie, niestety, doświadczyłem… Dość jest wbić w ręce wyciągnięte, w twarz zbyt natrętnie spieszącą ku pocałunkom, koniec strzykawki Prawatza, nacisnąć tłok ruchomy… W strzykawce jest płyn znieczulający na chwilę…
— Cóż to za płyn znieczulający?
— Małoż to płynów znieczulających? Jakikolwiek.
— I wówczas co?
— Wówczas na pierwszy znak, dany przez panią, wbiegną przyjaciele i wybawią panią od natarczywości natręta.
— To z jakiegoś romansu ordynarnego pisarza zjełczały pomysł. A gdybym ja tak o tym pańskim pomyśle zechciała powiedzieć komuś na zewnątrz, przypuśćmy: pierwszemu z brzegu komisarzowi policji?